Story of Magic


Szukajcie, a znajdziecie
Chance Regan
Szukajcie, a znajdziecie Giphy
Przynależność : Guślarze
Ranga w Sekcie : Rekruter
Zasoby : 5PD | 1295$
Chance Regan
Guślarze
Swój nowy tytuł informatora Chance traktował bardzo poważnie. Prawdopodobnie poważniej, niż byłby w stanie się do tego przyznać. Chciał się wybić, nawet jeśli tylko w kręgach podejrzanej sekty z Manhattanu. Nie chodziło tu nawet o zaspokojenie jakichś jego ambicji. Jeśli jakiekolwiek posiadał, były one głęboko skrywane. Nie, chodziło o zasady. Chance był przebrzydłym oportunistą. Jeśli nadarzyła się okazja, by coś zyskać, a dodatkowo podbudować ego oraz udowodnić coś Ennisowi… Chance bez wahania przyjął tę szansę. Co prawda nie był pewien co dokładnie chciał udowodnić, ani dlaczego musiał cokolwiek udowadniać przed tym człowiekiem, ale… Nie był to pierwszy raz, gdy do końca nie rozumiał własnych odczuć.

Gnany właśnie tą potrzebą sukcesu, znalazł się dzisiejszego wieczora w drodze do irlandzkiego pubu. Podobno ostatnio pojawiała się tu nowa twarz. Magik. Nie od nich, nie od Alphy. Gdy tylko dostał cynk od informatora, postanowił się tym bliżej zainteresować. A nóż widelec zapunktuje u rekruterów? Oczywiście istniały mniej optymistyczne scenariusze, ale Chance postanowił nie martwić się na zapas.

Wieczór był chłodny, ale bez przesady, mogło być gorzej. Szedł energicznym krokiem, przeglądając się w witrynach mijanych sklepów. Miał nową kurtkę. Płaszcz właściwie. Szary, w brązową kratę, wełniany. Prawdopodobnie najbardziej elegancka rzecz, jaką posiadał w swoim życiu. Jeśli na początku miał pewne wątpliwości czy naciąganie ludzi na wróżby na większą skalę jest w porządku, płynące z tego pieniądze szybko zdeptały kiełkujące poczucie winy. Gdyby szesnastoletni Chance go teraz zobaczył pewnie przewróciłby oczami i powiedział, że się sprzedał. I miałby rację. Ale dwudziestoczteroletni Chance nie widział w tym nic złego. Z czegoś trzeba żyć. Ideały nie zapełniają talerzy i nie płacą za wełniane płaszcze. Nie żeby kiedykolwiek miał silne przekonania. Po prostu domyślać się, że ktoś czuje się w określony sposób, a wiedzieć i rozumieć to dwie różne rzeczy.

I'm waiting for my man
Twenty-six dollars in my hand
Up to Lexington, one, two, five
Feel sick and dirty, more dead than alive


Muzyka grała w słuchawkach, jego kroki próbowały złapać rytm piosenki. Zapalił papierosa, powinien zdążyć wypalić zanim dotrze na miejsce. Jego życie robiło się wygodne. Dziwne uczucie. Nie żeby było nieprzyjemne, co to to nie! Zawsze mieć pod ręką papierosa, nie być głodnym, pić kiedy przyjdzie na to ochota, myśleć o walorach estetycznych kupując ubrania… To wszystko było dla niego relatywnie nowe.

Hey, white boy, what you doin' uptown?
Hey, white boy, you chasin' our women around?
Oh pardon me sir, it's the furthest from my mind
I'm just lookin' for a dear, dear friend of mine


Chwilę później stał już na progu. Zaciągnął się papierosem po raz ostatni, zgasił go i wyrzucił. Ciepłe powietrze uderzyło go w twarz, gdy tylko otworzył drzwi. W środku panował przyjemny gwar. Chance zmierzył pomieszczenie wzrokiem. Nic nietypowego. W sumie, czego innego się spodziewał?

Here he comes, he's all dressed in black
Beat up shoes and a big straw hat
He's never early, he's always late
First thing you learn is that you always gotta wait


Szedł właśnie w stronę baru, wymijając innych gości, próbując ułożyć sobie plan działania. Gdy go zobaczył, w pierwszym momencie myślał, że mu się przywidziało. Przecież miał ten zwyczaj szukania znajomych twarzy wśród tłumu obcych. Zrobił krok w jego stronę. Nie, dobrze widział. To był on. Christopher Bramy siedział przy barze pijąc piwo.

Up to a brownstone, up three flights of stairs
Everybody body's pinned you, but nobody cares
He's got the works, gives you sweet taste
Ah then you gotta split because you got no time to waste
I'm waiting for my man


Wyszarpał słuchawki z uszu. Jego ciało zareagowało automatycznie, podszedł do niego i oparł się o bar, jak gdyby nigdy nic. Tyle razy wyobrażał sobie ich ponowne spotkanie, zastanawiał się i układał coraz to nowe scenariusze. Z czasem przestał, zaczął tracić nadzieję, że kiedyś do takiego dojdzie. Ale nigdy nie wymyśliłby, że spotka go tak po prostu.

- Dobre? - najgłupsze pytanie jakie mógł zadać. Starał się by brzmieć normalnie, jakby go to nie ruszyło. Nie udało się, jego głos powiał chłodem. Pierwsze uczucie ulgi zaczęło ustępować złości. Rodził się w nim gniew, ale hamował go jeszcze. Lepiej żeby Chris miał dobry powód. - Trzy cholerne lata i ani jednego znaku życia - stwierdzenie. Nie wiedział co innego powiedzieć. Oderwał od niego wzrok, spojrzał w kierunku drzwi. Przeczesał nerwowo włosy wpadające mu do oczu. Dopiero palił, ale miał potrzebę znowu zapalić. Cała sytuacja wydawała się abstrakcyjna, może taka była, nie potrafił w tym momencie ocenić. Chciał zadać jakieś pytanie, ale nagle jego głowa była pusta.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
23.12.20 23:56
https://story-of-magic.forumpolish.com/t363-guslarze-chance-regan#2232 https://story-of-magic.forumpolish.com/t364-guslarze-chance-regan https://story-of-magic.forumpolish.com/t365-guslarze-chance-regan https://story-of-magic.forumpolish.com/t367-przepowiednie-cyrila-malachia-hotline#2255 https://story-of-magic.forumpolish.com/t366-chance-chance-lize#2254
Powrót do góry Go down
Christopher Brams
Szukajcie, a znajdziecie Ff8f532ab49f094a3ebdf5981d1f91852b259da9
Przynależność : Brakebills
Dyscyplina : Manipulacja ciepłem
Zasoby : 14PD | 1085$
Christopher Brams
Fizyczni
Powoli, po latach, wracała do niego sympatia do okresu świątecznego. Może wynikało to z tego, że jego głowa opustoszała? Kiedyś myślałby o tych wszystkich rzeczach, które robili w święta w ich niewielkim mieszkanku w Bostonie. Wspominałby wspólne otwieranie prezentów z bliźniaczką, pieczenie pierniczków, ubieranie choinki, śpiewanie kolend, papierosowy dym na balkonie, gdy ojciec wykradał się zapalić, mimo że wszyscy i tak wiedzieli. Kontrast między tym, czego doświadczał większość swojego dzieciństwa, a tym, co zastał na południu był niezmierzalny. Las Cruces nie pachniało świętami; śmierdziało alkoholem, brudem i gorącym powietrzem, które nie odpuszczało nawet w zimie. Nie było śniegu, ciepłych rękawic i czapek naciąganych na uszy. Nienawidził tego miejsca.
Teraz, kiedy tak siedział w Nowym Jorku, pijąc kolejne piwo w barze Gambita, nie musiał o tym w ogóle myśleć. W zasadzie, nie musiał myśleć o niczym, a naprawdę uwielbiał ten stan słodkiego odrętwienia. Nawet nie był pewien kiedy jego nogi zaprowadziły go po raz kolejny do tego baru. Może to kwestia tego, że większość uczniów wybyła do swoich rodzin w okresie świątecznym i został sam? Paradoksalnie, mimo że traktował Brakebills jak swoją nową rodzinę zastępczą, bliżej mu było do całego zepsutego towarzystwa guślarzy, przy których kręcił się z nużącą częstotliwością. Co dziwne, wydawali mu się bardziej otwarci? A może mniej skupieni na perfekcji uczelni? Bardziej ludzcy, w tym takim najbardziej prymitnywnym tego słowa znaczeniu. A tej prymitywności mu brakowało. Nie musiał wtedy wspominać, mógł się po prostu śmiać do świata, pozostając pustym.
Teraz, kiedy po raz kolejny kadził Jenny, uroczej blondynce, mógł tylko wspominać szalone wypieki z Bartem na zapleczu. Męczył kolejnego Guinessa, a jego skórzana, wytarta kurtka leżała na krzesełku obok. Nikt nawet nie robił mu wyrzutów - większość bywalców go przynajmniej kojarzyła, zresztą, trudno było nie. Zazwyczaj, gdy już się zapuszczał, siedział długie godziny, wyjąc fałszywie z głośnikami te najbardziej wyświechtane irlandzkie szlagiery, tańczył z pijanymi Irlandczykami i podrywał absotlunie każdą osobę, która mogła mu nalać alkohol. Bawił się świetnie. Jak zawsze był głośny, jak zawsze wygadany. Dusza towarzystwa. Był stworzony do studenckiego życia, w swoich wytartych jeansach, trochę rozklekotanych trampkach i jakiejś pluszowej bluzie narzuconej na plecy.
-Mhm, to Guiness - odparł, nawet nie rejestrując kto się do niego zwraca. Akurat nachylał się nad barem, żeby szepnąć coś Jenny na ucho. Zgrabnie opadł na siedzisko, odwracając się w stronę pytającego -starają się sprowadza-- zamarł, pozostając z lekko uchylonymi ustami. Nie zdarzało mu się stresować, nie zdarzało mu się bać. W tym, bezpiecznym, nowojorskim świecie nie miał czego. Zostawił południe za sobą, tak? Poczuł narastającą suchość w ustach.
