Skorupka jaja pękła niespodziewanie. Tkwiąca w nim wróżka przeciągała się, kiedy rażące światło nagle wdarło się do środka poprzedzone trzaskiem czegoś, co dotychczas było uznawane za ścianę. Młode Fae spojrzało spłoszone na nagłą dziurę, niepewne, co ma z tym zrobić. W końcu, kiedy nie było żadnej innej reakcji, podeszło do dziury, by przez nią spojrzeć. Świat poza ciepłą i wygodną skorupką wydawał się całkiem ciekawy. Nie zauważyła jedynie, że wszystkiemu przygląda się stojąca na uboczu opiekunka. Ją zauważyła dopiero po powiększeniu dziury i wygramoleniu się na zewnątrz. Ciemne oczy upstrzone gwiazdami wbiły niepewne spojrzenie w obcą, która lustrowała jej fiołki we włosach. Fiołkowe włosy i skórę w tym samym kolorze, do tego przypominającą płatki kwiatu. W delikatne skrzydełka, które zatrzepotały z niepokojem, sugerując, że jeśli obca postawi krok, to małe ciałko wzniesie się do koślawego lotu i ucieknie, gdzie oczy poniosą.
— Violet. Fiołek. — Powiedziała kobieta z pewnością i pewną surowością brzmiącą w jej głosie, kiedy nadała imię nowo wyklutej wróżce. Brakowało jej ciepła, by Violet od razu ją pokochała.
Opiekunka Violet była wróżką surową i nie przyjmującą w ogóle możliwości, że jakiekolwiek fae pod jej opieką, mogłyby nie dostać się na statek. Bardzo dbała o to, aby Violet wyuczyła się przydatnych rzeczy i odpowiedniego spojrzenia, jakiego oczekuje się po Fae, które miały dostać się do służby ku chwale floty. Violet nie bardzo ją lubiła, starsza fae ciągle zakazywała jej różnych rzeczy, każąc w zamian robić coś, co zwykle kompletnie w danej chwili nie interesowało młodej wróżki. Bo, kto by się przejmował jakimiś zajęciami, kiedy właśnie odciągano go od dajmy na to, pięknych kwiatków? Albo uroczego motylka, który przyleciał na rzeczonych kwiatkach przysiąść? No pewnie mało kto, na pewno nie Violet. Być może dlatego świetnie dogadała się z drugim fae, który również trafił pod opiekę Bougainvillei. Iridescent był z tego samego lęgu, co ona, był światłem, był też pierwszym fae, w którym znalazła wsparcie i zrozumienie. Oboje wiedzieli, jak ciężko jest żyć pod okiem Bougainvillei. Wraz z wiekiem ich relacja rozwinęła się w przyjaźń, a także zostali całkiem nieźle dogadującymi się ze sobą fae. Biedna wróżka nie miała z nimi prostego życia. Drobne psikusy stały się ich nową zabawą, którą opiekunce ciężko było wykorzenić z dwójki urwisów. Jej podopieczni nie pałali do niej sympatią, zazdroszcząc jednocześnie innym młodym fae opiekunów, którzy byli trochę bardziej ciepli w podejściu do ich wychowanków. Jakoś jednak Bougainvillei udało się w końcu zmienić trchę swoje podejście do ich dwójki i sprawić, że Iris i Violet powoli zaprzestali swoich wybryków, wyrastając na nieco mniej kłopotliwych fae, przydatnych i lojalnych flocie.
Kiedy trafiła w końcu na statek, z racji jej magii przypisano jej na początku zajmowanie się pokładową szklarnią oraz dodatkowo miała pracować jako pomoc cooka. To pod okiem pokładowego kucharza odkryła swój mały talent do pieczenia słodkości oraz do warzenia alkoholi ziołowych. Praca w szklarni dawała jej dobry pogląd na to, co jest dostępne, więc wykorzystywała wszystko racjonalnie, aby tylko stworzyć mały zapas alkoholu na wypadek jakiejś uroczystości na statku, bądź na potrzeby odkażania ran, jeśli nie było pod ręką pokładowego medyka, bądź był on zajęty leczeniem cięższych ran. W końcu, zapasy floty były ważne, a kwatermistrz nie oddałby ich ot, tak dla byle jakiego kaprysu młodej fae, jeśli nie przysparzałoby to korzyści flocie. To wtedy też fae na statku zaczęły nazywać ją Absinthe. Od alkoholu, który najlepiej potrafiła zrobić i który cieszył się wśród części z nich sporą popularnością podczas wszelkich zakrapianych uroczystości.
Od samego przybycia na statek chętnie uczęszczała na doszkalanie u badaczy. Od zawsze była ciekawską wróżką, więc możliwość rozwoju była dla niej ważna. To tam zauważono jej inne talenty i wzięto pod skrzydła zwiadowców, aby wyuczyć ją na jedną z nich. Ćwiczyła swoją czujność, opanowanie, walkę bronią białą, sztukę przetrwania bez magii, czy po prostu ukrycia się przed innymi, czy rozwijanie swojej magii. Wszystko to dla chwały floty, by pomagać przy tym ważnym zadaniu, jakim był zwiad. Badacze niestety w tamtej chwili nie zdołali wychwycić jeszcze, że zainteresowania Violet były ulokowane bardziej w ich pracy niż w zwiadzie. Nie znaczyło to, że była kiepskim zwiadowcą, flota w końcu miała u niej priorytet, więc nie narzekała, nawet jeśli nie do końca jej odpowiadały wszystkie zadania, na jakie ją posyłano.
