Historia
Niczym opal pośród całej reszty, promieniowało jajko niebywałą światłością. Owa światłość nie była jednak gorąca, a wręcz przeciwnie. Ciepła oraz dająca otuchę - pokrzepiająca. Miliony barw rozświetlały mrok i rozganiały smutki, a także niosły za sobą obietnicę. Czegoś wyjątkowego…
Wyklucie się było nagłe. Skorupka zdezintegrowała się, rozpadła się na świetlisty pył, który pokrył nową wróżkę niczym miękka puchowa kołderka. Przez chwilę jeszcze kształtowała się jej forma, światło układało się i łączyło, aż ciało przypominało coś na wzór pięknego przezroczystego kryształu. Bił od niej blask tysiąca kolorów, który niemal rozmywał jej sylwetkę. Wróżka wstała chwiejnie i rozpostarła swoje świetliste skrzydła. Przez wzgląd na niecodzienny wygląd i grę barw nadano jej na imię Iridescent.
Od początku Iris miał pod górkę. Jego Opiekunka oczekiwała od swoich podopiecznych bardzo wiele. Nie zaznał od niej praktycznie żadnych pozytywnych uczuć ani tym bardziej rodzinnego ciepła. Trzymany krótko, dostawał pochwałę tylko za dobrze spełnione polecenia. Bougainvillea - bo tak nazywała się jego Opiekunka, nigdy nie odniosła klęski w wychowaniu wróżki. Wszystkie jej “dzieci” były powołane na służbę na statek. Nie znosiła porażki więc dokładała wszelkich starań, by żadne z jej podopiecznych nie musiało stać się pośmiewiskiem, a ona każde z nich traktowała jak swój mały sukces. Pod opieką Bougainvillea była także i Violet. Wróżka Natury z którą Iris niemal od razu się zaprzyjaźnił, a dopiero potem dowiedział, że są z jednego lęgu. To od tej fioletowej piękności doznał pierwszy raz ciepła i poczucia stabilności. Oboje nawzajem się wspierali i próbowali przetrwać początkowy okres tej tyranki… Do czasu. Wraz z wiekiem rosła moc, a także kształtował się charakter. Obydwoje byli utalentowani i postanowili to wykorzystać. Opiekunowie mieli za zadanie dbać o swoich podopiecznych i odpowiednio ich wychować do służby na statku. Niewielu jednak było tak surowych jak Bougainvillea. Niestety wzięła pod swoje skrzydła niezwykle zawziętą dwójkę, którzy co krok jej psocili i wywijali numery. Z początku były to niewinne psikusy. Niestety i ich Opiekunka powzięła sobie za wyzwanie okiełznać tę dwójkę i po dokonaniu pewnych zmian w swoich metodach wychowawczych w końcu w miarę uspokoiła ich zapędy do psikusów. Do czasu…
Zabrani pod opiekę Nauczycieli, pierwszy raz zostali rozdzieleni ze względu na swoje odmienne natury. Iridescent jednak sprawował się wzorowo, bo co jak co, psikusy psikusami, ale oczywistością było, że chciał zostać powołany do służby. Były to ciężkie lata jego życia, w których niewiele było na odpoczynek i na spotykanie się z siostrą, ale zawsze te parę chwil znalazł…
I stało się. Służba na statku nie była łatwa ani przyjemna. Monotonne podróże sprawiały, że każdy dzień się zlewał. Szczególnie te podróże między światami. Z początku widoki były zapierające dech w piersiach, ale potem… Stały się nużącą codziennością. Niczym niezwykłym i wyjątkowym. Kalejdoskop igrających świateł nie robił na nim wrażenia zwłaszcza, że sam emanował podobną feerią barw. Każdy odwiedzany świat wymagał zbadania, ale i tak w końcu odlatywali. Nie był idealny dla wróżek. Szukali w końcu perfekcyjnego zamiennika, a perfekcja nie było łatwa do osiągnięcia. To fauna była zbyt nieprzyjazna, to flora, to pogoda zbyt chaotyczna… “To wystarczy” nie było odpowiedzią, nie brano czegoś takiego nawet pod uwagę. Jak już mieli znaleźć miejsce musiało być w sam raz.