Patrzył na Regana jakby zobaczył ducha. Sam dobrze nie wiedział dlaczego wtedy zniknął. Dlaczego nie odezwał się do jednej z dwóch osób w jego życiu, które cokolwiek dla niego znaczyły.
-Wyszedłem tylko po paczkę fajek - rzucił słabo, z bladym uśmiechem na ustach. Serce waliło mu młotem. Strach szybko ustąpił miejsca rozpierającej radości -zapalisz? - Wydusił w końcu. Chciał go przytulić, tak po prostu, dziecięco, najzwyczajniej na świecie. Widząc jedyną, bezpieczną twarz poczuł, że tęsknił. Jak nigdy za nikim.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
25.12.20 21:16
https://story-of-magic.forumpolish.com/t145-brakebills-christopher-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t166-brakebills-christopher-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t240-brakebillschristopher-brams#520 https://story-of-magic.forumpolish.com/t182-chris-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t169-chris-brams
Powrót do góry Go down
Chance Regan
Szukajcie, a znajdziecie Giphy
Przynależność : Guślarze
Ranga w Sekcie : Rekruter
Zasoby : 5PD | 1295$
Chance Regan
Guślarze
Widząc jak Chris nachyla się w stronę dziewczyny za barem, Chance odwrócił wzrok, zupełnie jakby się zawstydził. Co prawda nie czuł wstydu, ale wydawało mu się, że nie jest to scena, którą powinien oglądać. Może nie chciał? Oparł się wygodniej o bar, cierpliwie czekając aż Brams zorientuje się kto do niego mówi. Patrzył nieobecnym wzrokiem na pijących gości, brwi ściągnięte, usta zaciśnięte w wąską linię, jego zadanie nagle zapomniane. Gdy Chris urwał w pół zdania, znów spojrzał na niego. Widząc malujące się na jego twarzy zdziwienie, Chance uśmiechnął się, ale grymas ten był wyjątkowo napięty, a jego oczy pozostały zimne i nieobecne. Słysząc jego kolejne słowa, zaśmiał się krótko, próbując ukryć targające nim nerwy.
- Dobrze, że nie po mleko jak mój stary - pokręcił głową. Gdy padła propozycja zapalenia, Chance od razu wiedział, że się zgodzi chociaż przez moment mierzył go jeszcze spojrzeniem, jakby się zastanawiał. Po tej chwili, która była odrobinę za długa jak na zwykłe rozważanie papierosa, ręka Chanca powędrowała do kieszeni płaszcza. Wyciągnął paczkę fajek i zapalniczkę po czym bez słowa ruszył w kierunku drzwi.
Idąc ku wyjściu kusiło go by się odwrócić. Był jak cholerny Orfeusz, który dopiero odnalazł Eurydykę w krainie umarłych i idąc drogą powrotną nie potrafił nie upewnić się, że podąża ona za nim. Nie wiedział kiedy zaczął wierzyć, że Chris nie żyje. Nigdy nie odnaleziono ciała i był to jedyny szczegół, który kazał mu wątpić. Rósł w nim dziwny, irracjonalny niepokój, że gdy dotrze do drzwi i obejrzy się za siebie, Chris znów zniknie, być może już zniknął, a Chance idzie zupełnie sam. Na szczęście droga do drzwi pubu była krótsza niż ta z Hadesu do świata żywych, więc powstrzymał się i spojrzał za siebie dopiero przy drzwiach, gdy ruch ten był bardziej naturalny. Upewnił się, że otwarte przez niego drzwi nie zatrzasną się Chrisowi przed nosem.
Na zewnątrz, Chance nie zatrzymał się przy samych drzwiach. Przeszedł kawałek dalej i zniknął w wąskiej uliczce między budynkami. Cień śmietników i mniejsza ilość wścibskich spojrzeń dawały ułudę prywatności. Odpalił papierosa i zaciągnął się nim głęboko. Zorientował się, że jego dłoń delikatnie drży, więc opuścił ją mając nadzieję, że Chris nie zwróci na to uwagi. Ostatnia rzecz jakiej teraz potrzebował to rozsypać się tu i teraz. Druga osoba, do której naprawdę się przywiązał, pierwszy przyjaciel w jego wieku, nie zginął śmiercią tragiczną. Zawsze wydawało mu się, że ulga, jaką odczuje będzie większa, obezwładniająca. Nic takiego się nie stało. Wszystkie uczucia wydawały się w tym momencie spłycone i odległe, ale wiedział, że pod tą cienką warstwą szoku buzuje napędzany rozgoryczeniem gniew. Chris żył, ale najwyraźniej przez trzy ostatnie lata nie czuł potrzeby go o tym poinformować. Czy po swoim zniknięciu, odejściu, chociaż raz zastanowił się, co dzieje się z Chancem? Jak to odejście na niego wpłynie? Czuł się jak kretyn. Jego myśli zaczynały galopować, jak zawsze w stresie. Z jednego pytania rodziło się kilka kolejnych, każde gorsze od poprzedniego. Może nigdy mu tak naprawdę nie zależało? Może Chance to wyolbrzymia? Jak mógł pomyśleć, że komuś na nim zależy?
Znów się zaciągnął. Dym znajomo drapał w gardło, płuca wypełniły się do oporu. Musi przestać. Nakręca się. Oparł się o brudną ścianę zupełnie nie przejmując się, że płaszcz może się pobrudzić (Chance z przyszłości będzie o to zły). Przybrał najbardziej nonszalancką pozę, jak tylko mógł. Wolną rękę wbił w kieszeń czarnej bluzy z kapturem, którą nosił pod płaszczem. Tyle czasu w Nowym Jorku, a jemu wciąż przeszkadzała zmiana temperatury. Widział go kątem oka, co uspokajało wcześniejszy lęk, ale nie miał odwagi spojrzeć na niego znów bezpośrednio. Musi coś powiedzieć, czas ucieka.
- I co? Kupiłeś je chociaż? - znów uderza do najmniej istotnego szczegółu. Zabalansował nad prawdziwym problemem, odruchowo zmieniając zdanie w ostatnim momencie, jeszcze niegotowy by skoczyć w tą przepaść. Mówiąc, wypuścił dym z płuc, ale natychmiast napełnił je ponownie, niemal wypalając papierosa. Wiedział, że na tym się nie skończy, więc już liczył w pamięci ile mu jeszcze zostało w tej paczce.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
26.12.20 0:49
https://story-of-magic.forumpolish.com/t363-guslarze-chance-regan#2232 https://story-of-magic.forumpolish.com/t364-guslarze-chance-regan https://story-of-magic.forumpolish.com/t365-guslarze-chance-regan https://story-of-magic.forumpolish.com/t367-przepowiednie-cyrila-malachia-hotline#2255 https://story-of-magic.forumpolish.com/t366-chance-chance-lize#2254
Powrót do góry Go down
Christopher Brams
Szukajcie, a znajdziecie Ff8f532ab49f094a3ebdf5981d1f91852b259da9
Przynależność : Brakebills
Dyscyplina : Manipulacja ciepłem
Zasoby : 14PD | 1085$
Christopher Brams
Fizyczni
Pustka.
Zawsze wiedział co powiedzieć. Nie pamiętał kiedy po raz ostanti musiał naprawdę zastanowić się, nim jakiekolwiek słowa opuściły jego wnętrze. Przestał znać uczucie zagubienia i niepewności. Może była to pycha? A może kwestia kompletnego odcięcia się od tego, co mogło nieść konsekwencje. Miał w sobie coś z Piotrusia Pana, który nigdy nie mógł i nie chciał dorosnąć. W dziecięcej mentalności nie było miejsca na rozterki przeszłości, było tylko tu i teraz. Rzadko kiedy jednak tu i teraz doganiało go na tyle, że musiał się zatrzymać, przerywając swoją ucieczkę przed przeszłością. Nie był już przecież tym dzieciakiem z przyczep. Nowy Jork skutecznie wytłumił te wszystkie złe wspomnienia, zostawiając tylko siatkę różowych i bladych blizn na jasnej skórze.
Zawtórował mu słabym śmiechem, trochę drżącym, kryjącym narastający niepokój. -Z mlekiem nigdy nie było mi po drodze - odparł, zupełnie bez sensu, byle tylko nie utrzymywać między nimi tej mrożącej krew ciszy. Nawet jeśli w pubie panował gwar, a muzyka sączyła się z głośników, miał wrażenie, jakby znajdowali się w bańce idealnej ciszy. Czuł narastającą adrenalinę i dotarła do niego myśl, która wzbudziła w nim głębokie obrzydzenie do samego siebie. Chciał uciec; zniknąć w tłumie, ukryty pod przetartą kurtką. Wykraść się tyłem, znał przecież to miejsce niemal jak własną kieszeń. Chance by go nie znalazł drugi raz w tym budynku, a on... mógłby się przygotować na to spoktanie jeszcze raz, wiedząc już co robi i co chce powiedzieć. Albo znowu by zniknął, tylko tym razem na dobre. Ten plan wzdrygnął nim, posyłając dreszcze po kręgosłupie. Przecież nie był tchórzem. Odkąd tylko zobaczył Regana, to jego umysł miotał się w spazmach, z jednej strony chcąc objąć człowieka i nigdy nie wypuszczać, a z drugiej opowiedzieć mu o tym wszystkim co się działo przez te trzy lata, tak jakby nie widzieli się tylko jeden dzień. Chciał znowu dzielić się z nim wszystkim, tak jak wtedy na wyschniętym, cuchnącym podwórzu przed ich przyczepami.
Narzucił skórę na ramiona, wyciągając z kieszeni wymęczoną papierośnicę. Wpatrywał się w potylicę Chance'a z dziwnym grymasem na ustach. Mimo, że chciał uciec, to z drugiej strony, nie chciał już nigdy tracić przyjaciela z oczu. Złapał się na tym, że wyciągał już w jego stronę rękę, żeby chwycić za materiał płaszcza, niczym dziecko, które nie chce się zgubić. Odetchnął dopiero, kiedy mroźne powietrze wdarło się do jego płuc.