Podczas jednego z nich odkryła istnienie kotopszczół. Ich miód był najlepszą słodką substancją, jaką do tej pory jadła, szybko więc złożyła wniosek o rozpatrzenie dołączenia tych pięknych i przydatnych stworzeń do ekspedycji, w ramach budowy mini ekosystemu dla roślin w pokładowej szklarni. Już się nią nie zajmowała, jednak dalej o niej pamiętała i wiedziała, że stworzenia bardzo się tam przydadzą. A że przy okazji będą produkowały miód, do którego będzie dostęp cały czas, co miało również podbudować pokładowe zapasy? Same plusy dla floty. I dla Absithe, która zakochała się w smaku miodu.
Innego razu znalazła w gąszczu kociątko wtulające się w martwe ciało matki. Wiedziała, że jeśli nie zabierze go ze sobą, to maleństwo nie przeżyje na wolności. Nie myślała zbytnio, kiedy zabrała je ze sobą, zawijając w swoją kurtkę i przynosząc do obozu. Zadbała również o to, aby ciało matki również zabrano do laboratorium badaczy. Pantera mglista była martwa od niedawna, jeszcze całkiem nie ostygła, więc mogła być wykorzystana dla dobra floty, na przeszczepy dla wampirów. Kocię było ranne, potrzebowało pomocy, więc początkowo zamierzała je po cichu uleczyć, odchować i wypuścić w las z pomocą fae z magią fauny, które wytłumaczyłoby kociątku, co się dzieje oraz przedstawiło podstawy przetrwania w dziczy, których kocię nie nauczyło się od matki. Początkowo, bo wraz z mijającymi dniami, Absinthe przywiązała się do stworzenia, przez co zaczęła gorączkowo szukać zadania, jakie mogłoby to kocię dziecię wykonywać na statku, byleby tylko mogło zostać. Po wyrośnięciu powinno być całkiem spore, możliwe nawet, że mogłoby pomagać polować na zwierzynę dla floty. Póki jednak kocię było stosunkowo małe, jak na to, jak wielkie wyrośnie, mogło łapać szkodniki na statku i w obozie, które mogłyby chcieć dobierać się do zapasów. Powoli, wraz z wiekiem, jego szkolenie miało obejmować również pilnowanie obozu, alarmowanie fae i wampirów o obcym, który się wkrada, oraz asystę przy polowaniach. Będąc osobnikiem, który mógł się na coś przydać flocie, kocie lamparta mglistego skrzyżowanego naturalnie z wisterią mogło zostać na statku.
Kocię w pierwszych godzinach przebywania wśród fae było nie do upilnowania. Absinthe spuściła je z oczu ledwo na chwilę, a to zdążyło już wywędrować na tyle daleko, że wróżka nie mogła go znaleźć od razu. Dopiero kiedy pędziła przez korytarze i usłyszała nagle wściekłe przekleństwa, skręciła w odpowiednim kierunku i odnalazła zakrwawionego wampira oraz sprawcę całego zamieszania w postaci jej tymczasowego podopiecznego. Wyrwało jej się przekleństwo. Wpakowali się w koszmarną kabałę, jednak nie było czasu do stracenia. Dopadła do wampira i pomogła mu dostać się do naukowców i medyków, by zajęli się jego ranami. Później, kiedy było już po wszystkim, rozmówiła się z wampirem, który zdawał się owszem, być poirytowany samą sytuacją, jednak nie był zły i nie pałał rządzą zemsty w kierunku małej pantery mglistej. Cała sytuacja sprawiła, że zaczęli częściej rozmawiać ze sobą, gdyż wcześniej Absinthe jakoś nie pchała się sama w znajomości z wampirami. Ot, zauważała, że szybko znikają, nie widziała więc potrzeby, aby się do nich przywiązywać, jeśli mają zaraz i tak zniknąć z jej życia.
Absinthe przez następne lata pracy jako zwiadowca, często kręciła się przy badaczach, podrzucając im znalezione rośliny, których szukali, bądź po prostu chłonąc od nich dalej wiedzę. Uwielbiała przesiadywać z badaczami, jeśli miała akurat wolne i często zamęczała ich pytaniami o medyczne zastosowania roślin, czy samą medycynę bez użycia magii. Uznała, że nawet jeśli jest zwiadowcą, to powinna rozwinąć swoje umiejętności w tym kierunku. Nigdy przecież nie było wiadomo, kiedy ktoś zostanie ranny, a w okolicy nie będzie zbyt blisko fae albo wampira, który mógłby użyć magii leczniczej. Powoli badacze w końcu zauważali, że lepiej sprawdziłaby się w zasadzie w ich zespole, wniosłaby im nową krew i świeże spojrzenie na badania. Sama Absinthe była bardziej zafascynowana pracami badawczymi niż byciem zwiadowcą, chociaż nie pozwalała sobie na zbytnie rozproszenie podczas misji, to jednak zawsze wracała z jakąś drobnostką, która mogła się jakoś przydać ekipie badawczej. Nic więc dziwnego, że w końcu sama trafiła w ich szeregi, za sprawą rekomendacji od kilku z nich, oraz jej własną inicjatywą i rozmową z dowództwem odnośnie możliwości zmiany przydziału. Nie, żeby nie cierpiała zwiadu, po prostu ta praca nie do końca pasowała do jej ciekawskiej osobowości i miłości do zwierząt i roślin. Bywały momenty, że całe jej siły szły na to, aby skupiać się na misji i ignorować to, co ją zaciekawiło w którymś gąszczu, czy miejscu, w którym chętniej rozejrzałaby się dużo dłużej, niż powinna jako zwiadowca. Wiedziała, że lepiej na jej miejscu sprawdzi się ktoś inny, być może któreś z fae, które dołączyły jakiś czas temu na statek, a sama lepiej odnajdzie się wśród badaczy.