Pewnego dnia, gdy Iris był dość mocno przygnębiony wizją ponownego wylotu, przeżywając zawód kolejnym światem, Violet przyszła mu z pomocą. Opiekowała się wieloma przydatnymi Fae stworzonkami, które służyły na statku swoimi bezcennymi właściwościami. Wróżka od jakiegoś już czasu widziała jak Iris obserwuje węże. Na statku nie było ich mało. Wiele z nich była bezcennym źródłem do produkcji lekarstw dla wampirów i fae. By zając nieco swojego brata i odgonić ponure myśli, postanowiła powierzyć mu opiekę nad dwoma okazami tych pięknych gadów. Fae istotki były głęboko związane z ich rodzimym domem. Posiadały szczególną więź z wróżkami, dając nawet wrażenie jakby były w stanie odczytywać myśli swoich kompanów. Niezwykle inteligentne, nie mogły być porównywane do ludzkich zwierząt. Te dumne, magiczne stworzonka, chętnie służyły wróżkom w zamian za opiekę i towarzystwo, którego podczas podróży każdy potrzebował. Była to swoista naturalna symbioza wypracowana na przestrzeni stuleci podróży. Iris przeszedł szkolenie z opieki nad dwoma wężami - opalowego nazwał, Empyrean, a czarnego - Void. Ta odskocznia i poczucie obowiązku opieki nad czymś pozwoliła mu odegnać nieprzyjemne, smutne myśli i podnieść na duchu. Ułatwiło mu to niezmiernie podróże.
Iris nie zawsze był tak negatywnie nastawiony do uczucia zwanego miłością. Gdy zjawili się w pewnym świecie, gdzie istoty rozumne przypominały ludzi acz ich długość życia była znacznie krótsza, ów Fae zafascynował się pewnym istotkiem. Był to chyba mężczyzna, dość wysoki, dobrze zbudowany, łowca. Zwinny, szybki i silny, potrafił przybierać postać czarnej pantery. Oboje byli sobą zafascynowani, a Iris zaczął się z nim ukradkiem spotykać. Wymieniali się informacjami na temat swoich kultur, pokazywał mu faunę i florę, uczył polować... Oboje mieli się ku sobie, aż w końcu z ust człowieka padło to dziwne wyznanie. Poruszyło to Fae niezmiernie, do tego stopnia, że chciało zaprosić go na statek, zabrać ze sobą, jednak musiałby zostać wampirem. Dester, bo tak nazywał się ów istotek, odmówił. Zmiana w wampira wymagałaby od niego porzucenia jego duchowej zwierzęcej postaci i porzucenia domu. Iris nie mógł bowiem zostać przez wzgląd na flotę - był jej wierny. Złamane, odrzucone serce Fae stwierdziło, że nie chce już nigdy być przez nikogo tak zranione. Bowiem depresja jaka przyszła wraz z odrzuceniem sprawiła, że na kilka dni był bezużyteczny i nie potrafił się pozbierać. Obiecał sobie nigdy więcej tak nie zawieść floty.
W końcu zjawili się na Ziemi. Świecie z opowiadań starszych wróżek, które pojawiły się tutaj jeszcze w widocznie dawnych czasach. Owe czasy nowożytności bowiem nijak nie przypominały średniowiecza. Tyle zdążył dowiedzieć się od jednego ze zwiadowców. Nauka języka nie była łatwa, ale też i nie specjalnie utrudniona. Wieloletnie podróże dawały jakiś rodzaj oswojenia się z wymogiem nauki. Nie pamiętał już dokładnie ile języków znał, nie ukrywał, że wielokrotnie mu się mieszały. Ten świat jednak już kiedyś został uznany za dość obiecujący. Nie było tutaj wiele zagrożeń, choć ilość osób utalentowanych magicznie była spora. Iris zabrał się więc za badania ich kultury oraz języka. Przybrał ludzką postać, nadał sobie imię Maleficent, w skrócie Mal i postanowił sobie za cel zebrać jak najwięcej potrzebnych informacji dla Floty. Może ich odwieczna podróż właśnie tutaj się zakończy?