W pierwszym odruchu, chciał odpalić jak zawsze; krótkim ruchem palcami, które rozrzażały koniec papierosa. Zamiast tego, zippo z trzaskiem i zapachem benzyny, odpaliło szluga wystającego z kącika ust. Gryzący dym uderzył, a w połączeniu z zimowym powietrzem, dały Bramsowi tę odrobinę trzeźwości, której teraz potrzebował. Cały alkohol, jaki spożył tego wieczora najwyraźniej opuścił organizm pod wpływem adrenaliny i wróci, ze zdwojoną siłą, gdy wszystko już się wyjaśni. Szedł dwa kroki za nim, zastanawiając się nad tym co właściwie mógł mu powiedzieć. Czy Brakebills było dobrą wymówką? Bo nie zapomniał, nigdy nie zapomniał. Ale nie potrafiłby nie dzielić się z nim najlepszą rzeczą, jaka go kiedykolwiek spotkała, nie mając go obok siebie. Razem przecież byliby w stanie podbić cały świat. Narastająca gula w gardle przypominała o tych wszystkich emocjach, które z uporem wciskał na samo dno siebie. Nawet nie zauważył, kiedy dotarło do niego, że bierze jednego bucha za drugim, machinalnie wpuszczając dym i wypuszczając go nosem. Musiał zwolnić, zebrać myśli.
-Nie. Okazało się, że wolę skręcać. A głupio było wrócić bez paczki - mruknął, opierając się obok niego. Milczał dłuższą chwilę, wspierając jedną nogę na ścianie, tuż przy kolanie. Każda sekunda ciszy wydawała mu się coraz bardziej niekomfortowa, a dym wypełniający płuca nie zdawał się przynosić potrzebnego ukojenia. Poruszył nerwowo palcami lewej dłoni, strzykając stawami. -Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że się stamtąd wyrwałeś - wbił wzrok w czubki swoich butów. Nie że cię widzię, nie że tu jesteś, że się wyrwałeś. Bał się przyznać, że tęsknił. Rodziłoby to dużo niewygodnych pytań, na które chyba nie potrafił odpowiedzieć. Wolałby oberwać sierpowego w twarz, bo na to przynajmniej wiedział jak odpowiedzieć. Ba! Wiedział, że mu się należało. Ale z agresją fizyczną sobie radził. Słowa nigdy nie były jego najmocniejszą stroną. -Kiedy przyjechałeś? - Wolał zadawać pytania, chociaż chyba nie do końca miał do nich prawo.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
26.12.20 14:02
https://story-of-magic.forumpolish.com/t145-brakebills-christopher-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t166-brakebills-christopher-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t240-brakebillschristopher-brams#520 https://story-of-magic.forumpolish.com/t182-chris-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t169-chris-brams
Powrót do góry Go down
Chance Regan
Szukajcie, a znajdziecie Giphy
Przynależność : Guślarze
Ranga w Sekcie : Rekruter
Zasoby : 5PD | 1295$
Chance Regan
Guślarze
Z każdym krokiem oddalał się od baru. Tłumy ludzi miały to do siebie, że zalewały Chanca ilością informacji. Każdy jeden człowiek wchodzący w skład grupy miał własne odczucia i myśli. Razem tworzyły morze, najdokładniejszy obraz chaosu, jaki Regan mógł sobie wyobrazić. Przy takim natłoku, trudno mu było odróżnić własne odczucia, a co dopiero konkretnej, obcej jednostki. Z każdym krokiem, ta masa oddalała się. Chris wydawał wyłaniać się z mgły, a to co działo się w jego wnętrzu powoli stawało się dla Chanca bardziej zrozumiałe. Przeklął w myślach. Wcale nie chciał wiedzieć, co czuje Chris, bo albo zrani go to bardziej, albo sprawi, że zmięknie i nie będzie potrafił być dłużej zły. Pierwsza rzecz, jaka do niego dotarła to wahanie. Próbował się powstrzymać przed dorabianiem do niego własnego kontekstu, ale było to trudne. Stało się to jego odruchem przez pracę i czas spędzony z Ennisem. Z przyzwyczajenia szukał potencjalnych przyczyn i konsekwencji. Chris wahał się. Próbuje coś ukryć. Odparł pomysł zajrzenia głębiej w konkretne myśli. Mimo nieprzyjemnych okoliczności, nie potrafiłby mu tego zrobić, chociażby przez wzgląd na lata przyjaźni. A może po prostu bał się dowiedzieć, potwierdzić swoje obawy.
Gdy stali tak oparci o mur, ramię w ramię, sprzeczne emocje zdawały suę rozchodzić falami od Chrisa. Raz po raz, przebijała w nich radość i stało się to, co przewidział- Chance zaczął mięknąć. Ponownie prychnął urwanym śmiechem po czym milczał przez moment w obawie, że jego głos skoczy o oktawę za wysoko i zdradzi jego obecny stan. Kłębiło się w nim podwójnie. Jego własne odczucia- zaskoczenie, żal, wątpliwości, podsycane były świadomością uczuć Bramsa, które porównałby do ostrego światła reflektorów przejeżdżającego samochodu padające prosto w jego oczy, ostrzejsze w ciemności nocy. Bar wciąż gdzieś tam był, jak stłumione dźwięki głośnej imprezy deptające ciszę głębokiej nocy.
- Było warto? - zapytał w końcu. Udało mu się zachować jeden ton głosu, ale mówił ciszej niż by chciał. Wyrzucił wypalonego papierosa. Po chwili wahania, odpalił kolejnego. Zanim zamknął paczkę, szybko policzył pozostałe fajki. Cztery. Będzie musiał zahaczyć o jakiś całodobowy. Potem Chris znów się odezwał, a gardło Chanca zacisnęło się. Wyrwał się. Wcale nie czuł się wolny. Mógł fizycznie opuścić las przyczep, zapomnieć szczegóły twarzy jego mamy, Lady Malachite czy licznych ćpunów, którym wróżył, gdy tylko mieli czym zapłacić. Mógł do woli kupować rzeczy, które wcześniej były poza jego zasięgiem i uczyć się kultury. Ale ten plac po brzegi wypełniony przyczepami i desperacją zapuścił korzenie głęboko, głęboko w nim. Gdziekolwiek by nie uciekł, nawet na Alaskę, wciąż śnił ostre słońce Nowego Meksyku. Mógł oszukać setki, tysiące, miliony ludzi, przekonać ich, że jest inną osobą i Cyril Malachi nie ma nic wspólnego z małym Chancem Felixem Reganem. Ale siebie nie potrafił oszukać. Za często przeważającym argumentem przy podejmowaniu decyzji było "Nie mogę być jak ona." Uciekł, ale nie wydostał się. Znów, musi coś powiedzieć. Szybko, teraz, już, albo Brams zorientuje się, że coś nie gra.
- Wiesz jak jest. Z jednego bagna w kolejne, - wzruszył ramionami. Oczywiście, że coś nie gra. Nie ważne ile słów wypowie, nie zmieni tego. - Pojawiła się okazja to wyjechałem - nie żałował. Był na siebie wściekły, że wciąż pogrywa jak mu Ennis zagra, ale nie żałował, że wyjechał razem z nim. Gdyby został w przyczepach sam na sam z własnymi myślami, z obcymi myślami, zwariowałby, co do tego nie ma wątpliwości. Nie zmieniało to jednak faktu, że był zły. Oczywiście, wszystko miało swoją cenę, każda akcja rodziła reakcję. Względną stabilność psychiczną przypłacił atmosferą wiecznej podejrzliwości i niepokoju. Czekał w napięciu aż Ennis pokaże swoje prawdziwe kolory. Musiał się przygotować, zabezpieczyć siebie i Leo. To czuwanie trwało od momentu, gdy go zobaczył, Chance powoli tracił siły.
- Dwa i pół roku - może trochę dłużej, może trochę krócej, nie był pewien. Moment opuszczenia Nowego Meksyku był w jego pamięci bardzo zamazany. Za dużo się działo, zbyt wiele negatywnych odczuć i nieustające skołowanie skutecznie zablokowały to wspomnienie. Dopiero w sekcie zaczął stawać na nogi.
- Prawie uwierzyłem, że nie żyjesz - rzucił w końcu szybko, jakby bał się, że znów się wycofa. Jego głos był neutralny, wciąż cichy. Nie wiedział jak zostanie odebrany i szczerze mówiąc, nie chciał się tym teraz przejmować. Musi się skupić na utrzymaniu względnego spokoju, bo chyba wkracza na groźny teren. Poczuł, jak jego gardło oplata lęk. To będzie emocjonalna rozmowa dla nich obu,  Chance będzie musiał udźwignąć cały ciężar. Dobrze, że nie udaje medium w celach zarobkowych, bo chyba nie potrafiłby robić tego równie skutecznie, co czytać karty. Chociaż… Pewnie znalazłby się sposób  żeby sobie wkręcić odpowiednie podejście do tematu. Szkoda, że nie miał na to teraz czasu. Gdyby miał chociaż godzinę lub dwie by to przetrawić, posegregować informacje, oddzielić własne emocje od cudzych… Może wtedy byłby bardziej racjonalny.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
26.12.20 19:02
https://story-of-magic.forumpolish.com/t363-guslarze-chance-regan#2232 https://story-of-magic.forumpolish.com/t364-guslarze-chance-regan https://story-of-magic.forumpolish.com/t365-guslarze-chance-regan https://story-of-magic.forumpolish.com/t367-przepowiednie-cyrila-malachia-hotline#2255 https://story-of-magic.forumpolish.com/t366-chance-chance-lize#2254
Powrót do góry Go down
Christopher Brams
Szukajcie, a znajdziecie Ff8f532ab49f094a3ebdf5981d1f91852b259da9
Przynależność : Brakebills
Dyscyplina : Manipulacja ciepłem
Zasoby : 14PD | 1085$
Christopher Brams
Fizyczni
Kroki klarowały kłębiące się w głowie myśli. Wsłuchiwał się w trzask śniegu pod stopami, gwar ulicy, starając się oczyścić myśli. Musiał się uspokoić, inaczej nie poradzi sobie z tym, co go czekało. Czy powinien opowiedzieć Chance'owi o tym całym wielkim świecie, który znajdował się za cienką zasłoną? Jakaś myśl z tyłu głowy sugerowała, że w sumie mógł wiedzieć. Wiedział, ile Regan przeszedł. Ale przecież, z takimi doświadczeniami na pewno znalazłby się w Brakebills, tak? Globus musiałby go dostrzec. Czy to znaczyło, że radził sobie lepiej z tym co ich spotkało?
Chłód ściany posłał dreszcze biegnące po kręgosłupie, wprawiając ciało w drżenie. Nawet jeśli pochodził z Bostonu, to wciąż tęsknił za ciepłem południa. Przyzwyczaił się do chłodu już dawno, ale mimo to nie znosił zimnego wiatru i śniegu. Mimo to, łatwiej było mu się skupiać na doświadczeniach zmysłowych, niż myśleć o tym wszystkim o czym powinien rozmawiać z przyjacielem. Właśnie, czy mógł go jeszcze tak nazywać? Wtedy byli właściwie braćmi, niemalże nierozłączni. A teraz? Nawet nie zauważył kiedy zaczął się intensywnie Chance'owi przyglądać. Dopiero pytanie wyrwało go z odrętwienia, zmusiło do odwrócenia wzroku. Uśmiechnął się półgębkiem.
-Przerzucić się na skręcane? Zdecydowanie. Lepiej mi się je pali niż paczkowane - przecież nie powie mu, że tak, warto było spierdalać i zostawić tamto życie za sobą. Skoro był w NY, to doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Nawet jeśli nie było idealnie, to zawsze było lepiej niż tam. I jego niedopałek wylądował na ziemi, żeby zaraz stukał kolejnym w pokrywę papierośnicy. Papieros wylądował w kąciku ust, odpalany z kolejnym trzaskiem zapalniczki. Machinalnie strzelił kilkakrotnie zippo, jakby w uspakającym ruchu miało być coś, co poda mu wszystkie odpowiedzi. Zajmując dłonie był w stanie powstrzymać się przed dotknięciem Chance'a, trochę jakby bał się, że ów zaraz rozpłynie się w powietrzu i zniknie. Może to tylko sen, jakiś durny żart kolegów z mentalnej? Wiedział, że nie. Nie dobraliby się do tego wspomnienia, zakopał je wystarczająco głęboko.
Mimo to, nie zmienił się za bardzo. Jedyne co różniło się w obecnym Chrisie od Chrisa z parku przyczep, to napięcie. Mimo, że teraz każdy jego mięsień pozostawał napięty, wcześniej wydawał się rozluźniony, spokojny. U siebie. Tam nigdy tak nie było. Każdym oddechem walczył o miejsce dla siebie w świecie, który rozumiał jak nic innego. Tyle czasu zajął mu powrót do wiecznego śmiechu.
-To dobrze, że wyjechałeś - odpowiedział cicho. Źle, że do bagna. Nie chciał dla niego bagna. Ale czy miał prawo mu mówić, że chce mu pomóc? Że skoro już znowu mają siebie, zrobi wszystko, żeby znów było jak dawniej? Czy w ogóle mogło być jak dawniej? Setki myśli krążyły w jego głowie, powodując, że miał wrażenie, że spada. Milczał przez chwilę, po czym wziął głębszy oddech -czy tu jest bezpiecznie? - Mimo, że pytanie było szerokie, wiedział, że nie musi się tłumaczyć. Tam nigdy nie było bezpiecznie. Tu, nawet jeśli było się w bagnie, zawsze można było uciec. Tam zawsze wracało się do tego samego miejsca, do narastających konsekwencji.
Zacisnął pięści kilkukrotnie, czując jak krew odpływa mu z twarzy. Zaciągnął się znowu głęboko, a z każdą sekundą cisza stawała się coraz bardziej nie do zniesienia. -Nie tak łatwo mnie zabić - wykrztusił w końcu cicho. Odetchnął głęboko, uniósł na chwilę wzrok w stronę nocnego, zadymionego i chmurnego nieba. W końcu, otrząsnął się jak mokry pies, żeby odwrócić głowę w stronę Regana - Przepraszam - wyrzucił z siebie szybko drżącym głosem. Czuł, że gula w gardle podnosi się coraz wyżej, że jeszcze chwila i nie będzie mógł oddychać i po prostu rozsypie się jak dziecko. Nie mógł sobie na to pozwolić. Nie zamierzał się mierzyć z żadnymi uczuciami, które zagrzebywał gdzieś głęboko w sobie. Działało od tylu lat, dlaczego miało przestać teraz? -Powinienem był...- no właśnie, co? Jego gardło zacisnęło się doszczętnie, przerywając zdanie w połowie.
Wiedział, że to wszystko, to była jego wina.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
26.12.20 22:03
https://story-of-magic.forumpolish.com/t145-brakebills-christopher-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t166-brakebills-christopher-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t240-brakebillschristopher-brams#520 https://story-of-magic.forumpolish.com/t182-chris-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t169-chris-brams
Powrót do góry Go down
Chance Regan
Szukajcie, a znajdziecie Giphy
Przynależność : Guślarze
Ranga w Sekcie : Rekruter
Zasoby : 5PD | 1295$
Chance Regan
Guślarze
Skrzywił się słysząc jego odpowiedź, ale nie skomentował jej. Podskórnie czuł, że szczera odpowiedź nie przypadłaby mu do gustu. Nerwowo obrócił papierosa w palcach. Pytanie może nie było najlepiej zadane. Trudno było przypadkiem wpaść w większe gówno, niż to, w którym kiedyś siedzieli. Jeśli naprawdę uciekł, pewnie, że było warto. Zaciągnął się papierosem. Gdyby sam miał wtedy okazję odejść, pewnie by chwycił się tej możliwości i wyjechał jak najdalej. Wolał myśleć, że pożegnałby się, chociaż spróbował utrzymać kontakt, ale przecież trudne momenty najlepiej krytykuje się z perspektywy czasu. Nie miał pewności, że zachowałby się w porządku. Nie sprawiało to, że był mniej zły, wręcz przeciwnie. Rejestrowanie uczuć Chrisa i ta świadomość, że sam mógł zrobić podobnie sprawiały, że Chance czuł jak traci uzasadnienie dla swojego gniewu. Wzrastał on tylko przez to, dodatkowo gnany niechęcią do samego siebie. Przecież nie zna całej historii. Zamiast zapytać czy wszystko z nim w porządku, robi mu wyrzuty. Co z niego za przyjaciel? Może rzeczywiście było cholernie warto?
Dobrze, że wyjechał. Pewnie, że dobrze. Jeszcze lepiej w świetle wydarzeń, o których Chris nie miał pojęcia. Gdyby nie Ennis, Chance skończyłby jak jego matka- powoli gnijąc w zatęchłej przyczepie, łapiąc się każdej okazji, by zagłuszyć natarczywe myśli. Skończyłby gorzej niż ona, przecież jego głowa mieściła morze cudzych reakcji, przemyśleń. Gdyby nie sekta, już by go tu nie było. I znów, nie mógł mieć stuprocentowej pewności, ale co innego by mu zostało? Perspektywa linii pochyłej i utrata kontaktu z rzeczywistością.
W porównaniu z dawnym Chancem Reganem, człowiek stojący obok Chrisa, wydawał się dojrzalszy. Jego wiecznie splątane, przydługie włosy były teraz schludnie podcięte, połowa związana i tylko pojedyncze kosmyki uciekały spod gumki, wpadając do oczu. Był dobrze ubrany. Nawet buty miał względnie nowe, co nie zdarzyło się chyba nigdy wcześniej. Wszystko to łączyło się pośrednio z tatuażem, który oplatał jego prawy nadgarstek, nieśmiało wyglądając spod rękawa bluzy. Nakładające się na siebie trójkąty i wpisana w nie siedmioramienna gwiazda z dziurką od klucza. Zrobiony raptem rok temu, całkowicie przypieczętował to, kim stał się Chance. Pytanie dotarło do niego jak zza szklanej szyby. Pokiwał jedynie głową, ale ponury wyraz twarzy wcale nie przekonywał, że mówi prawdę. Cóż, nie była to cała prawda. Było relatywnie bezpiecznie.
Następne słowa sprawiły, że zupełnie w nim zawrzało. Cała otoczka emocjonalna, tak pozytywna, ciepła, wcale nie pomogła. Po części Chance chciał się w niej zanurzyć, chłonąć ją, uspokoić się, poczuć się zupełnie na miejscu i bezpiecznie. Nie potrafił jednak tak łatwo wyrzucić minionych trzech lat. Jego dłoń zacisnęła się na papierosie, zgniatając go. Odsunął się od ściany i przeszedł kilka kroków w przód. Na moment zakrył oczy dłonią, próbując odciąć się od tego wszystkiego. W końcu znów nią poruszył, odrzucając włosy z twarzy. Próbował skupić się na oddechach. Sześć sekund wdechu, dziesięć wydechu, sześć na wstrzymanie oddechu. Zazwyczaj pomagało, ale już na trzeciej sekundzie, gonitwa myśli, wzburzone podszepty przekonały go, że nie warto próbować. Rozluźnił prawą dłoń, papieros wypadł spomiędzy palców. Przepraszam. Znów zacisnął pięść. Jest szczery, żałuje. Dla niego to też trudne. Powinienem był… I co? Będą teraz gdybać, co mogli zrobić lepiej? Jakby to coś zmieniało? Tak łatwo prostuje się decyzje z wygodnej perspektywy czasu. Powinien, ale tego nie zrobił. Zostawił go na pastwę domysłów i samotności. I to w takim momencie! Chance był sam, wciąż trawił jej śmierć, przyzwyczajał się do pustki i ciszy w przyczepie. Nie lubił jej, ale nawet ona była lepsza od zupełnej samotności. Przynajmniej zagłuszała myśli. Czego on oczekuje? Że go przyjmie z powrotem? A może rozgrzeszenia, żeby zniknąć na dobre? Cały nagromadzony przez lata żal wybuchnął i przelewał się przez myśli Chanca. Musi coś zrobić. Musi coś zrobić, bo nie wytrzyma, przekuć te odczucia w ruch. Rozbieganym wzrokiem rozejrzał się po otoczeniu. Śmietnik. Śmietnik jest bezpieczny. Niewiele myśląc, podszedł do niego jednym długim krokiem. Pięść uniosła się i sekundę później przygrzmociła w metal. Ból wystrzelił, rozchodząc się falami od palców, promieniując aż do łokcia. Lepiej. Po krótkim zamachu, noga poszła w ślady pięści. Kopnięty śmietnik rozbrzmiał pusto i ten dźwięk w połączeniu z bólem sprowadził Regana na nowo do rzeczywistości. Maska spalona. Trudno.
Odwrócił się do Chrisa. Teraz może mówić. Nie ma nic do stracenia.
- Wiesz jak to jest dzwonić po wszystkich szpitalach z nadzieją, że ktoś ci coś powie? Chociaż wiesz, że nie mają prawa powiedzieć? - oficjalnie byli dla siebie obcy. Nawet jeśli Chris leżałby w szpitalu, nikt by o tym Chancowi nie powiedział. - Albo przerzucić się na dzwonienie po kostnicach. Codziennie przeglądać wiadomości, bo może akurat ktoś znajdzie ciało. Zastanawiać się czy to twoja wina, czy gdybyś zaczął szukać wcześniej to nie byłoby całej sprawy - oparł się o nieszczęsny śmietnik. Nie mógł już dłużej ukryć drżenia rąk, może już całych ramion. - Wracać do pustej przyczepy i tonąć w myślach, których nie możesz się pozbyć ani nawet powiedzieć, które są twoje - z biegiem słów, jego głos cichł. Dopiero po kilku sekundach zorientował się, że powiedział za dużo. Trudno. Pomyśli, że zwariował. Może nawet nie będzie zdziwiony. Gdyby nastoletniemu Chancowi ktoś powiedział, że za kilka lat straci rozum, też by się nie zdziwił.
Przez ponad dwa lata próbował odsuwać od siebie myśli o Chrisie. Obwinianie się i snucie scenariuszy nie miało sensu. Trzeba było żyć dalej. Teraz wszystko to, co wcześniej szczelnie zamknął, wybuchło w wyjątkowo brzydki sposób. Skupiając się na bolącej dłoni i nodze, przez moment czuł zupełną pustkę. Nie trwało to długo, bo już po chwili poczucie winy wpełzło do jego myśli. Powinien nad sobą panować. Mówi, że mógł zwariować, a zachowuje się jakby rzeczywiście się tak stało. Odstraszy go. Jego oczy uparcie obserwowały buty Chrisa, nie potrafiąc zdobyć się by spojrzeć mu w twarz. Odejdzie. Kurwa, mógł mu po prostu wybaczyć i siedzieć cicho. Byłoby o tyle łatwiej. Przecież chce mu wybaczyć.
- Przepraszam - bezwiednie opuściło jego gardło. 
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
26.12.20 23:52
https://story-of-magic.forumpolish.com/t363-guslarze-chance-regan#2232 https://story-of-magic.forumpolish.com/t364-guslarze-chance-regan https://story-of-magic.forumpolish.com/t365-guslarze-chance-regan https://story-of-magic.forumpolish.com/t367-przepowiednie-cyrila-malachia-hotline#2255 https://story-of-magic.forumpolish.com/t366-chance-chance-lize#2254
Powrót do góry Go down
Christopher Brams
Szukajcie, a znajdziecie Ff8f532ab49f094a3ebdf5981d1f91852b259da9
Przynależność : Brakebills
Dyscyplina : Manipulacja ciepłem
Zasoby : 14PD | 1085$
Christopher Brams
Fizyczni
Tylko inny dzień pamiętał tak samo dobrze, jak dostanie się do Brakebills. I o ile dostanie się do szkoły zaliczał do najszczęśliwszych wspomnień swojego życia, o tyle wypadek zdecydowanie był tym, co obdarowało go magią. A może wszystko to co wydarzyło się później? Ale nie to było istotne; kiedy się dostał, nie chciał mu o tym mówić. Musiałby kłamać. W jakiś absurdalny, najbardziej kretyński sposób, nie chciał, żeby Chance wiedział, że wreszcie jest dobrze. I to chyba tylko dlatego, że nie mógł go zabrać ze sobą. Nigdy o nim nie zapomniał. Ale z każdym mijającym dniem trudniej było się odezwać. Mijały dni, miesiące, w końcu lata, a Regan pozostał największym wyrzutem sumienia, skrzętnie zamknięty na tyle jego głowy. Symbolizował wszystko to, o czym Chris chciał zapomnieć, a wiedział, że nie mógł. I, tak naprawdę, nie chciał. Kto chciałby zapomnieć o najważniejszej osobie w swoim życiu?
Nie zwrócił nawet uwagi na tatuaż, a przecież wtedy od razu by wiedział. Widział go już tyle razy, nie tak dawno zresztą. Jedna niewiadoma zniknęłaby bezpowrotnie, a Brams wreszcie by wiedział jak może się zachować przynajmniej w tym aspekcie. Zamiast tego, skupiał się na nowych butach Chance'a, bo te wydawały się najbezpieczniejszym punktem obserwacyjnym. Zwłaszcza przy tym, co działo się dalej. Zawsze reagował tak samo; czuł napinające się mięśnie i miał wrażenie, że się kurczy. Zacisnął delikatnie szczęki, czując paznokcie wbijające się w skórę przez siłę zaciskanych pięści. Odetchnął bezgłośnie, prostując się.
-Uderz mnie, jeśli już musisz - mruknął cicho, przenosząc na niego powoli spojrzenie -zrobisz sobie krzywdę - nawet nie myślał, kiedy mówił. Przecież Regan był wściekły na niego, nie na jakiś śmietnik. Opuścił ramiona luźno przy swoich bokach. W czekoladowych tęczówkach za troską czaiło się coś na kształt wyzwania. Czy w gruncie rzeczy nie było tak, że tego potrzebował? Nie chciał ponosić dodatkowej odpowiedzialności za to, co mógł sobie zrobić okładając śmietnik. Przecież zawsze go bronił, ta irracjonalna myśl przemknęła mu przez głowę, wraz z zalewem potoku wspomnień z kolejnych bójek, kończących się rozwkaszonym nosem czy łukiem brwiowym.
Wysłuchał go z czymś w rodzaju spokoju. W praktyce, nie wiedział nawet ile siły kosztowało go to, żeby nie uciec albo czegoś po prostu nie zrobić. Stał jak wryty, słuchając wszystkich wyrzutów, wszystkich słusznych i wszystkich trudnych. Wiedział, że był temu winny. Może też dlatego nie chciał sprawdzać? Wiedział jak dużo mogło się tam wydarzyć, gdy go nie było. Nie był gotowy na tę rzeczywistość. Spuścił głowę, wbijając wzrok w czubki swoich butów. Zaciągnął się głęboko.
-Nie wiem - szepnął w końcu. Bo nie miał pojęcia. Kiedy wyjechał, ani razu nie spojrzał za siebie. Powinien, ale tego nigdy nie zrobił. Ale dopiero po chwili złożył w głowie to co usłyszał "których nie możesz się pozbyć ani nawet powiedzieć, które są twoje ". Uniósł na niego powoli uważne spojrzenie. Ściągnął lekko brwi. Czyli jednak? Czy to też ich łączyło? Zrobił powoli jeden krok w jego stronę, potem drugi i kolejny, stając tuż obok. -Nigdy nie słyszałem cudzych myśli - podjął ostrożnie, cicho -ale...znam ludzi, którzy słyszeli - nie umiał tego nazwać inaczej.
Przepraszam zabolało bardziej niż cokolwiek, co Chance mógł powiedzieć czy zrobić. Żołądek zacisnął mu się na węzeł, a gula wróciła do gardła. Wziął głębszy oddech -nie przepraszaj. Kurwa, to moja wina! Nigdy nie będziesz miał za co mnie przepraszać, Chance - czuł jak zaczyna w nim buzować coś na kształt wściekłości i żalu, ale zdecydowanie nie na Regana. Był wściekły na siebie. Przecież miał już zawsze być obok, tak?
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
27.12.20 2:17
https://story-of-magic.forumpolish.com/t145-brakebills-christopher-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t166-brakebills-christopher-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t240-brakebillschristopher-brams#520 https://story-of-magic.forumpolish.com/t182-chris-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t169-chris-brams
Powrót do góry Go down
Chance Regan
Szukajcie, a znajdziecie Giphy
Przynależność : Guślarze
Ranga w Sekcie : Rekruter
Zasoby : 5PD | 1295$
Chance Regan
Guślarze
Prawa dłoń pulsowała bólem. Doznanie to zagłuszało otaczający go emocjonalny chaos. Potrzebował tego. Słysząc sugestię, w końcu podniósł wzrok i spojrzał na niego zdziwiony. Zanim udało mu się złożyć jakąkolwiek odpowiedź, pokręcił przecząco głową- odruchowo i prawie w pośpiechu, jakby bał się, że Chris pomyśli, że rozważa tę opcję. Nie rozważał. Gdyby zebrał się w sobie i uderzył go, czułby się jak największy śmieć. Poruszył palcami. Dopiero teraz zaczynało do niego docierać, że mógł połamać kości. Cholera, to może skutecznie utrudnić tasowanie kart. Ale chyba było warto, bo już nie tonął. Wybił się na powierzchnię i złapał głęboki oddech.
Znał takich jak on. Taka możliwość nigdy nie przeszła mu przez myśl. Może podświadomie uważał ją za zbyt optymistyczną. Gdy na czymś mu zależało, Chance starał nastawiać się na najgorszą opcję, próbując chronić się przed rozczarowaniem. Chris był jednym z nich. A może nie do końca? Powoli, bardzo opornie zaczął łączyć ze sobą fakty. Chris był jego dzisiejszym celem. Ściągnął brwi. Albo szuka nowej sekty, albo należy do szkoły. Chance słyszał plotki, ale nigdy nie pofatygował się nawet zapamiętać dokładnie jej nazwy. Po co, skoro była czymś poza jego zasięgiem. Lewą dłonią znów odgarnął włosy z czoła, bardziej zmęczony, niż nerwowy. Kącik ust uniósł się w próbie uśmiechu,  mięśnie zadrżały kilkukrotnie nie mogąc utrzymać grymasu. Nie wiedział, co ma powiedzieć. Do końca nie był pewien, co ma myśleć. Jego myśli wystrzeliły ochoczo ku fantazji, w której Chris dołącza do Bety, ale Chance uciął je równie szybko. Nie będzie robił sobie nadziei, budował nowych pobożnych życzeń, gdy jedno dopiero co się spełniło. Nie powiedział więc nic.
Chris zaczął mówić, a Chance ponownie spuścił wzrok. Zacisnął wargi przygryzając wnętrze policzka. Nie przerywał mu. Zamiast tego uniósł dłoń, zawahał się przez krótki moment po czym chwycił jego rękę. Z początku nieśmiało, po chwili ścisnął ją nieco pewniej. Znów pokręcił głową, tym razem powoli, nie kryjąc ogarniającego zmęczenia.
- Przepraszam, że musiałeś to widzieć - doprecyzował cicho - Normalnie radzę sobie lepiej - nie kłamał. Prawdziwe problemy z samokontrolą pojawiały się, gdy był emocjonalnie związany ze źródłem odczuć. Traciły wtedy swoją bezosobowość. Dbał o daną osobę i dlatego przejmował się tym, co czuje, znał kontekst tych reakcji. Obce emocje potrafiły męczyć i przytłaczać, ale łatwiej mu było się zdystansować. - Po prostu - urwał zanim zdążył przejść do sedna. Głęboki wdech. Jego głową znów opustoszała, miał problem z przekuciem intencji w słowa. - Nie potrafię się nie przejmować - pierwszy krok. Mógłby postawić po nim kropkę, ale ciągnął dalej, jakby w obawie, że znów powie za mało i Chris źle to zinterpretuje. - Nie kiedy chodzi o ciebie - uścisk jego dłoni znów stał się silniejszy, ale tym razem nie rozluźnił go od razu. Trzymał jego dłoń. Ciepłą i żywą. Było w tym coś abstrakcyjnego, niemożliwego. Cała ta sytuacja była jak sen. Uczucie odrealnienia zacisnęło się wokół niego powoli. Musi odpocząć, posegregować myśli, pobyć trochę sam ze sobą żeby znów upewnić się, co właściwie czuje. Ale to by oznaczało, że musiałby pozwolić mu odejść, a na to nie był jeszcze gotowy.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
27.12.20 16:44
https://story-of-magic.forumpolish.com/t363-guslarze-chance-regan#2232 https://story-of-magic.forumpolish.com/t364-guslarze-chance-regan https://story-of-magic.forumpolish.com/t365-guslarze-chance-regan https://story-of-magic.forumpolish.com/t367-przepowiednie-cyrila-malachia-hotline#2255 https://story-of-magic.forumpolish.com/t366-chance-chance-lize#2254
Powrót do góry Go down
Christopher Brams
Szukajcie, a znajdziecie Ff8f532ab49f094a3ebdf5981d1f91852b259da9
Przynależność : Brakebills
Dyscyplina : Manipulacja ciepłem
Zasoby : 14PD | 1085$
Christopher Brams
Fizyczni
Widząc kręcenie głową, nawet nie zauważył kiedy napięcie zaczęło opuszczać jego ciało. Jego ramiona opadły delikatnie, szczęka rozluźniła się nieznacznie. Z drugiej strony, miał poczucie że tylko w ten sposób byliby w stanie się rozliczyć. Nie był w stanie zadośćuczynić za to wszystko co się wydarzło do tego momentu. A gdyby oberwał kilkakrotnie, to może...byliby bliżej bycia kwita? Zawsze był bardziej cielesny; to Chance był gadającym, sprytnym, żeby nie powiedzieć, myślącym. Nawet jeśli Brams nigdy nie był idiotą, łatwiej mu było wszystko rozwiązać ficzynie, bez różnicy czy odpowiednim dotykiem czy odpowiednio wyprowadzonym ciosem. To rozumiał. Przemoc fizyczna była prosta, seks był prosty, ale rozmowy, przemoc werbalna oznaczały, że trzeba było sięgnąć jakkolwiek do swojego wnętrza. Nie chciał i nie lubił tego robić. Dopalił kolejnego papierosa, ciskając niedopałek na ziemię. Nim zetknął się ze śniegiem, był już wygaszony i chłodny. Chris strzepnął dłoń, rejestrując, że znowu się zapomniał. Ale może to i lepiej? Czasami nie zauważał, jak bardzo zaczął polegać na swojej magii, tej namacalnej i bajecznie prostej. Wystarczyło odpowiednie odgięcie palców, a ciepło z żaru przenikało jego opuszki, rozpływając się bezpowrotnie.
Spróbował oddwzajemnić uśmiech, i mimo, że utrzymał go, wydawał się wyjątkowo blady i słaby. Chciał go pytać więcej, ale w jakiś dziwny sposób, pozostawał zawstydzony. Przez te trzy lata odebrał sobie prawo do wątpliwości i niejasności. Sam odpowiadał za powstający między nimi mur, przez który teraz po prostu bał się przedrzeć, jak zagubione dziecko. Nie potrafił się z tym mierzyć. Dopiero palce na jego dłoni wybudziły go z tej niepewności. Uniósł wzrok, niepewnie, nieśmiało, spoglądając na dłoń na swojej ręce. Czując uścisk, nawet nie zauważył, gdy sam zaciskał dłoń na dłoni Regana, jakby już nigdy nie zamierzał go puścić. Zaśmiał się urwanie, drżąco - nie przepraszaj mnie, bo się rozpadnę - rzucił cicho -zresztą, widywałeś mnie w dużo gorszym stanie - dodał, czując uśmiech wracający na usta. Gula znowu narosła w gardle, a Brams czuł łzy zbierające się w oczach. Nie pamiętał kiedy ostatni raz płakał. W Brakebills jakoś nie miał okazji, a wśród przyczep nie było na to miejsca. Samo doznanie było tak szokujące, że szarpnął delikatnie dłonią Regana, żeby go do siebie przyciągnąć i objąć drugą ręką, chowając zakłopotanie w ramieniu chłopaka. Nie miał słów. Zastygł tak, trzymając Chance'a w uścisku, dopiero zastanawiając się nad tym co dalej z tym fantem zrobi. Nie wiedział co jeszcze mógł mu powiedzieć. -nigdy więcej - wymamrotał mu w płaszcz, z dziecięcym uporem brzmiącym w głosie. Kiedy stał tak obok, ta przejmująca pustka i samotność z pierwszych miesięcy Brakebills wróciła do niego ze zdwojoną siłą. Wtedy, spychał to wszystko na drugi plan, rzucając się wir równie zagubionych młodych ludzi, którzy nie wiedzieli co się działo z ich życiem. W roli błazna, popularnego dzieciaka, śmieszka mógł udawać, że nie zostawił za sobą niczego, za czym by tęsknił. Teraz, kiedy zaciskał palce na wełnianym płaszczu Regana nie był w stanie zrozumieć jak to się stało, że był w stanie zepchnąć go tak daleko. I już nigdy więcej nie chciał się z tym mierzyć. Nie wiedział, czy mu wybaczył, ale miał wrażenie, jakby odzyskał czucie w kończynie, która była nieruchoma przez lata. I, o dziwo, nie chciał tego tracić.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
27.12.20 21:37
https://story-of-magic.forumpolish.com/t145-brakebills-christopher-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t166-brakebills-christopher-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t240-brakebillschristopher-brams#520 https://story-of-magic.forumpolish.com/t182-chris-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t169-chris-brams
Powrót do góry Go down
Chance Regan
Szukajcie, a znajdziecie Giphy
Przynależność : Guślarze
Ranga w Sekcie : Rekruter
Zasoby : 5PD | 1295$
Chance Regan
Guślarze
Poczuł uścisk jego palców na swoich własnych. Ogarnęło go ciepło, radość, która wręcz ściskała gardło. Stojąc tak w wąskim przejściu, oparty o brudny, śmierdzący śmietnik, Chance poczuł się bezpieczny. Po raz pierwszy od… Nie pamiętał od kiedy. Przez moment zastanawiał się czy tak właśnie smakuje powrót do domu, gdy ten dom rzeczywiście wiąże się ze szczęśliwymi wspomnieniami. Nie myślał o tym długo, bo po chwili i on szczeknął urwanym śmiechem. Może śmiałby się dłużej, ale ściśnięte gardło skutecznie mu to uniemożliwiło. Wziął głęboki oddech, próbując odzyskać władzę nad głosem
- To cię poskładam - ton głosu wyszedł cichszy niż planował, zahaczający o czułość. Widział go w wielu momentach, niektórych nawet całkiem żenujących lub wartych jedynie współczucia. Za każdym razem próbował go złożyć do kupy. Miałoby się to zmienić przez trzy lata ciszy? W Chancie wykiełkowała nowa nadzieja. Znów są razem. Jakimś cholernym cudem znaleźli się w tym samym miejscu, w tym samym czasie. Nie był wierzący, więc dziękował absurdowi tego uniwersum.
Chris pociągnął jego dłoń, a Chance pozwolił przyciągnąć się bliżej. W pierwszym momencie, czując jego dłoń zaciskającą się na płaszczu, jego twarz wciśniętą w ramię, wzdrygnął się. Aż mu się zrobiło głupio. Nie był przyzwyczajony do bliskości. Szczerze mówiąc, nie pamiętał kiedy ostatnio ktoś go przytulił. Powoli oswajając się z tym uczuciem, Chance podniósł najpierw jedną dłoń, potem drugą. Objął go z początku bardzo sztywno i niepewnie, ale uścisk stopniowo się zwiększał. Po chwili przytulał go mocno do siebie, schował twarz w jego ramieniu. Wypuścił powietrze z płuc. Nawet się nie zorientował, że je wstrzymywał. Chance drżał delikatnie. Negatywne emocje opuściły jego ciało, ale jeszcze do końca się po tym nie pozbierał. O dziwo nie czuł wstydu.
Stał tak sam nie wie ile, trzymając go blisko przy sobie, jak chyba nigdy wcześniej. Stałby i dłużej, gdyby nie charakterystyczne mrowienie w karku. Otoczenie powoli znów zaczynało do niego docierać wraz z blednącym bólem po walce ze śmietnikiem. Chris wciąż był na pierwszym planie, jasny i wyraźny, ale w tle zaczęła przebijać jakaś obca ciekawość. Ktoś się na nich gapił. Chance odruchowo zesztywniał. Nie chciał go puścić, ale publiczne okazywanie czułości stanowiło dla niego niejaki problem. Szczególnie gdy chodziło o innego mężczyznę. Przez krótki moment, znów stał pomiędzy przyczepami, znów miał naście lat i słuchał wyzwisk pod swoim adresem. "Może weźmiesz przykład z mamusi?" Słyszał to pytanie ubrane w wiele różnych słów. Za każdym razem unosił brwi i odgryzał się w sposób odpowiedni dla autora pytania. Regan nie był w ich oczach symbolem męskości i czuli się zobowiązani przypominać mu o tym. Profesja matki jedynie dokładała do ognia. Dopiero po przyjeździe do NY, Chance zdał sobie sprawę jak bardzo to na niego wpłynęło. Zawsze musiał coś udowadniać. Przed sobą, Ennisem, sektą, nawet obcymi ludźmi. 
Wziął głęboki oddech. Jego ręce na moment znów się zacisnęły wokół Chrisa, ale tylko po to żeby już chwilę później puścić go całkowicie. Chance znów czuł się niekomfortowo i było to widać.
- To nie jest dobre miejsce - zaczął, jego oczy już przyklejone do wyjścia z uliczki, szukające właściciela wścibskiego spojrzenia. - Ktoś się gapi - spojrzał szybko na Chrisa, próbując ocenić czy zrozumiał jego powód czy może jednak czuje się odepchnięty. Nie wiedział co mu zaproponować. Nie chciał wracać do baru, radzić sobie z tyloma ludźmi. Wciąż czuł zmęczenie, potrzebę odcięcia się od zbyt wielu bodźców, potencjalnych niechcianych świadków. Oczywistym rozwiązaniem byłoby zabrać Bramsa do domu. Nie mieszkał już z sektą, nikt nie musiałby nawet wiedzieć, że przyszedł. Porzucił namierzanie obserwatora, jego wzrok zatrzymał się na twarzy przyjaciela na dłuższy moment. Chance wyraźnie się wahał. - Nie wiem ile masz czasu - zaczął. Bo przecież Chris musiał mieć swoje życie. Obowiązki, plany, miejsca i ludzi do odwiedzenia. Chance stał w napięciu, czekając na zielone światło, by kontynuować. 
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
28.12.20 17:48
https://story-of-magic.forumpolish.com/t363-guslarze-chance-regan#2232 https://story-of-magic.forumpolish.com/t364-guslarze-chance-regan https://story-of-magic.forumpolish.com/t365-guslarze-chance-regan https://story-of-magic.forumpolish.com/t367-przepowiednie-cyrila-malachia-hotline#2255 https://story-of-magic.forumpolish.com/t366-chance-chance-lize#2254
Powrót do góry Go down
Christopher Brams
Szukajcie, a znajdziecie Ff8f532ab49f094a3ebdf5981d1f91852b259da9
Przynależność : Brakebills
Dyscyplina : Manipulacja ciepłem
Zasoby : 14PD | 1085$
Christopher Brams
Fizyczni
Coś wstrząsnęło ciałem Bramsa. Trudno powiedzieć czy był to urwany, bezgłośny śmiech czy powstrzymywany szloch. Kiedy stali tak we dwóch, w tej zatęchłej uliczce, jedyne o czym mógł myśleć, to to, że wreszcie ma go obok siebie.
-Dawno mnie nikt nie składał - mruknął cicho, prawie na granicy szeptu. Po Reganie nigdy nikogo do siebie nie dopuścił. Te wszystkie znajomości w Brakebills nie miały żadnego znaczenia, poza szkołą zresztą też nie. Nikt go nie znał, nie tak naprawdę. Nie pozwalał im na to, zbywając wszystkich kolejnymi, głupimi żartami. Potrafił się z tymi ludźmi z siebie śmiać, ale z każdym bólem i cierpieniem od trzech lat radził sobie sam. Jego serce przeskakiwało uderzenia, jakby miało się zaraz wyrwać z piersi. Czy to znaczyło, że przestał być sam? Czy, mimo Brakebills zawsze będą mogli do siebie wrócić i się składać? Szpila strachu wbiła się w jego umysł; a co jeśli to tylko na chwilę? Co jeśli nie będą w stanie wrócić do tego co było kiedyś? Albo co jeśli faktycznie nie będzie mógł opuszczać uczelni z tym wszystkim co się działo? Czy znowu wybrałby Brakebills, czy porzuciłby wszystko w imię tej dziwnej, najwyraźniej niezniszczalnej więzi.
Nie przejmował się niepewnością. Zawsze był człowiekiem czynu, zastanawiał się dopiero później. I nigdy nie miał problemu z dotykiem; przyczepy nie dały rady zabić w nim tego, co dał mu bezpieczny, rodzinny dom w Bostonie. Brams senior też nie był w stanie zamordować w nim tej chorej pewności siebie. Odetchnął tylko bezgłośnie, gdy Chance odzwzajemnił uścisk, a na jego twarz powrócił zwyczajowy, pogodny uśmiech, który towarzyszył mu zawsze i wszędzie. Czyli wszystko, będzie jak dawniej. Zacisnął palce na wełnie, opierając czoło o jego ramię. Mógłby tak trwać w nieskończoność, chociaż nigdy by nie przyznał się przed nikim innym. Mimo, że uwielbiał dotyk i dotykał absolutnie wszystkich, czułość miał zarezerwowaną dla ludzi, którzy cokolwiek o nim wiedzieli. Na ten moment, lista była zatrważająco krótka. Nawet jeśli potrafił poświęcić komuś chwilę troski czy opieki, to nie było to samo. Nie było przy tym tego ciepła, tej pełnej akceptacji.
Nie wstydził się, nie potrafił. Nigdy nie przejmował się spojrzeniami gapiów, czego by nie robił. Nie pamiętał już nawet ile razy ktoś mu próbował wtłuc za te wszystkie "niemęskie" czy "plebejskie" rzeczy, które robił. Kto to widział, żeby chłopak tańczył? Zarówno Brams senior jak i Whittemorowie nie akceptowali takich pomysłów. Młody mężczyzna powinien być twardy, a nie robić z siebie kretyna. I tak jak Chance się odgryzał, tak Chris po prostu udowadniał fizycznie, kto, według ich standardów, był bardziej męski. Nigdy się nie bał, zawsze śmiejąc im się w twarz. A im był starszy, tym mniej się tym przejmował. Brakebills w ogóle uwolniło go od tego wszystkiego; wszyscy studenci byli w ten czy inny sposób pokrzywdzeni przez los, nikt nie zadawał głupich pytań dotyczących hobby, czy tego kto akurat wychodził z pokoju w akademiku. Nie przejmował się takimi drobiazgami. Dlaczego więc miałby się przejmować tym, że ktoś się na nich gapił.
W pierwszym odruchu, gdy Chance go puścił, zacisnął mocniej palce, jakby chciał prosić, żeby jeszcze nie odchodził. Dopiero głos Regana przywrócił go do rzeczywistości. Uniósł niechętnie wzrok, szukając winowajcy. Jego ramiona opadły lekko przy bokach, nawet cofnął się pół kroku. -Niech się gapi, co z tego - odparł cicho, trochę wyzywająco. Wyprostował się, po czym strzepnął niewidoczny pyłek z ramienia, żeby sięgnąć po kolejnego papierosa. Odpalił go ze stoickim spokojem -pewnie zazdrości - rzucił, zdecydowanie głośniej niż powinien, z lekko kpiącym uśmiechem przyklejonym do twarzy. Zaraz jednak się otrząsnął, gdy zawiesił wzrok na Reganie. Posłał mu przepraszający uśmiech, chociaż wciąż wydawał się lekko napięty. Zaciągnął się głęboko, unosząc wzrok do nieba -jestem studentem bez rodziny, Chance. Mam tyle czasu, ile tylko chcesz - odpowiedział wreszcie, z właściwą sobie lekkością, zadziornym błyskiem w oku. -Tak łatwo się mnie już nie pozbędziesz
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
28.12.20 22:27
https://story-of-magic.forumpolish.com/t145-brakebills-christopher-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t166-brakebills-christopher-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t240-brakebillschristopher-brams#520 https://story-of-magic.forumpolish.com/t182-chris-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t169-chris-brams
Powrót do góry Go down
Chance Regan
Szukajcie, a znajdziecie Giphy
Przynależność : Guślarze
Ranga w Sekcie : Rekruter
Zasoby : 5PD | 1295$
Chance Regan
Guślarze
Słysząc ten dźwięk na pograniczu śmiechu i szlochu, Chance mógł odpowiedzieć tylko jedną rzecz.
- Nadrobimy - skoro nikt od dawna tego nie robił, pewnie jest dużo do zrobienia. Po części cieszył się z tego. Lubił mieć cele skupiające się na innych. Nigdy nie przyznał się do tego na głos, ale Chance funkcjonował najlepiej, gdy miał o kogo dbać. Z początku ograniczało się to do robienia zakupów dla Lady Malachite, karmienia bezdomnych kotów, drobnych przyjaznych gestów w stronę tych najbardziej odepchniętych. W momencie, gdy pojawił się Chris, Chance bardzo potrzebował nowego obiektu. Tak, zaprzyjaźnił się z nim dla czystej walidacji, bo Brams akurat potrzebował przyjaznej twarzy. Chance czuł się lepiej sam ze sobą, gdy robił rzeczy dobre. Po to przyszedł, a został, bo naprawdę go polubił. Byli od siebie bardzo różni, ale chyba właśnie to ciągnęło go do Chrisa. Różni, ale pasujący. Jak dwa puzzle tej samej układanki. W głowie Chanca, ta opieka urosła wręcz do rangi obowiązku. Czuł się za niego poniekąd odpowiedzialny. Teraz czuł jakby ktoś ponownie wcielił go do służby po latach uśpienia.
W ciepłych uczuciach, które płynęły od Bramsa nagle pojawił się zimny uścisk strachu. Chance podniósł głowę i spojrzał na niego na tyle, na ile to było możliwe. Jego dłoń przesunęła się kilka razy w górę i w dół pleców Chrisa. Próbował go uspokoić chociaż nie wiedział, co dokładnie wywołało ten strach. Cóż, cała sytuacja była… Pozostawiała wiele pytań. Chance wiedział jak to jest skakać od razu do najgorszej konkluzji. Nie powiedział nic, próbując dać mu trochę przestrzeni. Przecież mu powie jeśli będzie trzeba. W najgorszym wypadku zapyta go o to, gdy okoliczności będą bardziej sprzyjające.
Udało mu się zawężyć listę potencjalnych obserwatorów do trzech sylwetek, ale nie miał zamiaru drążyć tego tematu. Jeśli zobaczy twarz, może być tylko gorzej. Poza tym, od razu poczuł się cholernie źle sam ze sobą, gdy dłonie Bramsa zacisnęły się na jego płaszczu, kiedy tylko rozluźnił uścisk. Gdyby był mniej zmęczony, byłby na siebie zły. Powiedział, że nadrobią składanie, ale na razie wcale nie pomaga, wręcz przeciwnie. Wstydzi się tej czułości tylko dlatego, bo jakiś obcy na nich patrzy. Tak nie powinno być, to nie powinien być dla niego problem. Próbując strzepnąć nieprzyjemne odczucie, klepnął go dwa razy w ramię- kumpelski gest, którego używał, gdy coś go blokowało od bardziej oczywistych czułości. Jego dłoń pozostała na ramieniu Chrisa, opierając się tuż nad łokciem. Słysząc jego kolejny komentarz, Chance uśmiechnął się trochę z zakłopotania, trochę ze szczerego rozbawienia. Deklarował pewność siebie, ale działała ona tylko na określonych polach. Prywatnie, Chance był dużo bardziej nieśmiały. Funkcjonował jakoś, ale myśl, że ktoś znów będzie go kategoryzować i porównywać, przewidywać jak bardzo się stoczy… To go paraliżowało. Zazwyczaj nosił maskę. Na nią mogli pluć do woli. Przy Chrisie był sobą, był niemalże szczęśliwy i myśl, że ktoś go za to szczęście potępi…
Odpowiedź Chrisa na nowo przywołała szerszy uśmiech. Pokiwał głową, jakby jeszcze rozważając następne słowa.
- Mam w domu trochę piwa, pewnie jakieś wino. Będzie ciszej niż tutaj - w uliczce głosy były przytłumione, muzyka grała w oddali, ale nie o taki hałas mu chodziło. - Za dużo tu tego, muszę się… zrestartować trochę - lepiej nie umiał tego opisać. Posegregować myśli, przemyśleć uczucia, oddzielić jedno od drugiego. - Możemy kupić coś po drodze jak chcesz. I tak muszę wstąpić po fajki - w kieszeni miał trochę kasy, był w stanie kupić mu cokolwiek zechce żeby tylko Chris był zadowolony i odstresowany. Teraz było go na to stać, nie to co trzy lata temu. Może usiądą i będą mówić, tak jak kiedyś, do rana. Może dowie się, co takiego się wydarzyło, a może nawet opowie o sobie. Chociaż nie był pewien czy Brams będzie zadowolony z wyborów, jakich dokonał w ostatnich latach.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
29.12.20 0:44
https://story-of-magic.forumpolish.com/t363-guslarze-chance-regan#2232 https://story-of-magic.forumpolish.com/t364-guslarze-chance-regan https://story-of-magic.forumpolish.com/t365-guslarze-chance-regan https://story-of-magic.forumpolish.com/t367-przepowiednie-cyrila-malachia-hotline#2255 https://story-of-magic.forumpolish.com/t366-chance-chance-lize#2254
Powrót do góry Go down
Christopher Brams
Szukajcie, a znajdziecie Ff8f532ab49f094a3ebdf5981d1f91852b259da9
Przynależność : Brakebills
Dyscyplina : Manipulacja ciepłem
Zasoby : 14PD | 1085$
Christopher Brams
Fizyczni
Uśmiechnął się słabo. Przez myśl przeszło mu to, że przez ostatnie trzy lata był tak zajęty wszystkim, tylko nie sobą, że nawet nie wiedział co to znaczyło być składanym. Paradoksalnie, łatwo jest zapomnieć, jeśli powtarza się to samo z uporem maniaka, a całą resztę zagłusza każdym możliwym dystraktorem. Chance, już wtedy, był czymś, co trzymało go blisko przy ziemi, a nie lecącego nie wiadomo gdzie i nie wiadomo dokąd. Był tym kompasem, może nie do końca moralnym, który pilnował, żeby nie zrobił niczego, z czym mogliby sobie nie poradzić. Może dlatego radzili sobie ze wszystkim? Czy był aż tak niesamodzielny? Z drugiej strony, nie zdarzało mu się myśleć o konsekwencjach. Gdyby je w ogóle rozważał, zamiast snuć się po Nowym Jorku, siedziałby na opustoszałym kampusie, wertował podręczniki i pracował nad kolejnymi etiudami Popper. Nie włamywałby się z guślarzem/policjantem po pijaku do knajpy guślarza z innej sekty. To, że o tym nie wiedział, nie zwalniało go od tego, co mogło go za to spotkać. Życie miało to do siebie, że prędzej czy później doganiała każdego z Piotrusiów Panów, jak szybko by nie lecieli do Nibylandii. Problem polegał na tym, że jego uziemienie również było tym, co pozwalało trzymać głowę nad powierzchnią wody. Najbliższy ze wszystkich ludzi, mimo że tak inny. Paraliżująca myśl przeszła mu przez głowę, powodując, że w jakimś kretyńskim odruchu, oklepał plecy i boki Regana, jakby chciał sprawdzić czy te trzy lata rozłąki nie spowodowały, że się zepsuł. Pokręcił lekko głową. Gdyby fizycznie coś się stało z Chancem, to przecież by była jego wina. Kto inny by go bronił? Wymamrotał coś pod nosem, znowu się głupio uśmiechając. Tak, wszystko się zgadzało. Odetchnął cicho, z wyraźną ulgą. Przecież Brakebills i żadne sekty nie staną między nimi, prawda? To przecież nie było tak, że musiał się zgadzać z panującym poglądem niższości samouków. Bo się nie zgadzał. Wszystko było na miejscu.
Mimo ogólnego usposobienia labradora, głęboko wierzył w to, że potrafił wyglądać przynajmniej trochę groźnie. To, jak było naprawdę, było kwestią drugorzędną. Szybko otaksował wzrokiem wyjście z uliczki, szukając podglądacza, z wyjątkowo zaciętą miną, ale bezskutecznie. Nie miał szóstego zmysłu szajbusów, ale po prawdzie nie chciał go nigdy mieć. Nie czułby się z tym dobrze, chociaż zdecydowanie nie zamierzał tłumaczyć swoich rozterek natury etycznej magii mentalnej Chance'owi. Już mu wystarczyło, że próbował to uzgadniać z profesorem. Wcisnął jedną dłoń w kieszeń, czując jak adrenalina i wszystkie uczucia powoli go znowu opuszczają. Momentalnie poczuł mroźne, zimowe powietrze i aż się cały zatrząsł.
-O, gdzie mieszkasz? - W głosie Bramsa zabrzmiała prawdziwa, dziecięca ciekawość, właściwa tym maluchom, które gonią motylka tylko dlatego, że jest taki ładny. Wszystkie troski wydawały się odpływać na trzeci, dziesiąty, set plan, kiedy stał tak obok Regana i słyszał o tym, że mieszka gdzieś w Nowym Jorku. -Z kimś? - Zapytał, nim zdażył się ugryźć w język. Ale nie zmieszał się, chociaż jakiś dziwny grymas na krótką chwilę wypełzł na jego twarz. -Zresztą, wszystko opowiesz mi u siebie w domu. Kupię sobie tytoń. I cynamon. Ostatnio bardzo lubię grzańca. Musisz wszystko mi opowiedzieć - uśmiechnął się pogodnie do wspomień. Poprawił kurtkę, zaciągnął się znowu głęboko, po czym tchnięty dobrym nastrojem, zgiął kilkakrotnie palce, a dym wychodzący z jego ust przybrał kształt biegnącego psa. Dzielenie się magią nigdy nie było tak dobre.
Kiedy tak szli ulicami Nowego Jorku, dotarło do niego, że nie pamiętał, kiedy ostatni raz był tak szczęśliwy. Wreszcie był w domu.

z.t x2
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
29.12.20 17:23
https://story-of-magic.forumpolish.com/t145-brakebills-christopher-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t166-brakebills-christopher-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t240-brakebillschristopher-brams#520 https://story-of-magic.forumpolish.com/t182-chris-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t169-chris-brams
Powrót do góry Go down
Sponsored content
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Powrót do góry Go down
Skocz do: