Story of Magic


[Brakebills] Terry Johnson
Terry Johnson
[Brakebills] Terry Johnson  Giphy
Przynależność : Brakebills
Dyscyplina : Komunikacja z mikroorganizmami
Zasoby : 17PD | 225$
Terry Johnson
Naturalni
Terry Johnson
Terry
Johnson
23
186 cm
75 kg
14 IV 1997
Brooklyn, USA
Brakebills
Magia natury
Komunikacja z mikroorganizmami
Mason, |Wilhelmina NYC|
Historia


Terry był kiedyś grzecznym chłopcem. Może nawet za bardzo.
Był jednym z tych dzieciaków, na których sam widok można stwierdzić, że te mokre zeszyty to wcale nie była przewrócona butelka z wodą, tylko ktoś próbował spłukać je w kiblu. Nie, żeby jakoś specjalnie się narzucał ze swoim imagem kujona-popychadła, nie w jego stylu były sweterki w kratkę i denka od słoików jako okulary, ale najwyraźniej aparat ortodontyczny i odzywanie się na lekcjach wystarczyły. Prawdopodobnie swój udział miało w tym również to, że zamiast dać wyzwiskom dręczycieli i im gierkom spłynąć po sobie jak po kaczce, on był na tyle opryskliwy, że zawsze musiał im odpowiedzieć i jeszcze najlepiej spróbować dofasolić. A potem uciekać, uciekać jakby mu się nogi paliły.

Terry od zawsze miał problem z rówieśnikami w szkole, choć właściwie miał problem z rówieśnikami w ogóle, a tak na serio - miał problem z innymi ludźmi, z którymi nigdy nie nauczył się obcować.
Jego wczesne dzieciństwo wypadło akurat w momencie kryzysu firmy ojca, która zajmowała się produkowaniem tak niezbędnej do życia rzeczy, jaką były nalepki na opakowania produktów spożywczych. Był to kryzys na tyle niespodziewany i nagły, że finanse rodziny zaczęły kurczyć się w przerażającym tempie. Próbując ratować co się da, państwo Johnson zaczęli okopywać się w pracy, co nie zostawiało wiele miejsca dla opiekowania się dwuletnim synem. Mogliby go posłać do żłobka, ale kto do cholery miałby czas go potem stamtąd odbierać? Więc z braku lepszej opcji podrzucili go na farmę do wujostwa, niby tylko na parę miesięcy, tak na chwilę popilnować.
I tak Terry przesiedział tam cztery lata.
Nie, żeby go nie odwiedzali, robili to co weekend. Tylko nigdy nie było dobrego momentu, aby syn powrócił do mieszkania z nimi. Poza tym Terry nie narzekał, dobrze żyło mu się w tym odludnym, pełnym wolnej przestrzeni miejscu. Jedyny syn wujostwa dawno skończył szkołę i jako młody lekarz wyjechał podbijać świat, więc chłopiec miał całe domostwo dla siebie.
Niestety niezbyt dobrze to na niego wpłynęło, bo waląc prosto z mostu, Terry zwyczajnie tam zdziczał. Na farmie nie miał żadnych rówieśników, żył niejako w izolacji od ludzi i niedane mu było nauczyć się czegoś tak przychodzącego naturalnie dla innych jak podstawy komunikacji. Mówić umiał, podstawy kultury personalnej również znał, mimo wszystko ktoś się tam nim opiekował, ale jeśli chodzi o nawiązywanie relacji to było mu to równie odległe, co teoria mechaniki kwantowej. Nikomu nie przyszło wtedy do głowy, że potrzebował czegoś tak prostego, jak rówieśnik. Bo komu to potrzebne?
Wkrótce jednak nastąpiło brutalne wtłoczenie Terry’ego z powrotem w twarde tryby społeczeństwa. Otóż w wieku sześciu lat postawił swoje pierwsze kroki w systemie edukacji jako uczeń podstawówki. Był to dla niego szok nie tylko z powodu nagłego znalezienia się wśród wrzeszczącego tłumu dzieciaków, lecz również kłopotliwego procesu przeprowadzki z powrotem do rodzinnego domu, który, nawiasem mówiąc, był ciasnym mieszkaniem w wieżowcu leżącym w jednej z gęściej zaludnionych dzielnic Brooklynu.
Po kilku pierwszych dniach ciągłego ryku, że on chce do prawdziwego domu i że po co mu ta szkoła, Terry zaczął powoli przyzwyczajać się do obecnego stanu rzeczy. Poniekąd musiał, bo bał się ojca. Temu natomiast strach chłopca był na rękę, bo podczas jego nieobecności ukształtował sobie w głowie pewną wizję tego, kim powinien być jego syn. Bo na pewno nie pracownikiem firmy produkującej nalepki na produkty żywnościowe, kimś lepszym.
Po wstępnej inicjacji, Terry’emu udało się przerolować przez pierwsze lata podstawówki bez większych problemów. Dostał etykietkę szkolnego odludka i dziwaka, co pozwalało mu na życie społeczne godne rośliny na klasowym parapecie. Bardzo mu to odpowiadało. Mógł w spokoju skupić się na nauce, na którą tak naciskali jego rodzice. Podobno im wcześniej, tym lepiej, czy coś w tym stylu. Sama nauka nie szła mu znowu tak źle, czasami nawet go interesowała. Można by powiedzieć: jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Zdawała się rozszerzać jego świat, który został jeszcze tak niedawno ograniczony betonowymi ścianami miasta.

Oczywiście jak już wygląda na to, że wszystko będzie dobrze, coś musi się schrzanić. Terry do dziś nie ma pojęcia, co było punktem przełomowym dla gnojków ze szkoły, do rozpoczęcia gry w “wyzywaj kujona, póki się nie rozryczy” w szóstej klasie, ale ma dwie propozycje. Pierwszą z nich jest nałożenie mu żenującego aparatu na krzywe zęby, a drugą jest to, że kilka razy przypomniał o pracy domowej. (No co? Nie chciał znowu przeżywać opieprzu od ojca za brak ocen). Od tego momentu czekał go tylko spadek w dół po serpentynie zepsucia psychicznego.
Atrakcyjność dręczenia akurat Terry'ego wynikała między innymi z tego, że chłopak nie chciał grzecznie pogodzić się ze swoim losem szkolnej ofiary, lecz próbował się bronić. I to był właśnie błąd. Zaognianie konfliktu, gdy jedyna osoba stojąca po twojej stronie nadal jest tobą, z góry skazane jest na porażkę. Mógł brać udział w utarczkach słownych, mógł starać się nawet bić, ale ostatecznie i tak był na przegranej pozycji. Bo był sam.  
Rodzicom nic nigdy nie powiedział i wcale tego nie żałuje. Nigdy nie mieli zbyt dobrych kontaktów, a na pewno nie tak dobrych, aby mógł swobodnie się im uzewnętrzniać.

Końcówka ósmej klasy była ciszą przed burzą. Terry skupił cały swój wysiłek na ogarnięciu materiału i unikaniu swoich gnębicieli. Stres zdawał się w nim nawarstwiać niczym muł na dnie jeziora. Terry nie miałby nic przeciwko, gdyby to jezioro zostało wysadzone w powietrze.
I zostało, tylko nie do końca w sposób przez niego przewidziany, bo krótko po napisaniu egzaminów kończących ósmą klasę Terry zaczął cierpieć z powodu licznych ataków paniki i nasilającej się fobii społecznej. Nie zdarzyło się to nagle, raczej powoli i niedostrzeganie zaczynało przejmować jego życie. Kto by się przecież przejmował przyśpieszonym oddechem, ilekroć wyjdzie się z domu? Przecież to normalnie, nie? Albo to uczucie, gdy niby wszystko jest fajnie, ale nagle coś mówisz i wszyscy zaczynają się na ciebie dziwnie patrzeć, ich wzrok zdaje się wwiercać ci we flaki, a tobie robi się duszno i masz ochotę uciec gdzie pieprz rośnie. Totalnie normalne, co nie? Zdarza się.

Terry spędził wakacje po ósmej klasie nie wychodząc z domu. Dosłownie. Okres ten przepłynął mu niczym woda przez ręce. Pamięta jedynie, że strasznie dużo czytał. Terry miał pełno książek, naprawdę różnych, choć głównie naukowych. Ojciec chciał, żeby został lekarzem, czy coś, tak jak syn jego brata, więc nawet przywiózł Terry’emu książki, z których jego kuzyn już nie korzystał. Terry’ego nie obchodziła medycyna, ale lubił te książki. Najbardziej te rozdziały o jakichś cudackich stworzeniach jak śluzice czy protisty. Czuł się trochę jak taka śluzica, obrzydliwa i niechciana, bo każdy chce iść na medycynę, a nikt na biologię badać śluzice.
Gdy przyszło liceum, Terry miał ochotę zniknąć. Nie, że przesadzał, po prostu bał się jak cholera. Nowi ludzie, nowe środowisko, a w dodatku musiał jeździć parszywym autobusem, a nie jak dotąd być podwożonym przez mamę. Myślał, że wykituje. W dodatku presja ze strony ojca zaczęła mu się udzielać jak nigdy, miał dość spędzania całego czasu wolnego na wkuwaniu kolejnych linijek z podręczników i rozwiązywania niekończących się zadań z repetytoriów. Czuł, że się tym wszystkim dusi. Tym miastem, tym systemem, tym tłokiem, który cię mielił niczym mięso na kotlety.
W końcu nie wytrzymał i zaczął uciekać z lekcji. Najpierw niejawnie, jedynie przeczekując kolejne ataki paniki w szkolnej toalecie, ale potem zwyczajnie zrobiło mu się wszystko jedno. Nie dawał rady. Przez pewien okres czasu udawało mu się omijać szkołę przez symulowanie chorób, ale w końcu rodzice Terry’ego połapali się, że z synem jest coś nie tak. Pani Johnson podsunęła pomysł psychiatry, bo jeśli nie chce rozmawiać z nimi, to niech porozmawia sobie ze specjalistą. Kilka miesięcy później chłopak jechał na lekach. Trochę go to naprostowało, ponieważ przynajmniej jego własny system nerwowy przestał choć trochę załazić mu za skórę. Nieopisane zasługi w poprawie jego zdrowia psychicznego miało również zdjęcie nieszczęsnego aparatu ortodontycznego.

Jednak pozorna sielanka nie trwała długo, bo również i Terry’ego nie ominęła faza buntu, której dodatkowego kopa napędowego dodawały kłębiące się w nim głęboko lęki. Bał się, że sytuacja z młodszych klas się powtórzy i znowu ktoś się na niego uweźmie. Bał się ojca, któremu chętnie zrobiłby w końcu na złość. Bał się reakcji matki i ogromu nauki, który zdawał się tylko powiększać. Bał się innych ludzi. Bał się tego, że aby normalnie funkcjonować, musi brać leki.
I wszystkich tych obaw miał cholernie, cholernie dość. Czuł, że albo z tym wszystkim zerwie, albo coś w nim pęknie.
Więc zerwał.
W drugiej klasie liceum Terry się zmienił. Zaczął inaczej się ubierać, inaczej się zachowywać. Wizerunek chłopaka zmienił się o 180 stopni. Stylizował się na punka, rockowca, czy cokolwiek co w jego uznaniu wyglądało wyzywająco. Inspirację do swojego wyglądu czerpał ze słuchanej przez niego muzyki oraz internetu. Terry, który jak na ironię zawsze starał się być cicho i zniknąć w tłumie, zaczął wyróżniać się na własne życzenie. Miał dość ciągłego chowania się, chciał przekuć cały ten lęk w przynajmniej pozory pewności siebie.
Pierwszą reakcją państwa Johnson były kazania i szlabany na wszystko, na co szlaban można było założyć. Oczywiście nie poskutkowało, a Terry przekonał się, że właściwie to przestał obawiać się ojca. Terry był teraz od niego o wiele wyższy.
Przez brak głównego motywatora, chłopak zaczął olewać szkołę jeszcze bardziej, zniżając się z poziomu arcynerda do przeciętnego śmiertelnika, wykopali go z programu dla utalentowanych uczniów. Jednak miało to swoje plusy - Terry mógł nareszcie zająć się tym, co lubił i mógł uczyć się tego, co lubił, w sposób, który lubił.
Tyle wolnego czasu, co miał wtedy, nie miał od momentu przeprowadzki. Wykorzystał go niemal całkowicie na szlajaniu się po dzielnicach Brooklynu. Fajnie było nareszcie normalnie się przejść, gdy twój system nerwowy nie wywijał koziołków przy każdym krzywym spojrzeniu przechodnia. Terry’emu strasznie podobało się to, że radził sobie ze swoimi lękami. Nie było idealnie, ale póki się nie poddawał, póki walczył, było dobrze. Coś tak prostego, jak zwykłe chodzenie po mieście było trudne, lecz również diabelsko satysfakcjonujące.
Cała ta wolność, którą nareszcie dane było mu poczuć, pozwoliła na gwałtowny rozwój jego charakteru i zainteresowań, czyli, mówiąc prościej, Terry strasznie w tym okresie zdziwaczał. Jeszcze bardziej niż przedtem. Już wcześniej był nieco agresywny w stosunku do otoczenia, jednak teraz osiągnęło to apogeum. Właśnie wtedy nabrał nawyku do rzucania mięsem w niemal każdej swojej wypowiedzi. Całe jego jestestwo zaczęło krzyczeć “zostaw mnie w spokoju”, a w dodatku na osiemnaste urodziny zrobił sobie irokeza.
W podobnej manierze minęły kolejne lata liceum. Państwo Johnsonowie zaczęli się poddawać, choć niesmaki w rodzinie zostały. Ich jedynym warunkiem stało się: “zdaj szkołę albo przestajemy utrzymywać ciebie po osiemnastce”.

Nie, żeby cała ta afera z zachowaniem Terry'ego była jakimś ciosem wymierzonym w rodziców, po prostu chciał trochę spokoju, dobra? Nie było innego wyjścia, okej?

Terry szkołę zdał z przeciętnymi wynikami, jednocześnie opuszczając jedyne miejsce, w którym musiał uczestniczyć w życiu społecznym. Myślał, że to dobrze, że tego właśnie chciał, ale gdy burza hormonalna osłabła i przejrzał na oczy, na czym obecnie stoi, zaczął powątpiewać w swoje plany. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że cała ta niezdrowa izolacja od ludzkości jest częścią choroby, z którą tak uparcie walczy. Niby było to powtarzane na terapii, ale właśnie wtedy do niego to naprawdę dotarło.
Nie wiedział, co ma teraz z sobą zrobić. Iść na studia? Szukać pracy? Z jego lękami czekającymi na fałszywy krok? Nadal z nimi walczyć? Terry był w kropce. Nie pomagały w tym pytania jego rodziców, kiedy nareszcie się ogarnie i zaaplikuje na studia albo przynajmniej poszuka uczciwej pracy. Tylko trudno jest się ogarnąć, kiedy jednego dnia wszystko wydaje się z tobą w porządku, a następnego myśli w twojej głowie nie chcą się uciszyć nawet po podwójnej dawce leków. Terry nie umiał określić, czy jego stan się poprawiał, czy wręcz odwrotnie. Nie pomagał w tym brak żadnej bliskiej osoby, z którą czułby się na tyle komfortowo, aby zapytać, czy to, co się dzieje w jego głowie, jest jak najbardziej normalne, czy może powoli zamienia się w świra.

Studia wydawały się lepszym wyborem, ponieważ zdawały się bardziej odległe niż rozmowa kwalifikacyjna. Udało dostać mu się na podrzędne studia biologiczne, co by przedłużyć swoje bezsensowne dryfowanie po świecie o przynajmniej kilka kolejnych lat. Kierunek mu się podobał, nawet bardzo, bo przynajmniej nie była to medycyna, tylko że mimo to nie zawsze uczęszczał na zajęcia.
Były lepsze i gorsze dni.

I właśnie wtedy pojawiło się Brakebills. To był jeden z tych lepszych dni, kiedy twoja głowa zdaje się wolna od natarczywych myśli, a ty czujesz się jak normalny człowiek. To właśnie wtedy, w momencie najlepszego zdrowia psychicznego, Terry został wciągnięty do magicznego uniwersytetu. Wracał sobie spokojnie z zajęć zadowolony, że przetrwał, a tu nagle spod jego nóg ucieka chodnik. Chodnika nie ma, a on stoi sobie na trawce jakby nigdy nic. Pierwszą jego reakcją było poważne zastanowienie się, czy na pewno nie jest schizofrenikiem. Problem był taki, że nie dało się tego tak po prostu od zaraz sprawdzić, więc nie miał innego wyboru, niż tkwić w tym absurdzie.
Absurd, zamiast skończyć się jak przyzwoita halucynacja, rozwinął się w cały ciąg wydarzeń, do którego fantastyczności Terry powoli zaczynał się przyzwyczajać. Halucynacja czy nie, bardzo chętnie tu zostanie.
Najgorsze wspomnienie
Ciekawostki
❉ Jego ulubioną dziedziną nauki jest, jakżeby inaczej, biologia. Przypadek? Nie sądzę.
❉ Nadal ma problemy z utrzymywaniem kontaktu wzrokowego.
❉ Z braku alternatyw dla sportu od 5 lat z przerwami ćwiczy kalenistykę i bieganie - sporty bezkontaktowe, jednoosobowe, a pierwszy z nich można wykonywać w swoim pokoju, wystarczy drążek i podłoga. Terry wybitnym sportowcem to nie jest, ale posiada jakieś podstawy kondycji fizycznej.
❉ Nigdy nie utożsamiał się z idologią punka, po prostu podoba mu się stylistyka.
❉ Irokeza zostawił sobie głównie z sentymentu. Jak już sobie wyhodował, szkoda byłoby go tak po prostu ściąć.
❉ Kocha naleśniki. Dlatego jedną z najpraktyczniejszych, posiadanych przez niego umiejętności jest robienie smacznych naleśników.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
01.11.20 17:22
https://story-of-magic.forumpolish.com/t199-brakebills-terry-johnson https://story-of-magic.forumpolish.com/t233-brakebills-terry-johnson https://story-of-magic.forumpolish.com https://story-of-magic.forumpolish.com https://story-of-magic.forumpolish.com
Powrót do góry Go down
Story of Magic
[Brakebills] Terry Johnson  Fd79c4e142d48381ed6eff66c6bcd53b
Przynależność : Kadra forum
Story of Magic
Administrator
akcept
Twoja karta została zaakceptowana!

Człowiek, żeby się rozwijać, poniwnien móc bezpiecznie przeglądać się w oczach swoich bliskich. Ta szansa została Ci bezpowrotnie odebrana, ale może Brakebills Ci ją zapewni? Może bycie jednym z dziwadeł spowoduje, że wreszcie będziesz mógł się czuć bezpiecznie? A może jeszcze bardziej oddali Cię od całego "normalnego" świata?

Bardzo nam miło powitać Cię na naszym forum, mamy nadzieję, że będziesz się dobrze bawić! W razie jakichkolwiek pytań czy wątpliwości, służymy pomocą czy na pw czy na discordzie. Stwórz teraz wszystkie dodatkowe tematy, takie jak dziennik, relacje czy komunikacja, a następnie koniecznie uzupełnij swoje pola profilu!
Twoja postać otrzymała kwaterę mieszkalną klik!. Wygląda ona standardowo. Jeśli chcesz ją jakoś przystroić, zmienić opis, może to zrobić przez zamówienia.

Na start dostajesz:
Pieniądze
150$
Punkty Doświadczenia
20PD

PD możesz wydawać poprzez zamówienia, a pieniądze możesz wydawać w sklepiku.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
02.11.20 22:43
https://story-of-magic.forumpolish.com https://story-of-magic.forumpolish.com https://story-of-magic.forumpolish.com https://story-of-magic.forumpolish.com https://story-of-magic.forumpolish.com
Powrót do góry Go down
Skocz do: