Story of Magic


On our way back home
Chance Regan
On our way back home Giphy
Przynależność : Guślarze
Ranga w Sekcie : Rekruter
Zasoby : 5PD | 1295$
Chance Regan
Guślarze
Jazda metrem i późniejszy spacer dobrze mu zrobiły. Oczyścił nieco głowę. Idący obok niego Chris, zadający pytania, szczerze ciekawy jego życia, podbudowywał go na duchu. W myślach, składał listę rzeczy, o które musi go zapytać, gdy pierwsza fala ekscytacji minie.
Nie miewał gości. Leo przychodził na samym początku, potem przestał. Chance był z tego powodu nawet zadowolony. Nie wierzył mu, gdy mówił, że nie rozmawia o nim z Ennisem. Nigdy nie potwierdził tych przypuszczeń, bo nie chciał czytać jego myśli. Może były to opory natury moralnej, a może zwykły strach, że dowie się czegoś, czego nie powinien i nie będzie już potrafił patrzeć na niego tak samo.
Mieszkanie mieściło się w wąskiej kamienicy. Lokalizacja taka sobie, spory kawałek od komunikacji miejskiej. Chancowi to nie przeszkadzało. Sam fakt, że miał własne cztery kąty w kamienicy wydawał się niemożliwy. Naturalnie, nie mógłby sobie na to pozwolić gdyby nie układy. Jedna z klientek ma biuro nieruchomości. Po sesji rozmawiali bardziej prywatnie. Chance niby niechętnie opowiadał o Nowym Meksyku, w myślach, odhaczając kolejne szczegóły, które zaplanował zdradzić tym razem. Pod koniec, kobieta mocno się zmieszała. Regan zaczął się już martwić, że przesadził. Zajrzał więc do jej umysłu i bardzo się musiał postarać żeby nie wypaść z roli. Kobieta rozważała czy powinna mu zaoferować wynajem mieszkania po niższej cenie. Swoją ofertę przedstawiła przed wyjściem, a Chance nie musiał szczególnie udawać szoku, bo rzeczywiście był mocno zaskoczony. A teraz nie dość, że miał mieszkanie to jeszcze składzik w biurowcu, który hucznie nazywał biurem.
Nie wstyd mu było otworzyć przed Chrisem drzwi nawet pomimo panującego wewnątrz nieporządku. Przy jego starej przyczepie nawet taka ciasna kawalerka zasługiwała na pięć gwiazdek. Przepuścił go przodem. Znaleźli się w przedpokoju, który miał nie więcej niż krok szerokości i dwa kroki długości. Główne pomieszczenie nie było duże. Praktycznie całe mieszkanie dało się zobaczyć ledwie po przekroczeniu progu. Kuchnia zakręcała w lewo, tworząc literę L. Jedyne drzwi, które nie były drzwiami wejściowymi musiały prowadzić do łazienki. Całość była raczej wąska i długa. Nie było to żadne zdziwienie biorąc pod uwagę szerokość samej kamienicy.
- Czuj się jak u siebie - zamknął za nimi drzwi, przekręcił zamek dwa razy, do oporu. Kolejny nawyk związany z nieprzyjemnym wspomnieniem. Ile razy zdarzało się, że jakiś pijany i/lub naćpany człowiek próbował wejść mu do przyczepy, bo się pomylił? Chance wątpił, by obecne sąsiedztwo lubowało się w tak skrajnych melanżach, ale przezorny zawsze ubezpieczony. Siatkę z zakupami odstawił na niewielką szafeczkę. Niby do trzymania butów, ale w najlepszym wypadku stały na niej dwie pary. Płaszcz bardzo starannie powiesił na wieszaku, żeby przypadkiem mu się nie odkształcił.
Zanim zniknął w kuchni, posłał mu uśmiech, szerszy niż można było się spodziewać po zmęczeniu w jego oczach.
Gdyby spojrzeć na Regana przez pryzmat historii o Piotrusiu Panu, byłby zagubionym chłopcem. Wiecznym dzieckiem, które bardzo chciało uciec od otaczającej go rzeczywistości, ale nie mogło. Aż pojawił się Piotruś. Chance zawsze znajdował się zbyt blisko ziemi. Tak blisko, że nie dostrzegał szerszej perspektywy. Wszystko działo się tu i teraz, nie było po co planować, bo przecież w Las Cruces marzenia się nie spełniają. Dopiero Chris sprawił, że Chance zbudował sobie nadzieję, że może nie jest tak źle. Kawałek po kawałku rozebrał mur sceptycyzmu i dostrzegł możliwości, jakie miał od początku. Razem mogli uciec choćby i do Nibylandii. 
- Tego grzańca chcesz robić teraz? - podniósł głos, mimo że wystawił głowę zza rogu. 
Kawalerka Chanca wciąż była odrobinę bezosobowa. Beżowe ściany, tani tapczan zamiast łóżka, małe biurko, a na nim laptop, stary model, zdecydowanie jeden z cięższych. Pomimo tego, gdzieniegdzie przebijały szczegóły bardzo dla niego charakterystyczne. Książki o astrologii i tarocie. Trzy różne talie kart, każda w innym stylu, jedna z nich z pewnością dobrze znana Chrisowi- pierwsza talia, jaką kiedykolwiek posiadał Chance. Jak na imponujący wiek, wciąż całkiem dobrze zachowana. Dziś używał jej jedynie do prywatnych, szczególnych wróżb, a ich nie było zbyt wiele. Na tej samej szafce, co karty, leżała pogrążona w zupełnym chaosie plątanina biżuterii, przetrzymywana w otwartym etui na okulary. Po uważniejszym przyjrzeniu się, nie mógł tu mieszkać nikt inny, jak tylko Chance. Drobne rzeczy wręcz krzyczały jego imię.
Od kiedy przekroczyli próg, Regan zaczął wchodzi w tryb dobry gospodarz. Przygotował pierwszy lepszy garnek na grzańca (wcześniej nie zdarzyło mu się grzać wina, więc patrzył na naczynie dość podejrzliwie, niepewny czy się w ogóle nada), jakieś szklanki, torbę zachował do ponownego użycia. No brakowało jeszcze tylko jakichś warzyw, żeby zaczął gotować. Właśnie! Jedzenie. Jego głowa ponownie wychyliła się z kuchni. - Jesteś głodny? - jego oczy nagle zrobiły się wielkie. Był to maskowany, nie do końca poważny niepokój. Zwyczaje żywieniowe Chanca nie były najzdrowsze, więc obecnie bardzo próbował sobie przypomnieć czy ma w lodówce coś, czym nie wstyd poczęstować, a nie jest jeszcze przeterminowane. Jeśli Regan jadł dwa trzy razy dziennie, był to już ogromny sukces. Cóż, w najgorszym wypadku wykosztuje się na jakąś pizzę czy inne taco. Przywiozą pod dom i w ogóle. Zaświtała mu jeszcze jedna myśl, ostatnia rzecz, jaką może chyba w tym momencie zaoferować (nie licząc wróżby, ale przecież Chris nie po to tu przyszedł). - Chyba że chcesz zapalić. Wtedy wiesz… Lepiej przed jedzeniem - i znów zwyczaj z przyczep. Chance nadal palił zielone. Pomagało mi to zasnąć i uspokoić myśli, podnieść się nieco na duchu. Niby na odległą przyszłość planował z tym skończyć, ale "odległa" było tu absolutnym słowem kluczem. Jeśli nie będzie dobrze spał, to już w ogóle nad sobą nie zapanuje.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
31.12.20 12:19
https://story-of-magic.forumpolish.com/t363-guslarze-chance-regan#2232 https://story-of-magic.forumpolish.com/t364-guslarze-chance-regan https://story-of-magic.forumpolish.com/t365-guslarze-chance-regan https://story-of-magic.forumpolish.com/t367-przepowiednie-cyrila-malachia-hotline#2255 https://story-of-magic.forumpolish.com/t366-chance-chance-lize#2254
Powrót do góry Go down
Christopher Brams
On our way back home Ff8f532ab49f094a3ebdf5981d1f91852b259da9
Przynależność : Brakebills
Dyscyplina : Manipulacja ciepłem
Zasoby : 14PD | 1085$
Christopher Brams
Fizyczni
Był ciekaw miejsca, do którego go prowadził. W sumie, zastanawiał się trochę, jak Chance się zmienił o ile w ogóle. Mieszkanie mogło mu sporo powiedzieć na ten temat, chociaż odrobinę się tego obawiał. Co jeśli te trzy lata wygenerowały między nimi olbrzymią przepaść? Starał się o tym nie myśleć, ale myśl wracała, zakradając się do umysłu, kiedy najmniej się tego spodziewał. Żeby ją zagłuszyć, zadawał coraz więcej pytań, wsłuchując się w głos swojego przyjaciela. Trochę go to koiło, pozwalając się skupić na tym, że jest obok. Co jakiś czas łapał się na tym, że nie był pewien, czy Regan faktycznie jest obok. W metrze stosunkowo się to łatwo sprawdzało; wystarczyło, że niesfornie poruszył się na siedzeniu, trącając guślarza kolanem i namacalnie wiedział, że wszystko jest takie, jakim być powinno. Kiedy szli nie mógł złapać go za rękę ani za ramię, toteż było to trochę utrudnione. Ale za to, mógł co chwilę na niego zerkać, upewniając się w ten sposób, że zmysły go nie zwodzą i że nie idzie gdzieś przed siebie, gadając do jakiegoś swojego wyobrażenia. Niby wiedział, że nie oszalał, bo przecież dlaczego miałby, ale z drugiej strony nigdy nie wiadomo. Nie zawsze ufał swojemu umysłowi.
Kiedy stanęli naprzeciwko kamienicy, zastanawiał się przez krótką chwilę, jakby to było, gdyby mieszkali razem. Czy też mieliby mieszkanie w takim miejscu? Czy w ogóle mieszkaliby razem, gdyby obydwaj się wtedy wyrwali na Nowego Meksyku? Czy może ich drogi rozeszłyby się dokładnie tak samo, ale w gruncie rzeczy bardziej boleśnie? Zapamiętywał każdy szczegół, liczył stopnie, jakby za wszelką cenę chciał pozostać w tej rzeczywistości, w której wie, jak go odnaleźć później. Chłonął detale, z szeroko otwartymi oczyma, chociaż nie było w tym grama oceny. Pamiętał w czym obydwaj mieszkali; przyczepa Whittemore'ów była duża, bo mieszkało tam sporo osób, ale wciąż nie było to nic, co mogłoby się umywać do jakiejkolwiek własnej przestrzeni. Szczerze powiedziawszy, nawet gdyby kawalerka nie miała ani jednego okna i wspólną łazienkę, byłaby lepsza, niż to, co zostawił za sobą.
-Na uniwersytecie mamy pokoje dwuosobowe - rzucił trochę bezmyślnie, w odpowiedzi na zaproszenie. Pokoje w Brakebills były spore i przestronne, z dwoma łóżkami. Te w Chatce miały chociaż trochę więcej charakteru niż to, w czym mieszkał w Akademiku. Słysząc zamykanie zamka, uśmiechnął się słabo; uniwersytet dopiero oduczył go tego nawyku. Przez pierwsze miesiące robił to samo, o co musiał się awanturować ze swoim współlokatorem. Teraz, nawet gdy chciał zamykać drzwi, przynajmniej to rejestrował. Czyżby Brakebills go zmiękczyło i oduczyło dbania o swoje bezpieczeństo? Nie zastanawiał się nad tym wcześniej. Stał tak przez chwilę w korytarzu, nie do końca przytomny. W końcu, zsunął z ramion kurtkę, ze stóp rozklekotane trampki i ruszył te dwa kroki do środka, rozglądając się ciekawsko, jakby wchodził do najwspanialszej rezydencji. Nie było ważne to, że w mieszkanku trudno było się szerzej uśmiechnąć. Było tylko Chance'a.
Stał na środku pokoiku, z lekkim uśmiechem wymalowanym na ustach. Gdzieś w głowie powstawało wyobrażenie, w którym obok biurka wciśnięto drugi, maleńki tapczan; przecież nie w takich warunkach kiedyś mieszkali. Na ścianach pewnie pojawiłby się jakiś plakat, z jakiejś szuflady wystawałyby komiksy. Zatrzymał wzrok na talii, chociaż mimo silnej potrzeby, nie dotknął jej. Mentalni nie lubili jak się dotykało ich kart, boleśnie się kiedyś o tym przekonał.
-Hm? - Głos Regana ściągnął go na Ziemię, więc spojrzał na niego przez ramię z nieprzytomnym wyrazem twarzy - tak, zróbmy! - Dziecięcy uśmiech wykwitł na jego twarzy -mam cynamon! - Przeskoczył dwa kroki, wyciągając fiolkę z cynamonem z kieszeni kurtki. Wyciągnął od razu papierośnicę i zippo, chowając je w kieszeni bluzy. Stanął w progu kuchni, obserwując krzątającego się z guślarza. -Nie jestem - pokręcił lekko głową, chociaż w odpowiedni poczuł, jak jego żołądek trochę bulgocze. Po browarze prędzej czy później, szybko głodniał. Parsknął cicho pod nosem. -Możemy razem, ale... nie musisz się tak przejmować - w jego głosie zabrzmiało coś na kształt troski, ale też ogromnego ciepła. Oparł się bokiem o ścianę stanowiącą "wejście" do kuchni. -Długo tu mieszkasz? To świetne miejsce! - Było w nim dużo tej bramsowej radości, którą teraz jeszcze bardziej chciał się dzielić.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
31.12.20 22:39
https://story-of-magic.forumpolish.com/t145-brakebills-christopher-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t166-brakebills-christopher-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t240-brakebillschristopher-brams#520 https://story-of-magic.forumpolish.com/t182-chris-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t169-chris-brams
Powrót do góry Go down
Chance Regan
On our way back home Giphy
Przynależność : Guślarze
Ranga w Sekcie : Rekruter
Zasoby : 5PD | 1295$
Chance Regan
Guślarze
Czy istniała szansa, że ich relacje wrócą do normy? To pytanie coraz śmielej rozbijało się w jego głowie. Patrzył na niego- uśmiechniętego i podekscytowanego, od czasu do czasu czuł jego ukłucie wątpliwości, a zaraz potem przypadkowe szturchnięcie, otarcie kolana, drobny i niepozorny kontakt fizyczny, który najwyraźniej go uspokajał. Nie mógł się nie uśmiechnąć, ale jakiś głos w jego głowie uparcie powtarzał, że to, co mieli kiedyś już nie jest normą. Wyrazistość ulgi i radości jakie teraz odczuwał wydawała się to potwierdzać. Chris już dawno przestał być dla niego pewnikiem. Może nie zdawał sobie wcześniej z tego sprawy, bo w jakimś stopniu ta świadomość bolała. Chciał chwycić go za rękę, przekonać sam siebie, że to nie ma znaczenia. Coś się kończy, ale coś się zaczyna. Chris i Chance z Las Cruces nie istnieją, ale przecież nic nie stoi na przeszkodzie żeby Chris i Chance z Nowego Jorku znów… No właśnie. Co? Wspierali się? Snuli wspólne plany? Ufali sobie? Naprawdę nic nie mogło stanąć im na drodze? Nie złapał jego dłoni. Obserwował tylko kątem oka, próbując skupić się na udzielaniu odpowiedzi. Gdyby przyszło mu teraz odpowiedzieć czego oczekuje, nie potrafiłby ubrać tego w słowa. Może sam jeszcze nie wiedział.
Od kiedy przekroczyli próg, unikanie myśli stało się łatwiejsze. Uaktywniło się dodatkowe zadanie dbania o gościa i Chance chwycił się go tak mocno, jak tylko umiał. Stał oparty o blat kuchenny i obserwował radość w jego oczach. Nie potrafił powstrzymać uśmiechu dlatego spuścił głowę i pokręcił nią, jakby był rozbawiony. Nie był. To nie ten rodzaj uśmiechu i być może Chris o tym wiedział. Chance miał nadzieję, że nie wie, chociaż sam nie potrafił stwierdzić dlaczego.
- Nie muszę - powtórzył za nim jak echo - Ale chcę - i była to najczystsza prawda. Wyciągnął z szafki wino i podał butelkę Chrisowi. - Nada się? - czerwone półwytrawne. Oby było w porządku. Chance lubił słodkie rzeczy tylko na określonych zasadach, a alkohol rzadko je spełniał. Stał z korkociągiem w ręce, czekając na werdykt.
- Kilka miesięcy góra - znów prawda. Wcześniej mieszkał z sektą. Po głowie obijały mu się jego słowa. “Na uniwersytecie mamy pokoje dwuosobowe.” Więc jednak szkoła. Nie wiedział jak się zabrać do tematu. Z jednej strony chciał zapytać, to byłoby uprzejme, a może nawet zaspokoiłby ciekawość. Z drugiej, do jego piersi wkradł się jakiś nowy niepokój. Czym tak bardzo się różnili, że Brams wylądował w zorganizowanej szkole przeznaczonej wyłącznie dla magików, a Regan musiał przełamywać nieufność, strach i niechęć w czystej postaci, aby tylko porozmawiać z kimś takim, jak on? Wziął głęboki oddech. To nie może być takie proste. Nie może mierzyć problemów innych swoją miarą, decydować kto miał gorzej. Chrisowi nie mogło być łatwo. Jego problemy pewnie wyglądały inaczej, ale nie mogło być zupełnie z górki. - Ogarniesz grzańca? - zapytał w końcu, otrząsając się z zamyślenia. Sam przeszedł te kilka kroków w stronę biurka. Z pierwszej szuflady wygrzebał wszystko czego potrzebował do skręcania. Rozłożył się na niewielkim stoliku w kuchni, niemal pedantycznie porozstawiał na nim przybory, jakby szykował się do jakiegoś rytuału. Ruchy jego dłoni były niespieszne, bardzo dokładne. Było w nim coś prawie eleganckiego, co zakrawało niejako o absurd, bo przecież Chance tylko skręcał jointa. Dzisiaj nie dodawał tytoniu, była to w końcu wyjątkowa okazja. Nie pamiętał kiedy palili razem po raz ostatni. Skręcił dwa, ale ani bletki, ani kartoniki na filtr, ani nawet grinder nie trafiły na powrót do szuflady. Zostawił je na wierzchu, jak otwarte zaproszenie. W razie potrzeby zrobi więcej.
- Jak tam grzaniec? - spojrzał na niego, nieznacznie obracając głowę. Jego palce wciąż wygładzały skręta, jakby obawiał się, że nie jest wystarczająco ciasno ubity. Spojrzał na swoje dzieło krytycznie, skrzywił się, po czym zostawił go na stole obok pierwszego. Podszedł do Chrisa i zajrzał w garnek podejrzliwie. Cała ta sytuacja była tak zwyczajna, wręcz domowa. Chcieli miło spędzić wieczór, tylko ich dwóch i proste przyjemności. Prawie jak kiedyś, ale tym razem nie miał poczucia, że musi cokolwiek udowadniać. Od kiedy przekroczyli próg kawalerki, z Chanca spłynęło całe zakłopotanie wywołane niechcianym obserwatorem. Czuł się z tego powodu prawie źle. W domowym zaciszu nie ma problemu z czułością, ale gdy tylko wyjdą na ulicę, proste gesty są nagle poza zasięgiem? To nie było sprawiedliwe. Przecież się go nie wstydził i miał ogromną nadzieję, że Chris o tym wie, że rozumie i zdaje sobie sprawę, że jeśli Chance się czegoś wstydzi to jest to tylko on sam. Nie był pewien kiedy jego wzrok przeniósł się z garnka na Bramsa, ale stał teraz i gapił się na niego. Jak to teraz będzie wyglądać? Jak chce żeby to wyglądało? Znaczenie znów przelatywało mu przez palce, jak suchy piasek. Zanim zdążył przekuć je w słowa, nic z niego nie zostało. Chance zawsze bał się pragnąć konkretnych rzeczy. Brał to, co życie zaoferowało, nie sięgał po więcej, chronił się przed rozczarowaniem.
Westchnął głęboko. Musi się ruszyć. Musi się ruszyć, albo przekroczy ten magiczny, umowny limit czasu i zrobi się dziwnie. Zmusił swoje mięśnie do działania. Podszedł do stolika, przez moment stał do niego plecami. Złapał jointa i rozejrzał się po stoliku. Czegoś brakowało.
- Masz zapalniczkę?
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
04.01.21 19:10
https://story-of-magic.forumpolish.com/t363-guslarze-chance-regan#2232 https://story-of-magic.forumpolish.com/t364-guslarze-chance-regan https://story-of-magic.forumpolish.com/t365-guslarze-chance-regan https://story-of-magic.forumpolish.com/t367-przepowiednie-cyrila-malachia-hotline#2255 https://story-of-magic.forumpolish.com/t366-chance-chance-lize#2254
Powrót do góry Go down
Christopher Brams
On our way back home Ff8f532ab49f094a3ebdf5981d1f91852b259da9
Przynależność : Brakebills
Dyscyplina : Manipulacja ciepłem
Zasoby : 14PD | 1085$
Christopher Brams
Fizyczni
Uśmiechnął się jak dziecko, szczęśliwy i radosny. Ktoś czegoś dla niego chciał. I to nie od niego ale dla niego. I był to Chance. Jego Chance. Nie żaden inny, nie jakiś przypadkowo spotkany człowiek, który przez uprzejmość robi te wszystkie miłe rzeczy, które wypada robić. Nie miało znaczenia, że teraz, z odrobinę niepokojącą, fascynacją obserwował każdą zmianę, która zaszła na jego twarzy; od najmniejszej zmarszczki, kolejnej blizny, na drobnych zmianach mimicznych kończąc. Pochłaniał go wzrokiem, jakby bał się, że to może być ostatni raz. A co, jeśli nowy, nowojorski Chance nie będzie go już chciał? W ogóle, co to za pytanie, czy będzie go chciał. Przecież to nie było tak, że od teraz byli tylko dla siebie. Jego serce przeskoczyło dwa uderzenia, gdy odpychał od siebie ten lęk. To nie miało teraz tego znaczenia. Był tu obok, stali razem w jednej, maleńkiej kuchni. Mógł w każdej chwili po prostu wyciągnąć do niego rękę, upewnić się, złapać i sprawdzić te wszystkie wątpliwości. Regan by go nie odepchnął. Przecież tyle razem przeżyli. Jeśli faktycznie nie był wytworem jego przećpanego mózgu, to był w domu, mając go tuż obok siebie. Wtedy nie miało znaczenia.
-Świetne - przyjął butelkę z odrobinę nieobecnym wyrazem twarzy, muskając palcami jego dłoń. Wszystko było na miejscu. Blady, mniej radosny uśmiech powrócił na bramsowe oblicze. Oddał szkło, żeby wrócić po swoją torbę, z której wyjął laskę cynamonu. Obrócił ją kilkakrotnie w palcach, spoglądając niepewnie w stronę kuchni. Dlaczego się zawahał? Coś na kształt zawstydzenia przemknęło mu po plecach, gdy przypomniał sobie Raquela, stojąc w mieszkaniu Chance'a. Lekki grymas wykrzywił jego twarz na chwilę, ale kiedy stał znów w kuchni, uśmiechał się szeroko, jakby to że go widzi po kilku sekundach rozłąki było najlepszą rzeczą, która go w życiu spotkała. -Pokroję pomarańcze! - Przeszedł mu za plecami, sięgając po nóż i owoce, po czym z dużym skupieniem zabrał się za katowanie biednego cytrusa. -Wrzucisz do garnka goździki? I cynamon - w pierwszym odruchu nie podał mu tego, który wyciągnął z torby. Zaraz jednak uśmiechnął się przepraszająco, i już miał przyprawę przekazać, ale został sam. -Ogarnę!- odkrzyknął, zupełnie niepotrzebnie, zajęty wszystkim, co działo się tym niewielkim, chwilowym królestwie. Dopiero kiedy przez chwilę był sam, pozwolił uśmiechowi zejść z twarzy. Zmartwienie i niepewność wróciły, gonione determinacją.
Tym razem będzie dobrze. Nie spierdolisz tego.
Nawet jeśli powtarzał to jak mantrę, nie miał pewności. A co jeśli odejdzie? Albo nie ma żadnej sekty i jest zagubiony? Goździki i cynamon z cichym trzaskiem stuknęły o metalową powierzchnię, a zaraz dorzucił tam pomarańczę i cytrynę, zalewając całość winem. Znalazł jeszcze gdzieś cukier, czemu towarzyszyły ciche przekleństwa i więcej trzasków. Kiedy Chance na niego patrzył, akurat trzymał się dłonią za oko, którym uderzył w otwarte drzwiczki szafki. Jak na tancerza, miał naprawdę mało gracji jeśli chodziło o poruszanie się po kuchni.
-Gotuje się - pokazał palcem drugiej dłoni garnek, ze szczeniackim uśmiechem na twarzy. Wyglądał na całkiem dumnego z siebie, biorąc pod uwagę lekkie zaczerwienienie wyłaniające się spod dłoni -nic mi się nie stało. To tylko szafka - wyjaśnił, unosząc drugą dłoń w obronnym geście.
Był tak zaaferowany swoim dziełem i pulsującym okiem, że nawet nie zwrócił uwagi na gapiącego się Regana. Zresztą, gdyby zauważył, byłoby nieuczciwie - sam wgapiał się kilka chwil wcześniej.
-Jestem zapalniczką - rzucił z pewnym rozbawieniem, ale mimo to wyciągnął z kieszeni jeansów zippo, które widziało wszystko. Każda rysa na powierzchni miała swoją historię. Aż dotknął źle zrośniętej kości nosa. Wtedy chyba, tak naprawdę, po raz pierwszy zapamiętał Chance'a. Ledwo przyjechał do Nowego Meksyku i już musiał się zmierzyć z rzeczywistością Las Cruces. Kilku chłopaków chciało zabrać mu najcenniejszą rzecz, jaką posiadał. Zapalniczkę ojca, przedmiot, z którym nie rozstawał się nigdy. Nigdy nie bronił się tak zażarcie.
Opadł ciężko na tapczan, zadzierając lekko głowę, żeby nie tracić go z wzroku -grzaniec musi się chwilę pogotować - wyjaśnił.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
06.01.21 0:55
https://story-of-magic.forumpolish.com/t145-brakebills-christopher-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t166-brakebills-christopher-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t240-brakebillschristopher-brams#520 https://story-of-magic.forumpolish.com/t182-chris-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t169-chris-brams
Powrót do góry Go down
Chance Regan
On our way back home Giphy
Przynależność : Guślarze
Ranga w Sekcie : Rekruter
Zasoby : 5PD | 1295$
Chance Regan
Guślarze
Stojąc te dwa metry dalej, w drugim pokoju, wciąż go czuł. Niepewność, zmartwienie. Nie rozumiał ich, więc martwiły go tym bardziej. Mimo to, nie zawahał się przed powrotem do kuchni. Co innego mu zostało?
Słysząc otwierane szafki, spojrzał na niego z ukosa, wciąż zajęty przy stole. Gdyby wiedział czego Chris szuka, pewnie by mu podpowiedział, ale tak zostało mu tylko siedzieć i patrzeć na jego wysiłki. A potem był głuchy huk i cisza. Chance zatrzymał się z gotowym do zaklejenia jointem zawisłym gdzieś w połowie drogi do jego ust. Spojrzał ponownie na Chrisa, podniósł brwi. Niektóre rzeczy się nie zmieniają. Szybko polizał brzeg bletki, skręcił wprawionym ruchem, raz po raz wracając do niego wzrokiem. Brams nic nie powiedział, więc i Regan siedział cicho. Uderzenie się szafką było gdzieś na szarym końcu rankingu bolesnych rzeczy, jakie wiedział, że przydarzyły się Chrisowi. Dopiero gdy stał obok niego i widział czerwieniącą się skórę pod jego palcami, westchnął cicho. - Pokaż no to - wyciągnął dłoń i delikatnie złapał za jego nadgarstek, odsłaniając oko. Przez krótki moment studiował jakże poważne obrażenia. Prychnął rozbawiony, cofnął dłoń. - Do wesela się zagoi - stwierdził odchodząc znów w stronę stolika.
Ah tak, legendarne zippo. Dzisiaj już nie pamiętał czy to wtedy odezwał się po raz pierwszy, czy może rozmawiali już wcześniej, ale było to na tyle nieznaczne, że obaj już o tym zapomnieli. Obserwował go od początku, jak tylko zdał sobie sprawę, że w pobliżu jest ktoś nowy. Nie miał nic innego do roboty, jak tylko trzymać rękę na pulsie i orientować się kto, kiedy, dlaczego, z kim i gdzie. Chyba powiedział mu wtedy mniej więcej to samo, co dzisiaj. ”Było warto?” Bo przecież zippo to tylko przedmiot. Oczywiście, od początku było jasne, że ma ogromną wartość dla Bramsa, ale Regan nie do końca potrafił zrozumieć. Miał co prawda karty od Lady Malachite, ale dopiero kilka lat później zrozumiał jak ważne dla niego były. Odpalił i na krótką chwilę spojrzał w podłogę. Chyba nie chciał poruszać tego tematu, dlatego gdy znów na niego spojrzał, na twarzy miał już przyklejony uśmiech i gotową zmianę tematu.
- Jak Pyro? - wypalił, szukając jakiegoś zrozumienia na jego twarzy. Chris kiedyś lubił komiksy. Ciekawe czy coś się zmieniło w tym temacie? Chance trochę się w nich gubił. Delikatnie mówiąc. Ilość wersji i rebootów go przerażały. Osobiście kojarzył wyłącznie X-Menów i to głównie tych z filmów. - Chciałbym powiedzieć, że jestem jak Profesor X, ale bliżej mi do okrojonej Jean Gray. Z jakiegoś powodu w filmach nie ma zbyt wiele empatów - zaśmiał się i zaciągnął jointem. Powoli wypuszczając dym, nadal myślał o reprezentacji wśród mutantów. Cóż, no nie była to zbyt widowiskowa zdolność. No i pewnie dziwnie atakuje się złoczyńców, gdy w ostatnim momencie możesz poczuć ten moment, jak zalewa ich świadomość, że to koniec. Chance nie wiedział jeszcze jak to jest, ale nie miał złudzeń- kiedyś się dowie. Zaciągnął się drugi raz, prawie w pośpiechu, próbując oddalić od siebie te myśli. Zaraz potem podał mu skręta.
Podszedł do tapczanu i przysiadł obok. Pokiwał głową. Jasne, skoro musi to musi. Nie znał się na gotowaniu, nie miał zbyt wielu okazji żeby się nauczyć. Dopiero od niedawna, gdy poszedł w końcu na swoje, zaczął podejmować jakieś próby nadrobienia tej wiedzy. Zapadła cisza. Chance gapił się w bliżej nieokreślony punkt, zbierając się na odwagę. W końcu znów się ruszył, spojrzał w jego kierunku, ale wzrok wbił w punkt gdzieś pomiędzy uchem, a ramieniem, jakby bał się spojrzeć mu w oczy w momencie, gdy o to zapyta. - Pozwalają wam tak wychodzić kiedy chcecie? - był trochę zdziwiony, ale może po prostu miał inne wyobrażenie o tym miejscu. Nie spotkał jak na razie zbyt wielu studentów, ani też nie pytał innych guślarzy o szkołę magii. Z jednej strony wydawało mu się to trochę śmieszne. Może przez to jak popularny w popkulturze był Harry Potter. Mniej więcej tak wyobrażał sobie to miejsce teraz, gdy już miał powód, by w ogóle być nim zainteresowany. Z drugiej jednak strony, miało to sens. Skoro są ludzie z potencjałem magicznym, założenie miejsca, gdzie mogą się go uczyć było naturalnym posunięciem. Skojarzenia pozostawały.
Zadane pytanie miało naturalnie drugie dno. Chciał ustalić na ile łatwe będzie utrzymanie kontaktu z Chrisem. Miał nadzieję, że będzie to możliwe, ale tradycyjnie, próbował tę nadzieję powstrzymywać. Zawsze istniała szansa, że to spotkanie to tak naprawdę tylko domknięcie jakiegoś wątku, który się skończył. Mogli powtarzać sobie w kółko, że nadrobią to i tamto, że teraz wrócą do tego, co kiedyś. Chanca trawiła niepewność. Nie tylko jego. Zaczął się zastanawiać czy to napięcie, które od czasu do czasu unosiło się wokół Chrisa nie było przypadkiem przebłyskiem realizmu, a wszystko co sobie do tej pory powiedzieli jedynie kłamstwem. Owszem, chcieli żeby było prawdziwe, ale nie zmieniłoby to faktu, że nie jest. Być może za wcześnie zaczął badać problem, całą ich obecną sytuację, ale jeśli rzeczywiście coś stoi im na drodze, chciał wiedzieć. Musiał zacząć myśleć nad rozwiązaniami, im prędzej tym lepiej. Znów się spiął. Miał odpocząć, ale zamiast tego rzucał się w kolejne zadanie.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
06.01.21 22:22
https://story-of-magic.forumpolish.com/t363-guslarze-chance-regan#2232 https://story-of-magic.forumpolish.com/t364-guslarze-chance-regan https://story-of-magic.forumpolish.com/t365-guslarze-chance-regan https://story-of-magic.forumpolish.com/t367-przepowiednie-cyrila-malachia-hotline#2255 https://story-of-magic.forumpolish.com/t366-chance-chance-lize#2254
Powrót do góry Go down
Christopher Brams
On our way back home Ff8f532ab49f094a3ebdf5981d1f91852b259da9
Przynależność : Brakebills
Dyscyplina : Manipulacja ciepłem
Zasoby : 14PD | 1085$
Christopher Brams
Fizyczni
Uśmiechnął się nieporadnie. Regan mógł znać ten uśmiech chyba lepiej, niż jakąkolwiek minę Chrisa. Pojawiał się zawsze, gdy wiedział, że zrobił coś nie tak, a przy okazji zrobił sobie krzywdę. Nie miało znaczenia, czy po raz kolejny połamano mu nos, czy miał powbijane w przedramię kawałki szkła, czy Chance zabierał go ze szpitala ze szwami po bliższym spotkaniu z jakimś nożem. Ból nie miał znaczenia, ten uśmiech tak czy tak prędzej czy później wypływał na usta Chrisa w przepraszającym geście.
-Mówiłem, że nic mi się nie stało - mruknął jak rozkapryszone dziecko, ale pozwolił odsunąć swoją rękę od oka. Palce Chance'a na nadgarstku trochę go uspokajały, o dziwo. Posłusznie nawet odwrócił lekko głowę do światła, żeby oględziny miały więcej sensu. Nic wielkiego; jasne, oko nabiegło krwią, łzawiło trochę, źrenica nie akomodowała się najlepiej, ale to kwestia kilkunastu minut. -Nie masz jakiegoś groszku w zamrażarce? Przynajmniej nie będę miał siniaka, a z takich zawsze najgorzej się tłumaczyć - dodał jeszcze. Tego nawyku się nie pozbył. Jeśli miałby wybór w tym, co robiła jego rodzina zastępcza, wolałby, żeby go tłukli tak, żeby nie było widać, bo przecież spokojna, bezpieczna rodzina nigdy nie była opcją. Z każdego siniaka, zadrapania, przypalenia trzeba było się tłumaczyć w szkole. Co z tego, że nikt nie wierzył w tę szopkę, bo pomoc społeczna miała w dupie parki przyczep. Ale scena zawsze była do odegrania.
Już nawet nie mówił Reganowi, że z pryncypium nie planuje wesela. Trudno jest myśleć o ślubie, jeśli w ciągu swojego życia zbudowało się słownie jedną, za wyjątkiem tej z bliźniaczką, relację, która trzymała się kupy. A potem się ją rozjebało, z własnej, nieprzymuszonej woli. Tego akurat był boleśnie świadom i trzeba mu oddać to, że wiedział, że nie potrafi. A może to nawet nie była kwestia tego, że nie potrafił. Nie chciał. Ludzie odchodzili przecież. On odszedł. Skoro nawet nie mógł zaufać w tej materii sobie, to jak mógł innym, spotkanym na ulicy losowym osobom? Te wszystkie płytkie relacje spełniały niezbędne minimum: miał z kim pić, miał z kim ćpać, mógł się śmiać, miał z kim sypiać. Nie płakał, bo dzieci z parków przyczep nie płaczą, więc do tego nie potrzebował drugiej osoby. Zresztą, nie potrafiłby chyba. Z Chancem jednak było inaczej. On by zrozumiał i nie zadawał głupich pytań. On wiedział.
Znowu szczeniacki uśmiech rozjaśnił jego twarz -trochę tak, ale nie do końca - podrapał się po nosie - jak bardzo chcę, to jestem w stanie coś tak podgrzać, ale to raczej chodzi o przepływy energetyczne - starał się wyjaśnić jak najlepiej potrafił. Zaśmiał się jeszcze cicho - był Empath. Chociaż to tylko w komiksach - parsknął cicho -zresztą... to chyba jest tak, że możemy się nauczyć wszystkiego. Tylko niektóre rzeczy wychodzą nam lepiej - nie znał się na tym tak, jak powinien. Z drugiej strony, chyba nie chciał się znać. Cała teoria magiczna była dla niego nazbyt uciążliwa, nie była przedłużeniem jego ręki tylko niepotrzebną wiedzą. Przejął skręta z wdzięcznością, zaciągając się głęboko. Dym gryzł, ale zdążył polubić to uczucie. Słodkawy zapach koił nerwy. Jak w domu. Oparł się na dłoniach, odchylając się nieznacznie w tył i wbił wzrok w sufit. Nie myślał o niczym. Miał ten ułamek sekundy na to, żeby wrócić do tych najlepszych chwil sprzed lat. O dziwo, szybko wróciło mu czucie się komfortowo w ciszy z Reganem. Tu nie musiał aż tyle gadać.
-Hm? - Pytanie sprowadziło go na ziemię tak, że aż się zakrztusił wydychanym dymem. Musiał się zastanowić nad odpowiedzią -nie do końca. Ale, jak studiujesz odpowiednio długo, to znasz drogę do... - chciał powiedzieć domu. Mieszkał tam bite trzy lata, w zasadzie nie opuszczając murów, poza wycieczkami do Nowego Yorku. -szkoły - skończył w końcu -co prawda, Fairbrain teraz strasznie się boi i chciał nas zamknąć, ale wszyscy jesteśmy dorośli. Nie ma jak nas zatrzymać - zmrużył lekko oczy i wziął kolejnego, pospiesznego bucha, po którym przekazał jointa Reganowi. -Zresztą, ostatnio chyba bezpieczniej jest na zewnątrz - przynajmniej nie wiedział, żeby po Nowym Jorku szlajała się jakaś mordercza kobieta. Przygryzł dolną wargę, wbijając wzrok w podłogę.
-Masz tu kogoś? - Zapytał w końcu, czując jak jego serce przeskakuje jedno uderzenie. Nawet nie był w stanie na niego spojrzeć. Przecież to byłoby naturalne, gdyby tu kogoś miał. Życie poszło do przodu, nic wielkiego. Czas przecież nie będzie czekał na zagubionego Christophera Bramsa.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
07.01.21 23:29
https://story-of-magic.forumpolish.com/t145-brakebills-christopher-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t166-brakebills-christopher-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t240-brakebillschristopher-brams#520 https://story-of-magic.forumpolish.com/t182-chris-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t169-chris-brams
Powrót do góry Go down
Chance Regan
On our way back home Giphy
Przynależność : Guślarze
Ranga w Sekcie : Rekruter
Zasoby : 5PD | 1295$
Chance Regan
Guślarze
Doskonale znał ten wyraz twarzy. Wiązało się z nim więcej wspomnień, niż byłby w stanie zliczyć. Aż sam się uśmiechnął, chociaż w mniej wesoły sposób, brwi wciąż ściągnięte w skupieniu. Zaśmiał się krótko pod nosem. - Zawsze tak mówisz -  może bardziej by mu ufał w kwestiach zdrowia, gdyby Chris potrafił przyznać, że coś jest nie w porządku nie tylko wtedy, gdy nie było już żadnej innej opcji. Może martwiłby się mniej. Może nie? 
Zdążył się odwrócić, gdy Chris zapytał o mrożonkę. Chance spojrzał na niego wielkimi oczami. Groszek. Tak. Albo inny lód. Prawdopodobniej nieco szybciej niż musiał, ruszył do zamrażarki. Na szczęście ostała się w niej ostatnia gotowa mieszanka warzyw. Powinna być w sam raz. - Chyba wyszedłem z wprawy - skomentował podając mu mrożonkę. Najwyraźniej dawno nie dostał po mordzie. Chyba nawet gdyby dostał, pierwszym odruchem nie byłoby sięganie po mrożone warzywa. Jeśli zostałby ślad, najpewniej dzwoniłby do Łajzy. Lub planował niezbyt pokrętny plan jak użyć podbitego oka do wzbudzenia większego współczucia u stałych klientek. Spojrzał na swoją prawą dłoń, która jeszcze nie tak dawno weszła w kolizję ze śmietnikiem. Nie bolała już, gdy ruszał palcami, ale skóra była zdarta, a siniak zdążył się już uformować. Nie jest źle. Przynajmniej nie puchnie, więc niczego nie połamał. Ciekawe jak by to wytłumaczył w sekcie? "A więc chcecie znać historię moich połamanych palców? Otóż śmietnik." Nie było sensu kłamać przy osobach wprawionych w mentalnej bardziej niż on sam. Ale właściwie to po co martwi się na zapas. Nie puchnie, jest ok.
Słuchając o przepływie energetycznym pokiwał głową, próbując utrzymać bardzo poważną minę. Totalnie rozumiał. Uczył się trochę teorii jeszcze kiedy mieszkał w sekcie, ale skłamałby, że przyszło mu to łatwo i wszystko pamiętał. Na szczęście, Chris wspomniał innego superbohatera, więc Chance uznał, że może sobie już odpuścić szopkę. Empath. Zmrużył oczy. Nie ma to jak od początku informować wszystkich jakie są twoje supermoce. Cóż, świat superbohaterów miał wiele chyba niepisanych zasad, które może nie były najmądrzejsze, ale zdecydowanie dodawały uroku. Kim był Chance, by krytykować pseudonim Empath'a przy takim komercyjnym sukcesie marki? - Nic tylko się uczyć, co? - mruknął pod nosem. Jak do tej pory liznął trochę magii wiedzy i bojowej, ale żadna z nich nie mogła się mierzyć z mentalną, nie dla Chanca. W używaniu jej było coś, co wydawało się niemal naturalne, przychodziło może nie z łatwością, ale bez dużego wysiłku. Jeśli ćwiczył wystarczająco długo i systematycznie, czuł, że się rozwija. Wystarczyło przeczytać lub usłyszeć trafną radę, by coś zaskoczyło w jego umyśle. Inne rodzaje wiązały się z wytężoną pracą. A Chance był raczej leniwy. Szczególnie gdy brakowało odpowiedniej motywacji. - Może w takim razie powinienem poczytać o uzdrawianiu? - rzucił pół żartem, pół serio. Niemal natychmiast w jego głowie odezwał się ten znajomy, szyderczy głos, który tak często sprowadzał go na ziemię. Może raczej powinien się zdecydować zamiast skakać od jednej do drugiej, jakby oczekiwał, że nauczy się wszystkiego? Przecież nawet nad mentalną nie miał takiej kontroli, jakby sobie tego życzył.
Chris zaczął mówić o szkole. Chance słuchał uważnie i nie przerywał chociaż nie miał pojęcia kim jest Fairbrain ani jak działa cały proces znajdowania. Cóż, na pewno dlatego, bo nie powinien wiedzieć. Jaki sens by miała tajna szkoła magii gdyby każdy mógł ją znaleźć? Po części, kusiło go żeby zapytać. W końcu informacja to teraz jego biznes. Nie zapytał. Skoro nie chciał używać Ruth jako źródła informacji, to tym bardziej nie powinien robić tego Chrisowi. Przejął od niego jointa. Ich palce znów się otarły o siebie, a Chance poczuł jak mięsień w jego barku napina się, gotów w każdej sekundzie się wycofać. Odzwyczaił się. Zaciągnął się dymem, ale ta myśl nie chciała go zostawić. Odzwyczaił się od kontaktu fizycznego i było w tym coś cholernie smutnego. Znów przechodził przez ten rodzaj zdziwienia, które niezaprzeczalnie odczuwa, ale logiczna część jego umysłu nie jest w ogóle zdziwiona. Czemu się dziwi, skoro większość życia tego unikał. Jego uszy chyba zrobiły się czerwone, bo czuł jak pulsują ciepłem. Chyba się wstydził. Nie powinno go to ruszać. Dotyk to tylko dotyk. Powoli wypuścił dym z płuc.
Słysząc o niebezpieczeństwie, wrócił do tu i teraz. Spojrzał na niego badawczo- oczy nieco zmrużone, brwi ściągnięte. - Nie jesteś tam bezpieczny? - zapytał w końcu. Szkoła nigdy nie kojarzyła mu się z czymś szczególnie bezpiecznym. Zbieranina dzieciaków z raczej nieciekawych rodzin i ciało pedagogiczne skupione na ignorowaniu problemów. Ale to nie była zwykła szkoła. Zbierali tylko tych o magicznych zdolnościach i to też nie wszystkich. Słuchając plotek, Chance wyrobił sobie wizję jakiegoś prestiżowego miejsca, które jest i zawsze będzie poza zasięgiem. A teraz słyszał, że jest tam mniej bezpiecznie, niż tutaj? Próbował nie skakać do konkluzji. Może to zaburzona ocena Chrisa? Może nie zdaje sobie sprawy, że tutaj też nie jest bezpiecznie? Skupił się na nim i otaczającej go chmurze emocji. Tak jak wcześniej chciał je wyciszyć, tak teraz próbował ogarnąć je wszystkie na raz, upewnić się, że Brams nie kłamie.
Kolejne pytanie nieco zbiło go z tropu. Nie był do końca pewien czy Chris pyta ogólnie, czy o jakąś konkretną relację. Zaciągnął się skrętem i podał go znów Bramsowi. Joint był już wystarczająco krótki by nieprzyjemnie parzyć wargi przy paleniu. - Możesz skończyć - uśmiechnął się blado. Milczał jeszcze przez chwilę zanim zdecydował się potraktować pytanie najogólniej, jak się dało. - Mam sektę - nie wiedział na ile Chris orientuje się w życiu guślarzy, czy zdaje sobie sprawę z możliwych konsekwencji, gdy sekty brak, ale zaczął od tego na wszelki wypadek. - Trzymam się, trzymamy, z Betą - znów, nie wiedział ile Chris wie. Czuł jednak przyzwolenie na ewentualne niedomówienia. W końcu Brams przywołał już konkretne nazwisko. Teraz musiał wyjaśnić inną kwestię- tajemniczą liczbę mnogą. - Od czego tu zacząć? - westchnął i zaśmiał się nerwowo. Tyle zmian, co przez ostatnie trzy lata nie miał chyba w całym swoim życiu. - Nie wiem czy pamiętasz, ale trochę przed… - zawahał się. Jakiego słowa użyć? Nie mogąc na poczekaniu dobrać innego, zdecydował się ta to, którego do tej pory używał. - Trochę przed twoim zniknięciem, do przyczep wprowadził się nowy typ. Ennis. Miał ze sobą gościa mniej więcej w naszym wieku. Ennis i Leo - zrobił pauzę. Bardziej by się upewnić, że Chris za nim nadąża, niż dla jakiegoś dramatycznego efektu. - Już wtedy, zaczęło się dla mnie… Już od jakiegoś czasu wiedziałem, że coś się dzieje. Kiedy zniknąłeś, zrobiło się gorzej. Oni wiedzieli. Bo to guślarze. Leo w końcu mnie podszedł, namówił żebym pogadał z Ennisem. Nie chciałem, ale wiesz… Trochę nie miałem opcji - nie patrzył mu w oczy, mówił z przerwami próbując oszczędzić niepotrzebnych szczegółów. - Chcieli przenieść się tutaj, bo w Las Cruces nie było w porządku sekty. Ennis powiedział, że ja też mogę. No i znowu nie miałem za bardzo wyboru. Więc jestem - skończył. Jeszcze raz prześledził swoje słowa w myślach, próbując ocenić czy były wystarczająco neutralne. Nie chciał go martwić i było w tym trochę hipokryzji. Z drugiej strony, co Chris mógł poradzić na jego sytuację z Ennisem? Chance sam musiał go spławić, usamodzielnić się. Znów poczuł wstyd. O Leo też mu nie powiedział. O kompromisach jakie wybiera ze względu na niego. Ale czy było o czym mówić? Regan sam nie ogarniał wszystkich aspektów tego układu pomiędzy ich trójką, więc jak mógłby mu to w przystępny sposób wytłumaczyć? Uśmiechnął się tylko w najmniej podejrzany sposób, jak tylko potrafił i chyba tylko fakt, że uśmiech nie objął oczu był w stanie go zdradzić. Nie próbował zmieniać tematu, to byłoby zbyt oczywiste. Siedział tak, patrząc na niego i próbując ocenić czy Chris się domyśla. Dorwało go poczucie winy, które narastało im więcej uwagi mu poświęcał. Buduje przed nim mur. Niby w dobrej wierze. Ostatnio robi wiele rzeczy dyskusyjnie dobrych właśnie w imię dobrej wiary.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
08.01.21 22:06
https://story-of-magic.forumpolish.com/t363-guslarze-chance-regan#2232 https://story-of-magic.forumpolish.com/t364-guslarze-chance-regan https://story-of-magic.forumpolish.com/t365-guslarze-chance-regan https://story-of-magic.forumpolish.com/t367-przepowiednie-cyrila-malachia-hotline#2255 https://story-of-magic.forumpolish.com/t366-chance-chance-lize#2254
Powrót do góry Go down
Christopher Brams
On our way back home Ff8f532ab49f094a3ebdf5981d1f91852b259da9
Przynależność : Brakebills
Dyscyplina : Manipulacja ciepłem
Zasoby : 14PD | 1085$
Christopher Brams
Fizyczni
Zmarszczył lekko brwi -Nieprawda, nie zawsze - obruszył się, niemalże prawdziwie. Co z tego, że to absolutnie była prawda. Przy Reganie jakoś nie myślał za bardzo o tym, co w zasadzie rana mogła mu zrobić, bo nie tym się przejmował. Nie lubił prosić o pomoc, nawet Chance'a, któremu wtedy ufał bezgranicznie. A jak było teraz? Sposępniał na krótką chwilę. Czy teraz ufali sobie bezgranicznie? Czy mógłby, z czystym sumieniem powiedzieć, że znów rzuciłby się za nim w ogień? Czy Chance skoczyłby za nim? Nie wiedział. Ta jedna, jedyna pewność wyparowała z jego życia i stojąc teraz w tej maleńkiej kuchni poczuł to całym sobą. Dopóki go nie widział, mógł udawać, że przecież jutro się zobaczą, że to tylko na chwilę. Nawet jeśli Chance już podawał mu mrożonkę -obydwaj wyszliśmy - mruknął cicho, zdając sobie sprawę z tego, że wypalił bez myślenia. Spojrzał na Regana, wyraźnie zakłopotany, skupiając po chwili wzrok tam, gdzie akurat Chance patrzył. -O jezu, zapomniałem - trochę zbyt gwałtownie złapał go za obitą dłoń, chociaż starał się być delikatny. Zaczął się rozglądać za jakimś kawałkiem szmaty, w który mógłby owinąć mrożonkę. Oko zeszło na drugi plan. Nie puszczając nadgarstka Regana, wychylił się trochę, łapiąc za kawałek ręcznika. Uniósł rękę bliżej swojej twarzy -cholera, nie powinieneś tak robić. Nie wiem jak się goisz - w jego głosie zabrzmiał cień wyrzutu. Bo przecież, to była jego wina. Gdyby wtedy nie wyjechał, nie miałby przed sobą posiniaczonej dłoni Regana. Nawet jeśli wydawało się to trywialne w kontekście wszystkiego co się wydarzyło, właśnie na tym postanowił się skupić. Przesunął dłoń na jego palce, starając się je lekko naprostować i ugiąć -bardzo boli? - Spojrzał na jego twarz, szukając potwierdzenia bądź zaprzeczenia. Pręga na oku nabrała koloru, ale Chris zdawał się kompletnie o tym nie pamiętać. -Trzeba ci to oczyścić, bo inaczej będzie goić się wieczność - dodał jeszcze, przenosząc zmartwione spojrzenie na zdartą skórę. Jak mógł o tym zapomnieć. Tak bardzo cieszył się z tego, że Chance był tuż obok, że wymazywał z pamięci wszystko co złe z tego spotkania. Bo przecież już minęło, tak? -gdzie masz spirytus? - Woda utleniona była dla mięczaków. Zresztą, w przyczepach i tak najczęściej mieli tylko czystą. Nie zważając za bardzo na kolejność, ułożył mrożonkę na ręce Chance'a, wreszcie go puszczając. Nie przyszłoby mu przecież do głowy, że coś mogło być z tym nie tak.
-Czy ja wiem, czy nic - uśmiechnął się słabo. -Dalej nie jest w tym najlepszy, nauce w sensie. Czasami po prostu mi wychodzi - wyjaśnił z lekkim wzruszeniem ramion. Nie wiedział na ile powinien opowiadać Chance'owi o tym, jak wygląda życie w Brakebills. Zwłaszcza, że nie miał go tam dla siebie. Nie rozpatrywał tego jednak tak, jak tłumaczono im w szkole; poza Brakebills nie było talentu. Kiedy obserwował znanych sobie guślarzy, odnosił wrażenie, że mają więcej talentu niż ci wszyscy jajogłowi w murach kampusu. Chance pewnie też taki był. Przecież ta magia wokół niego była dłużej, niż wokół Bramsa, był tego pewien. Słysząc następne pytanie, uśmiechnął się półgębkiem. -Zależy jak często zamierzasz napierdalać śmietniki - przeniósł na niego ciepłe spojrzenie. Miał szczerą nadzieję, że nie za często. A już na pewno nie z jego powodu. Brams uznawał uzdrawianie za zbędny luksus, ale z drugiej strony, może to dlatego, że nigdy nie myślał perspektywicznie, pchając się w kierunku wszystkich zagrożeń. Kiedyś miał od tego Chance'a, a w Brakebills było bezpiecznie. Przynajmniej do niedawna.
Przyjął parzącego jointa, nawet nie zwracając uwagi na muśnięcie. Dla niego dotyk zawsze był naturalny, nawet w przyczepach. Nie pozwolił sobie tego odebrać. A każde muśnięcie kogoś, komu ufał, było bezpieczne. Dotyk mówił mu o tym, że jeszcze żyje i że jeszcze wszystko jest w porządku. Każda forma czucia na skórze przypominała o tym, że ciągle wie co się dzieje. Brak tego uczucia zawsze wiązał z nieprzytomnością, a mało co, jak południe, uczyło, że nieprzytomność to dopiero kłopoty. Zaciągnął się do samego końca, krzywiąc się lekko. Nie zamierzał dać się pokonać żarowi. Może dlatego przesunął lekko palce, żeby przekierować ciepło gdzieś indziej. Mruknął przeciągle, zadowolony z efektu.
Przygryzł lekko wargę. Nie wiedział jak odpowiedzieć. W końcu, przeniósł wzrok na sufit, opadając plecami na tapczan. Podłożył rękę pod głowę -to chyba nie tak - podjął powoli -Brakebills to najbezpieczniejsze miejsce w Nowym Yorku. Nasze bariery są nie do zdjęcia. Przynajmniej powinny być - zawiesił głos, bijąc się z myślami. Nie chciał go martwić. Nie po to go teraz odzyskał, żeby zawiesić nad nimi widmo zniknięcia. Bo nie wiedział, co może się wydarzyć w przyszłości - w każdym razie, wygląda na to, że ostatnio coś przedarło się do środka. Psorka zginęła na miejscu. Dwóch chłopaków prawie umarło - potarł nos. -Byłem wtedy daleko, nie martw się - zapewnił jeszcze szybko. Byle go sobą nie zamartwiać. W gruncie rzeczy, nie bał się o swoje życie. Ponownie, wymagałoby to myślenia perspektywicznego, które Las Cruces skutecznie w nim zabiło. Skupiał się na tu i teraz. Tu i teraz Brakebills znów było bezpieczne, nie było kolejnych incydentów, nie było zagrożenia.
Trzymamy. Poczuł obcy ścisk w żołądku i rozchodzący się po ciele chłód połączony z gorącem biegnącym z czubka głowy. Oczywiście, że kogoś znalazł. Nie mógł przecież tkwić w limbo, aż królewicz się łaskawie pojawi. Tak się nie da przecież żyć. Chris nie znalazł, ale to dlatego, że nie szukał. Miał szkołę, miał tłumy. Przełknął nerwowo ślinę. Nie miał prawa uzurpować sobie prawa do jedynego miejsca w życiu Regana. To głupi nawyk, zły i niewłaściwy. Sam sobie to prawo odebrał, o ile kiedykolwiek je posiadał. Wydawał więc z siebie ciche mruknięcie, dając do zrozumienia, że pamięta i rozumie. Wbił w końcu martwe spojrzenie w sufit, słuchając wywodu Chance'a z uwagą. Chciał zapamiętać wszystko.
-Jak to, nie miałeś wyboru? - Cicho przerwał ciszę, która na chwilę między nimi zawisła. Wciąż na niego nie patrzył. Ennisa pamiętał jak przez mgłę; kolejny koleś na przyczepach, pewnie zaraz się wyniesie. Tacy jak on nie zostawali na długo. Zresztą, kojarzył go nazbyt słabo, żeby być w stanie coś więcej o nim powiedzieć. Jedyne, czego nauczyło go doświadczenie w parku, to to, że nigdy nie można ufać nowo przyjezdnym. Z nimi nigdy nie było prosto. Nikt, kogo życie późno zepchnęło do przyczep, nie był człowiekiem, któremu od razu można było zaufać. Tylko desperaci szukali domu w takich dziurach, a żeby tam wytrzymać, trzeba było przeżyć swoje i umieć sobie z tym radzić. Aby sobie z tym radzić, nie można było być do końca dobrym i moralnym człowiekiem. Chris to wiedział. I czuł jak jego całe ciało napina się. Nawet nie zauważył, kiedy bezwiednie palce zwinęły się w pięść na tyle mocno, że pobielały mu kłykcie. Nie musiał być mentalnym, żeby wiedzieć, że coś jest nie tak. Ale nie miał też prawa pytać o rzeczy, których Chance mu nie mówił. Odetchnął głębiej, licząc na to, że zielsko w końcu uderzy i się trochę uspokoi.
- Pójdę sprawdzić grzańca - stwierdził w końcu, zbyt energicznie zrywając się z tapczanu. Tak, to był dobry pomysł.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
10.01.21 0:56
https://story-of-magic.forumpolish.com/t145-brakebills-christopher-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t166-brakebills-christopher-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t240-brakebillschristopher-brams#520 https://story-of-magic.forumpolish.com/t182-chris-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t169-chris-brams
Powrót do góry Go down
Chance Regan
On our way back home Giphy
Przynależność : Guślarze
Ranga w Sekcie : Rekruter
Zasoby : 5PD | 1295$
Chance Regan
Guślarze
Obydwaj wyszli z wprawy. Pustka znów wzbierała w jego piersi. Pod rozgrzanym słońcem Nowego Meksyku nic nie było w porządku. Zawsze tak myślał. Ich świat był skrzywiony, drżał jak gorące powietrze nad asfaltową szosą, wyginał obrazy pod coraz to nowym kątem. W tamtym miejscu nawet miłość matki nie była taka, jaką być powinna. Wtedy zwalał wszystko na park przyczep pod Las Cruces. Było to dla niego przeklęte miejsce i wypaczało każdego, kto w nim zamieszkał. Teraz, zamienił Nowy Meksyk na cienie wieżowców Nowego Jorku. Mimo wielu zmian, jego życie emocjonalne zostało dziwnie znajome. Zaczął myśleć, że to może z nim coś jest nie tak, że po prostu trudno go kochać i przez to i jemu jest trudno obdarzyć uczuciem. A teraz stał w kuchni swojego małego mieszkania w Nowym Jorku, w centrum świata i tęsknił za słońcem, za spaloną żarem ziemią. Chociaż nie. Bardziej za tym, co reprezentowały w jego pamięci. Chris był jedyną dobrą rzeczą, jaka wyszła spomiędzy przyczep. Pamiętał jego oblepione kurzem, rozklekotane buty. Płynącą ze złamanego nosa krew, cieknącą na wygięte w uśmiechu usta. Oczy tak bardzo szczęśliwe, że go widzą. Przy nim czuł się odważny, chociaż tak naprawdę nigdy nie był. Świadomość, że pokłada w nim niezachwiane zaufanie dodawała Chancowi motywacji, jakiej wcześniej nie odczuwał. Ta pewność, którą dzielili była chyba najlepszą rzeczą, jaka go spotkała. Teraz jest w Nowym Jorku, w potencjalnie lepszym miejscu, ma go znów przed sobą, ale czuje chłód. I to niczyja wina. Tak już jest, że przyjaciele przez lata rozchodzą się w swoje strony, coś się zmienia. I co z tego, że te różne drogi spotkały ich nagle i brutalnie, a nie stopniowo, naturalnie. Może to rzeczywiście specyfika tamtego miejsca. Nigdy nie pozwalało mu ono na zbytnią delikatność. Czy to możliwe, że się skończyli? Może tylko się oszukuje, że da się to odbudować? Poczuł ścisk w gardle, jakby dusił się od formujących się słów, których nie miał zamiaru wypowiedzieć. Tęsknił za domem, który już nie istnieje. Chris był ostatnią osobą, jaka mu została. Bez niego, dom, w którym dorastał zniknął. Może ta radość, którą czuł raptem moment temu była zupełnie przedwczesna? Może zmieniło się więcej, niż będą w stanie przeskoczyć? Ostateczność znów nad nim zawisła, jak wtedy, gdy w wieku dwunastu lat po raz pierwszy sam dotknął kart, które mu zostawiła. Jak wtedy, gdy jeden wieczór odebrał mu ostatni powód, by myśleć, że jest jeszcze dzieckiem. Znów uderzało uczucie odrealnienia, więc gapił się w tą dłoń, czując się jakby nie należał nawet do tego ciała. 
Ten festiwal samonakręcania się przerwała znajoma ręka na jego nadgarstku. Spiął się momentalnie, podniósł na niego oczy i przez chwilę nie wiedział o co chodzi. A tak. Ręka. Pozwolił mu przyłożyć lód, przeżyć ten krótki moment paniki. Może było w tym coś egoistycznego, bo ta panika smakowała słońcem. Wymusił w końcu uśmiech na twarzy, wolną dłonią złapał go za ramię. - Chris - zaczął powoli - Zwolnij. Wszystko jest ok, nie boli - była to półprawda. Nie bolało, jak nie dotykał, ale stłuczenie się wygoi. Bardziej przejął się tym siniakiem, który powoli tworzył się na twarzy Bramsa. Ściągnął lód z ręki, zawinął go lepiej w ręcznik i przyłożył mu znowu do oka. - Nie chcę żeby cię męczyli pytaniami. O mnie się nie martw. Sam sobie tego nie ogarnę, ale w razie czego, mam kogo poprosić o pomoc - uśmiech prawie objął jego oczy. Wolałby nie wtajemniczać ani Łajzy, ani Jamesa w śmietnikowe potyczki, ale najgorsze, co może go spotkać to zraniona duma. Nie po raz pierwszy, nie po raz ostatni.
Słysząc jego słowa, zaśmiał się pod nosem. - Brzmi znajomo - i rozumiał to dwojako. Znajomo, bo takiego Chrisa właśnie pamiętał. Znajomo, bo i Chance nie był prymusem, czasami po prostu się udawało czymś błysnąć. Po wspomnieniu śmietników, spojrzał na niego pełen udawanego oburzenia. Nie dawaj mi powodów. Nie powiedział nic.
Uważnie słuchał odpowiedzi, próbując jednocześnie utrzymać skupienie, by mieć pewność, że nie kłamie. Zdawało się jednak, że mówi prawdę. Co jeszcze musiałoby się wydarzyć, by ta wersja była "tą lepszą". Jego oczy zrobiły się wielkie. Nie wiedział na ile nauczyciele byli kompetentni, ale trup to trup. Szczególnie, gdy towarzyszą mu dwa prawie trupy. Trybiki w jego głowie zaczęły się obracać. Musi coś wymyślić. Cokolwiek, nawet jeśli będzie to rozwiązanie czysto chwilowe. Jedno było dość oczywistą opcją, ale nie był pewien czy zostanie to dobrze odebrane. - Jeśli przestaniesz się czuć tam bezpiecznie… Zawsze możesz przyjść tutaj - pozwolił tej propozycji wsiąknąć w świadomość. - Nawet na jakiś czas. Nie będzie problemu, mogę zatrzymać się w sekcie - to zdecydowanie nie było idealne rozwiązanie, ale póki nie wymyśli czegoś innego musi wystarczyć. A tak. Jeszcze to. Podszedł do biurka i z szuflady wyciągnął jedną wizytówkę. - Gdybyś potrzebował mnie znaleźć - podał mu ją. Wydrukowana na dobrym papierze, z bardzo prostym, ale eleganckim designem. Cyril Malachi - tarocista, astrolog. Pod profesją, mniejszym druczkiem zapisany był numer telefonu i adres schowka w biurowcu, który zaadaptował na pożal się boże biuro. Dopiero patrząc jak czyta wizytówkę, Chance zaczął się zastanawiać czy to był dobry pomysł. Mógł mu po prostu podyktować numer… - Uważaj na siebie i nie chojrakuj - nie dodał już nic, chociaż na usta cisnął mu się żart o ponownym atakowaniu śmietników.
- No wiesz - zaczął i od razu stracił pewność czy Chris aby na pewno wie. - Guślarz bez sekty… To się nie może udać. Szczególnie jak gówno wiesz o magii. To była jedyna w miarę rozsądna opcja - nie kłamał. O tym, że do dziś nie ufa Ennisowi nie wspomniał. Co to zmieni. Nawet mu tu dobrze, nie będzie uciekał, bo ktoś w sekcie mu nie leży. - Inaczej raczej by mnie tu nie było - wyjeżdżał z ciężkim sercem, chociaż wtedy jeszcze nie miał najmniejszego sentymentu do Nowego Meksyku. Nie chciał wyjeżdżać, bo wciąż liczył, że Chris wróci, albo chociaż dowie się, co się z nim stało. Las Cruces było jedynym miejscem, gdzie mógłby szukać Chanca. W momencie, gdy miał wybór między "zostać i powoli się zatracić w tym, czego nie kontroluje", a "wyjechać i próbować dalej", wybór był raczej oczywisty. W końcu zawsze robił to, co musiał, by przetrwać.
Nie poszedł za nim do kuchni. Może chciał mu dać trochę przestrzeni, może sam potrzebował złapać oddech. Nagle mieszkanie wydało się cholernie ciche. Trzeba coś z tym zrobić. Odblokował komórkę, odpalił aplikację i już po chwili scrollowania coś rzuciło mu się w oczy. La vie en rose. Już wiedział, że odpali. Nawet lepiej, że cover. Może uda mu się zachować pozory, że jednak chodzi o Iggy Popa, a nie o stare francuskie piosenki. Włączył. Zabrzmiała znajoma trąbka i Chance znów miał mniej niż dziesięć lat. Opadł plecami na tapczan, nogi wciąż na podłodze. Gapił się w sufit i słuchał jak niski, męski głos śpiewa melodię Edith. Angielski akcent śmiesznie brzmiał, przelewając się po krawędziach co trudniejszych słów. Chance nie pamiętał twarzy Lady Malachite, ale potrafił dokładnie opisać jej kolorowe chusty. Jej głos zatarł się w jego pamięci, ale puszczane na okrągło płyty winylowe i śpiewająca na nich Edith Piaf głęboko wryły się w jego pamięć. Nie znał wielu tytułów poza tym jednym. Zapamiętał, bo myślał, że piosenka jest o różnych, a Lady Malachite poświęciła sporo energii tłumacząc dla niego z francuskiego. Wydawało mu się, że prawie czuje smak zbyt mocnej czarnej herbaty i jej tanich papierosów palonych zawsze w lufce. Ciekawe co stało się z gramofonem i płytami. Być może sprzedali na pokrycie długów. Uścisk w gardle nasilił się. Przełknął głośno. Powinien bardziej dbać o jej karty.
Piosenka się skończyła, zaczęła grać Gardenia, moment minął i Chance znów był w zimnym Nowym Jorku. Ponownie przełknął, by upewnić się, że jego głos zabrzmi normalnie. - I jak ten grzaniec?
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
11.01.21 23:03
https://story-of-magic.forumpolish.com/t363-guslarze-chance-regan#2232 https://story-of-magic.forumpolish.com/t364-guslarze-chance-regan https://story-of-magic.forumpolish.com/t365-guslarze-chance-regan https://story-of-magic.forumpolish.com/t367-przepowiednie-cyrila-malachia-hotline#2255 https://story-of-magic.forumpolish.com/t366-chance-chance-lize#2254
Powrót do góry Go down
Christopher Brams
On our way back home Ff8f532ab49f094a3ebdf5981d1f91852b259da9
Przynależność : Brakebills
Dyscyplina : Manipulacja ciepłem
Zasoby : 14PD | 1085$
Christopher Brams
Fizyczni
Szybko zapominał. Znaleźliby się pewnie tacy, którzy twierdziliby, że to niedobrze. Sam pewnie zbyłby to śmiechem. Lubił nie pamiętać, bo dzięki temu nie mierzył się z konsekwencjami. Nigdy nie potrafił chować urazy, nie potrafił roztrząsać wszystkiego, co było, a nie jest. Może dlatego, mierzenie się ze zmianą rzeczywistości, która złośliwie nie chce się dopasować do woli Dziecka Słońca, było takie trudne. A może, tak naprawdę, nigdy nie musiał się z tym mierzyć. Całe jego życie prowadził implus, wiedziony kolejnym i następnym. Pozwalało mu to z zaskakującą łatwością usuwać z pamięci wszystkie złe chwile, stawiając te najszcześliwsze w pełnym słońcu, nawet jeśli było nowomeksykańskie i otaczający ich świat był okrutny i niebezpieczny. Nie potrafił tak na niego patrzeć, ale może to dlatego, że odcinał się od desperacji czającej się za tą myślą. I pewnie dlatego nie potrafił się pogodzić z tym, że może nie być jak dawniej. Kiedy patrzył na poranioną dłoń Chance'a przypominał sobie wszystkie rzeczy, które trzymał zamknięte w swoim sercu, jego najcenniejsze, najlepsze wspomnienia. Pierwsze, wspólne, ukradzione z lodówki, kiedy nikt nie patrzył, zapijane jakąś obrzydliwą sodą, bo ani jedno, ani drugie nie nadawało się do picia. Bolesny śmiech wyrywający się z piersi, kiedy po raz kolejny miał się nie śmiać, bo Regan próbował zmienić mu jakiś opatrunek na brzuchu. Wreszcie, przejmującą ciszę pustyni, kiedy w chłodną noc chowali się z dala od parku na pustkowiu. W tamtym świecie mieli tylko siebie, ale nie zamieniłby wtedy tego na nic innego. Był taki szczęśliwy. Czy Nowy Jork kiedykolwiek dał mu to szczęście? Tu nie musiał walczyć o przetrwanie, nie musiał się o nikogo martwić. Wszyscy byli bezpieczni. Życie, w teorii, smakowało lepiej. Nie było wszechobecnego pyłu, nie było palącego żaru, nie było bólu gojących się ran. Tylko, teraz kiedy stał przed nim, docierała do niego nijakość. Smak tamtego życia był nieprzewidywalny, za wyjątkiem, jednej, słodko-gorzkiej nuty. Każda chwila spędzona razem, jakby słodka i wspaniała nie była, okupiona była gorzkimi ziarnami. Ale to nadawało im znaczenia, podkreślało ich wyjątkowość, nawet jeśli za wszelką cenę chciał wymazać gorzki smak, wybielając wspomnienia. Nowy Jork, uniwersytet - były słodkim ulepkiem, bezpiecznym i przewidywalnym. Wszystkie dni zlewały się w jeden.
Kąciki jego ust zadrżały delikatnie. Po raz pierwszy chyba dotarło do niego, że to może nie być na zawsze. A z tą myślą nie mógł się pogodzić.
-Nie pierwszy staczałeś boje ze śmietnikiem. Potrafią się odgryźć - rzucił krótko, trochę jeszcze rozedrganym głosem, maskując wszystko urwanym śmiechem. - Mówię ci, trzeba to oczyścić. Mną się nie przejmuj. Najwyżej im powiem, że wszedłem na szafkę. Tym razem nawet nie będę kłamał - uśmiechnął się słabo. To by było nowe. I może nawet nikt nie zadawałby pytań, bo ostatnio chodził cały posiniaczony. Fizycznych nikt w ogóle zazwyczaj nie pytał, wychodząc z założenia, że to kolejny efekt jakiejś dziwnej imprezy. Tacy po prostu byli. Podobno.
Na nieme oburzenie odpowiedział tylko lekkim wzruszeniem ramion i delikatnym kuksańcem w bok. Nie zamierzał. Z dziecięcą naiwnością chciał wierzyć w to, że dalej już tylko będzie lepiej. Że spędzą ze sobą cały ten czas, który spowoduje, że będzie jak dawniej, tylko lepiej. Bo bezpiecznie. I ta sama dziecinność nie chciała pozwolić dotrzeć do świadomości myśli, że może to bezpieczeństwo mogło spowodować, że wcale nie będzie jak dawniej. Bo może, Regan już go nie potrzebował. Byli inni, którzy mu pomogą, sam to powiedział. Byli inni, z którymi mógł się zatrzymać. Już go nie potrzebował. Nie tak jak kiedyś. Kolejny, lodowaty ścisk spowodował, że przeniósł wzrok z sufitu na ścianę, odwracając od Chance'a głowę. Przełknął znowu ślinę, wpatrując się w resztki unoszącego się dymu.
Na krótką chwilę, jego twarz rozświetliła się jak wtedy, kiedy go widział po kolejnym starciu. Czyli nie wszystko stracone! Mógł tu być, mógł z nim spędzać tu czas. Już chciał pytać, to kiedy może wpaść i czy naprawdę musi to tylko uzależniać od poczucia bezpieczeństwa. Bo jak tak, to Breakbills jest cholernie niebezpieczne. Odwrócił nawet głowę w jego stronę, już otwierał usta i zmarał. Kolejne zdania jednak starły ten uśmiech bezpowrotnie. Leżał tak z pustą twarzą, bez słowa. Nie chciał go tu. Przynajmniej nie będąc z nim razem. Gdzieś z tyłu świadomości kołatała się myśl, że to nie o to chodzi, że sam ma w tym jak najlepsze intencje. Ale ta najgorętsza i najbardziej bolesna rozkręcała wszystkie syreny w mózgu Bramsa. Czuł jak zalewa go lęk, wywołany przez to absurdalne odrzucenie, którego tak naprawdę pewnie nie było. Żarzący się joint wciąż tkwił w kąciku ust, a on nawet nie zauważał, kiedy zaczynał go parzyć. Znów odwrócił głowę. -Daj spokój. Nie będę ci sprawiał problemów.  Przecież wiesz, że się nie boję - wymusił z siebie szczekliwy śmiech, jakby chciał zbyć cały temat i już o nim nie pamiętać. -Zresztą, to twój dom. Jeśli nie będzie bezpiecznie, zawsze sobie poradzę - nie chciał mu mówić o tym, że zawsze jest Bart, który pewnie by go nie wyrzucił. Chociaż, w sumie to nie był pewien. Może Gabriel? Blackthorn gardził Brakebills, ale może pozwoliłby mu się u siebie zatrzymać, przynajmniej na chwilę. Poradziłby sobie. Zawsze sobie radził, nawet jak był sam. Z cichym sykiem pozbył się w końcu niedopałka. Zapomniał, ale to nic. Zagoi się i zapomni. Jak o wszystkim.
Uniósł się nieznacznie na łokciach, żeby przyjąć wizytówkę. Obejrzał ją dokładnie, przywołując na twarz coś w rodzaju uśmiechu. -Cyril Malachi. To po niej? - Przeniósł powoli na niego spojrzenie, chowając kartonik do kieszeni. Mógł to jakoś głupio skomentować, ale chyba nawet nie miał na to siły. Po jego ciele powoli rozlewało się swoiste otępienie, zmieszane z tym wszystkim co buzowało w jego głowie. I było to szalenie męczące. Chciał się jakoś odciąć, ale ostatnie skwitował tylko cichym mruknięciem. Będzie musiał kiedyś pójść do tego biura i je sprawdzić. Tak na wszelki wypadek.
-Rozumiem - wydusił w końcu. Coś mu nie pasowało, ale nie potrafił dokładnie powiedzieć co. Może to, że tam była jakaś sekta? Bo obecność Chance'a w NY cieszyła, owszem. Ale coś było nie tak. Może był przewrażliwiony? A może to ta kiełkująca zazdrość, do której nie chciał przyznać nawet przed sobą. Przecież nie miał do niego żalu za to, że wyjechał. Jak mógłby. Nie mógł też mieć żalu, że nie pojechał z nim, bo sam Brams za to odpowiadał. Przecież, mógł go wtedy ściągnąć, w jakiś sposób.
Cisza dzwoniła mu w uszach. Pulsowanie w skroniach i ten cholerny szum tylko nakręcały wszystko co się w nim teraz działo. Nawet chyba nie słyszał Iggy'ego, wpatrując się w bulgoczący grzaniec. Czasami żałował, że nie był mentalnym świrusem - oni medytowali. Umieli sobie ze sobą poradzić. Chris nigdy tego nie potrafił, jeśli jakieś poważne emocje wylazły na wierzch. Dosłownie czuł, jak cała narastająca złość, frustracja, desperacja i paraliżujący lęk się z niego wylewają. Nie czuł tego wszystkiego od lat. Brakebills było słodkim otępieniem. Oparł się o kuchenkę, pochylając się nad wrzącą cieczą. Nie potrafił się uspokoić, wściekły na cały świat, chociaż pewnie najbardziej na siebie. Zaciskał palce na rozgrzanym kawałku metalu, skupiając się z całych sił na narastającym bólu. Ból oznaczał, że żył. Że wszystko będzie dobrze, w końcu. Był fizyczny, jasny, oczywisty - goił się. Nijak miał się do bólu emocjonalnego i do uczucia straty. Z tymi nigdy nie nauczył się sobie radzić. Chciał wyjść. Uciec. Wystarczyło tylko przecież szybko założyć buty i wybiec z kamienicy. Wystarczyłoby, że usiadłby na krawężniku przed budynkiem i bezmyślnie patrzył się w niebo. W końcu byłoby dobrze. W końcu, by zapomniał. Oderwał się gwałtownie, robiąc dwa kroki, ale zaraz się cofnął. Przecież nie mógł. Przecież Chance nie był stracony. Oni nie byli straceni. Odzyskał go i nie zamierzał pozwolić się odepchnąć. Czuł, jak urywa mu się oddech. Panikował i z każdym rwanym wydechem coraz mniej wiedział tak naprawdę o co mu chodziło. W końcu, wcisnął się w ścianę, tuż przy samej lodówce, zaciskając powieki. Chłód kafelków ściągał go na ziemię. Odchylił delikatnie głowę, uderzając czołem w ścianę. Raz, drugi, trzeci. Otępienie wracało. Trochę kręciło mu się w głowie, ale zaczynał wiedzieć co się dzieje. Potarł czerwieniejącą skórę, a głos Regana sprowadził go z powrotem do kuchni. Spojrzał niechętnie na grzańca. Wymówka jak każda inna.
-Tak, już go niosę. Szukałem kubków - i jakby na potwierdzenie, znowu zaczął łomotać szafkami. Wyciągnął jakieś dwa, zgasił kuchenkę, po czym stanął jeszcze nad zlewem. W końcu, odkręcił wodę, opłukując twarz lodowatą. Odetchnął raz, drugi, trzeci, a na jego usta wrócił blady uśmiech. Będzie dobrze.
Z parującymi kubkami pojawił się znów przy tapczanie, patrząc na Regana kątem oka - mam nadzieję, że wyszedł w porządku. Nie oparz się tylko - przestrzegł jeszcze cicho.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
13.01.21 11:27
https://story-of-magic.forumpolish.com/t145-brakebills-christopher-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t166-brakebills-christopher-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t240-brakebillschristopher-brams#520 https://story-of-magic.forumpolish.com/t182-chris-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t169-chris-brams
Powrót do góry Go down
Chance Regan
On our way back home Giphy
Przynależność : Guślarze
Ranga w Sekcie : Rekruter
Zasoby : 5PD | 1295$
Chance Regan
Guślarze
Westchnął głęboko, teatralnie przewrócił oczami, jakby zgadzał się na kto wie jakie poświęcenie. - Dobra, przemyję, ale trzymaj sobie ten lód, bo brakuje mi ręki - uśmiechnął się znowu, tak na wszelki wypadek, gdyby jego przerysowana irytacja została wzięta choć trochę na poważnie. Otworzył szafkę, wyciągnął spirytus i cienkim, przerywanym strumieniem, trochę niezdarnie, polał dłoń nad zlewem. Kiedy skończył, spojrzał na Chrisa, uniósł jedną brew. - Lepiej? - jego mimika szybko się złamała, znów ustępując czemuś bardziej pozytywnemu.
Proponując mu nocleg, poczuł jak w Chrisie wzrasta radość. Pierś Chanca wypełniła się znajomym ciepłem, znów zaczynał się uspokajać, wierzyć, że będzie w porządku, tak po prostu. A potem po tej radości rozlało się coś zimnego, tak skrajnie różnego, wątpliwość, rozczarowanie. Na jego własny kark wpełzło napięcie i zniecierpliwienie. Nie wiedział o co chodzi. Dostawał rezultat bez kontekstu i coraz trudniej mu było go interpretować. Jeśli zrozumie coś źle, zakoduje sobie w głowie złą interpretację, trudno to będzie potem odkręcić. Próbował powstrzymywać się od szybkich konkluzji. Jego własne emocje przechodziły tego dnia prawdziwy rollercoaster. Nie potrafił ocenić które były od początku jego własne, a które napędzały się tym, co odczuwał Chris. Może dlatego próbował je ignorować, nie reagować na nie wszystkie. Jednocześnie miał wrażenie, że próbując podejmować właściwe decyzje, jakimś cudem wymijał wszystkich obrońców i docierał do najgorszego możliwego rozwiązania. Musi jakoś oczyścić tą atmosferę. Albo przynajmniej wyjaśnić, co jest nie tak, postawić sprawę jasno. Przez moment jego głowę drążyła najgorsza możliwa wizja. Może Chris go już nie chce. Jego słowa zdawały się to trochę potwierdzać. Nawet jeśli chciał utrzymać kontakt, może wolał zachować dystans? Dużo się pozmieniało, to miałoby sens. Proponowanie nawet tymczasowego mieszkania było raczej oznaką większej zażyłości. Ale jeśli tak to dlaczego z początku się ucieszył? Zanim zdążył pogrążyć się w kolejnym łańcuchu hipotetycznych zmartwień, Brams znów coś powiedział. Przez ułamek sekundy, Chance zbierał się w sobie, ale koniec końców znów się do niego odwrócił, uśmiechnął się na tyle radośnie, na ile mógł się zmusić. - Jeszcze trochę, a będę mógł założyć malachitową dynastię wróżbiarską - co prawda nie miał żadnych uczniów na horyzoncie, ale kto wie. Może kiedyś? Kiedyś, kiedyś, gdy będzie już posiwiałym silver foxem z nadmiarem wolnego czasu. Pobożne życzenie. Chance nigdy nie wróżył sobie długiego życia i nie uważał tego nawet za pesymizm, bardziej gorzki realizm i świadomość świata.
Chris nie kupił do końca jego półprawdy, był tego prawie pewien. Nie drążył jednak tematu. Może niesłusznie, może powinien mu powiedzieć, ale z drugiej strony, jakie konsekwencje to może mieć dla Bramsa? Prawie żadne. A jeśli chce się zdystansować, zasypywanie go problemami nie jest najlepszym pomysłem. Są starymi przyjaciółmi. To wiele znaczy, niesie ogromny sentyment, ale ta więź musiała się rozluźnić przez lata rozłąki. Nie chciał od razu wrzucać go na głęboką wodę. Przeżyli pierwszą radość, wielki wybuch radości, teraz trzeba podejść do tego powoli, tak? Nie może wprowadzać nagłych zmian i oczekiwać, że Brams mu za to podziękuje. Wziął głęboki oddech i po raz kolejny tego wieczora ugryzł się w język.
Kiedy tak leżał na kanapie, słuchając znajomej melodii, pozwalając by jego mięśnie rozluźniły się, a myśli odleciały w nieco zbyt sentymentalne rejony, uderzyło w niego coś jeszcze. Było to jak tykanie zegara- z początku go nie zauważył, ale gdy w końcu dotarło do niego, że coś tyka, nie mógł już pozbyć się tej świadomości. Panika. Czuł narastającą panikę, która coraz śmielej przedzierała się do jego otępiałego już nieco umysłu. Zmroziło go. Jest gorzej niż myślał. Powinien coś wcześniej zrobić. Teraz powinien coś zrobić. Cokolwiek. Nie może go tak zostawić. Może to od sąsiadów? Może to nie Chris? Nie. To musi być on. Dlaczego? Pewnie powiedział coś nie tak. Chyba chodzi o propozycję z wcześniej, wtedy się zaczęło i tykało w tle, tykało, a on nie słyszał. Gapił się w sufit nie wiedząc co zrobić. Jak na mentala raczej średnio radził sobie z pocieszaniem. Może powinien rzucić zaklęcie? Chociaż póki się nie uspokoi. Nie. Nie może. Nie na Chrisa. To jak ignorowanie problemu. Cholera jasna, kurwa mać, co teraz? Zawołał. Odpowiedź brzmiała normalnie. Stukanie szafek, potem szum wody. Nie może dłużej ignorować słonia w pokoju. Problem w tym, że nie wiedział do końca co było tym słoniem.
Gdy Chris wszedł do pokoju, Chance siedział na tapczanie i patrzył na niego szeroko otwartymi oczami. Jego ciało niby układało się w zrelaksowaną pozę, ale mięśnie były napięte, sztywne. Nie uśmiechał się. Przez chwilę martwił się, że jego oddech jest za głośny, że zaraz to zdradzi jak szybko bije mu teraz serce, ale odgonił tę myśl, próbując skupić się na właściwym temacie. Wziął wdech i już, już miał coś powiedzieć, ale zrezygnował. Jego ramiona opadły, spuścił głowę, czoło oparł o dłoń. Przez krótki moment, skupiał się na oddechu, próbując odciąć się od niepokoju, którego echo wciąż wypełniało jego myśli. - Dobra, ja już nie mogę - zaczął, wzdychając głęboko. Zaraz dotarło do niego, że Chris może zrozumieć te słowa zupełnie na opak. Znów się wyprostował, pomachał dłońmi, jakby próbował wpierw zatrzymać cokolwiek Brams miał do powiedzenia, potem posegregować niewidzialne obiekty. - O co chodzi? - wydusił w końcu, co przyszło mu z wyraźnym trudem. Głos trochę zduszony, wyższy niż normalnie. - Coś jest nie tak. Bardzo nie tak i nie wiem dlaczego - ciągnął, patrząc już na Chrisa. Próbował zachować spokój. Kolejne uniesienia w niczym mu nie pomogą, musi mówić spokojnie. - Powiedziałem coś nie tak? - Tym razem w jego głosie dało się usłyszeć coś na kształt prośby. Musiał wiedzieć. Przecież nie będzie mógł skorygować tego, co robi, jeśli nie dowie się w czym problem. Pojedyncze, złośliwe głosy kusiły go, by zajrzeć w umysł Bramsa, ale konsekwentnie je odrzucał. Nie może mu tego zrobić. - Jeśli… Jeśli nie czujesz się komfortowo z tym, że zaproponowałem ci nocleg, z czymkolwiek, proszę powiedz mi - jego dłonie zaczęły drżeć, więc splótł ze sobą palce, zacisnął aż poczuł ból w zranionej dłoni. - Dużo się zmieniło. Nie chcę się narzucać, ale… To nie jest łatwe - przełknął, zacisnął wargi szukając kolejnych słów. - Zależy mi, ale nie wiem co zrobić żeby było dobrze - wydusił w końcu i zamilkł. Pewnie powiedział za dużo. To ma być rozmowa, nie monolog, musi mu dać dojść do głosu. Jeśli w ogóle będzie chciał odpowiedzieć. Znów poruszył dłońmi. Już podniósł jedną, by złapać go za rękę, ale w ostatniej chwili się wycofał. Dystans. Nie wie o co chodzi. Głupio by było gdyby tym tylko pogorszył sprawę. Uśmiechnął się, ale był to nerwowy grymas. Teraz i jego ramiona drżały z nadmiaru emocji, a Chance siedział na tej pożal się boże kanapie, próbując zachować pozory jakiegoś spokoju. Nie może tego spierdolić. Nie teraz, kiedy go znowu znalazł.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
24.01.21 0:30
https://story-of-magic.forumpolish.com/t363-guslarze-chance-regan#2232 https://story-of-magic.forumpolish.com/t364-guslarze-chance-regan https://story-of-magic.forumpolish.com/t365-guslarze-chance-regan https://story-of-magic.forumpolish.com/t367-przepowiednie-cyrila-malachia-hotline#2255 https://story-of-magic.forumpolish.com/t366-chance-chance-lize#2254
Powrót do góry Go down
Christopher Brams
On our way back home Ff8f532ab49f094a3ebdf5981d1f91852b259da9
Przynależność : Brakebills
Dyscyplina : Manipulacja ciepłem
Zasoby : 14PD | 1085$
Christopher Brams
Fizyczni
Odpowiedział tylko uśmiechem i skinieniem głowy. Ba! Nawet grzecznie przyłożył lód do oka i stał tak przez chwilę, jakby ten chłód miał cokolwiek rozwiązać. Dostał co chciał, nie zamierzał się już dłużej wykłócać. Było dobrze, bezpiecznie.
Znowu zaśmiał się szczekliwie, przyglądając się niewielkiemu kartonikowi, jakby trzymał w rękach coś szalenie cennego, a przy okazji delikatnego. Zagryzł delikatnie wargę. Więc tym teraz był Chance. Cyrilem. Pozwolił wyobraźni popłynąć dalej, by zobaczyć jak właściwie miałoby to wyglądać. Czy jego biuro było z gatunku tych, w których panował zaduch ciężkich kadzideł, a dym przysłaniał wzrok? Czy wszędzie miał paciorki, flakoniki, czaszki i sztuczne kostki z napisem Made in China? Czy siedział w tym wszystkim, z obłąkanym wyrazem twarzy, rozkładając przed kolejnymi kobietami karty? Czy może trzymał ich dłonie, z tym dziwnym, trochę uwodzicielskim uśmiechem naciągacza, tłumacząc, że ich mąż znalazł się po tej lepszej stronie. Czy w świecie wdów, samotnych matek, znudzonych kobiet i obłąkańców było dla niego miejsce? Bo przecież, w malachitowej dynastii nie było miejsca na Bramsa. Kim by w niej był? A może, siadywaliby razem wieczorami, śmiejąc się z coraz to lepszych sztuczek. Ten pomysł ogrzał trochę jego serce, dając nadzieję, która zaraz jednak kompletnie się rozmyła. Nie mógł wybiegać tak daleko. Przecież na razie wszystko wskazywało na to, że nie będzie go w tej dalekiej przyszłości. A może to sobie wymyślił? W takich chwilach dałby wszystko za zdolności szajbusów, żeby zajrzeć Reganowi do głowy i dowiedzieć się wszystkiego, co chciałby wiedzieć. Znaleźć to zapewnienie, że wszystko już będzie dobrze i że te wszystkie lęki są tylko lękami, że nie mają żadnej podstawy. Gdyby tylko wiedział, że obydwaj tak naprawdę boją się tego samego, mógłby twardo temu zaprzeczyć, coś z tym zrobić.
Kubki parzyły dłonie, ale zupełnie się tym nie przejmował. Lekkie uczucie szczypania trzymało go uziemionego, tu i teraz. Miał je odstawić na biurko, opaść na tapczan obok Chance'a i udawać, że wcale jeszcze chwilę temu serce nie próbowało mu się wyrwać z piersi. Oddychał już nawet w miarę spokojnie. Powiedzieć, że czuł się dziwnie, to mało. Z jednej strony miał wrażenie, że się uspokaja za sprawą zielska, a z drugiej jego zmysły pozostawały w stanie pełnej wrażliwości. Nie ruszał się, jakby bał się tego co zobaczył, nie odrywając od Regana wzroku. Nie mógł się odnaleźć w tej przestrzeni, która przecież w zasadzie niczym się nie różniła od tego, co opuścił chwilę temu. Myślami już był przy drzwiach. Chciał, żeby wszystko co teraz się działo, już się skończyło. Chciał obudzić się za dwie godziny, nieświadom tych wszystkich poważnych rozmów, które przeprowadzili, wychodząc z poczuciem nadchodzącego, lepszego jutra. To byłoby idealne. Zwłaszcza, gdy usłyszał pierwsze słowa.
Cofnął się o krok
-Ja mogę... -pójść, chciał powiedzieć, ale widząc machanie rękoma, zamilkł. Zamiast tego, skupił się na tym, żeby pozbyć się kubków, które z cichym stukiem wylądowały na blacie. Poruszył delikatnie palcami, żeby pozbyć się narastającego mrowienia. Wciąż nie obracał się w jego stronę, słuchając wszystkiego, co Regan miał do powiedzenia. I z każdym słowem czuł narastającą gulę w gardle. Pokręcił tylko gwałtownie głową, jakby chciał zaprzeczyć wszystkiemu, co Regan mówił. Jego całe ciało napinało się, bo jedyne o czym był w stanie teraz myśleć, to ucieczka. Te wszystkie uczucia mieszały się w nim do tego stopnia, że przestawał wiedzieć co się dzieje. Tego problemu nie było już od tak dawna. Świat był prosty, pusty, ale prosty. Nie miał nikogo, ani niczego z czym musiałby się rozliczać. Nerwowym, krótkim ruchem zwichrzył włosy, a ruch skończył gdzieś na twarzy, zasłaniając usta i nos. Drżał na całym ciele, nawet nie wiedząc od czego zacząć. Zależy mi. Znowu szczeknął urwanym, trochę histerycznym śmiechem. W tym krótkim dźwięku mieszało się wszystko, od bezbrzeżnej ulgi, przez lęk, na smutku kończąc. -Nie wiem - odpowiedział w końcu, na pograniczu szeptu, łamiącym się głosem. Chciał powiedzieć, że przecież nic się nie dzieje, że przecież znalazł te kubki i że wszystko jest w porządku. Ale nie miał na to siły. Wziął jeden oddech, drugi, po czym nerwowo wyszarpnął papierosa z papierośnicy. Odpalił go gwałtownym ruchem, skupiając się na czynności. Dopiero, kiedy dym wypełnił jego płuca, odchylił się delikatnie w tył. -Nie powiedziałeś nic nie tak - podjął w końcu, ciągle na niego nie patrząc. Przełknął ślinę, starając się stłumić to co działo się z jego głosem -i nie narzucasz się- zrobił krok w stronę kuchni, ale zaraz zawrócił. Tak musiały czuć się zwierzęta w klatkach. -Pomyślałem... że nie chciałbyś tu być ze mną - wyjaśnił w końcu, wbijając wzrok w buty. Kolejne drżące westchnienie opuściło jego płuca. Nienawidził rozmawiać. Dlatego właśnie nie miał nikogo bliskiego. Wszystkie płytkie relacje zamykały się na prostych rzeczach, nie powodowały nic wielkiego. Nie rozsypywał się od kilku źle zrozumianych słów. -Ja po prostu... jestem głupi, Chance - spróbował się uśmiechnąć, a w jego głosie pojawiło się coś na kształt ulgi -chcę, żeby było jak dawniej... ale nie może być jak dawniej, prawda? - Tym razem wdarły się nuty dziecięcego rozgoryczenia. Powiedział coś, czego nie chciał słyszeć i nie chciał akceptować. Ale przecież obydwaj wiedzieli, że tak jest. Co prawda, mógłby powiedzieć, że będzie lepiej. Ale czy to nie było nazbyt optymistyczne? Spojrzał powoli w jego stronę, za wszelką cenę unikając jego wzroku -spierdoliłem to wszystko, stary. Wiesz o czym pomyślałem, jak tylko tu wszedłem? Zacząłem się zastanawiać, gdzie stałby mój tapczan. Gdzie wisiałyby plakaty - na początku brzmiał nawet radośnie, ale z każdym słowem jego głos cichł. Chciał mu powiedzieć o tym, że byłby najszczęśliwszy na świecie, gdyby mogli tu sobie po prostu zostać, gdyby wszystko wróciło do tego, co działo się kiedyś. Że mogliby mieć tu swoje miejsce, że byliby we dwóch przeciwko całemu światu. Skulił się jakoś w sobie. -Boję się... - wydukał w końcu. Opis tego wszystkiego, czego się bał i tak nie przeszedłby mu przez gardło, w którym zresztą mu zasychało. Sięgnął po kubek, żeby wypić z niego chociaż kilka łyków parzącego płynu. Skrzywił się niemiłosiernie. Nawet nie bardzo wiedział czy mógł coś jeszcze powiedzieć. Słowa to nigdy nie była jego najmocniejsza strona, a wszystkie jego typowe zachowania wydawały się w tym konkretnym momencie niewłaściwe. Nie chciał go dotykać, czując gdzieś podskórnie, że Regan tego unika.[/b]
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
24.01.21 16:08
https://story-of-magic.forumpolish.com/t145-brakebills-christopher-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t166-brakebills-christopher-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t240-brakebillschristopher-brams#520 https://story-of-magic.forumpolish.com/t182-chris-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t169-chris-brams
Powrót do góry Go down
Chance Regan
On our way back home Giphy
Przynależność : Guślarze
Ranga w Sekcie : Rekruter
Zasoby : 5PD | 1295$
Chance Regan
Guślarze
Słysząc jego słowa, widząc całą reakcję, Chance poczuł jak coś mrozi go od środka. Muszą przez to przebrnąć, nie ważne jak trudne lub nieprzyjemne będzie to doświadczenie. Bał się kolejnych słów Chrisa. Wiedział, że nie czuje się dobrze, że coś jest cholernie nie tak. Bał się, że to jego wina. Nawet jeśli nie powiedział nic złego, wcale to nie oznaczało, że to nie on był przyczyną tego… wszystkiego. Już nawet nie potrafił nadać tej rozmowie jakiejś ładnej łatki. Rzucali się od jednej skrajności do drugiej. Od radości do kompletnego napięcia. Chance czekał. Chciał dać mu możliwość wygadania się, nawet jeśli Chris nigdy nie był typem nadużywającym słów w takich okolicznościach. A potem padło zdanie o kanapie, o plakatach i w Reganie przebudziły się znów nowe emocje. Oblała go falą spokoju chociaż nie miał gotowej odpowiedzi na wiszące w powietrzu pytanie. Wiedział jednak, że nie jest jedyny, Brams nadal go chce. Uśmiechnął się znowu. Nie szeroko, przesadnie radośnie. Była w tym wyrazie twarzy jakaś czułość zahaczająca niemal o wzruszenie. Pokręcił głową. Nie, nie będzie jak kiedyś. Ale teraz wiedział już mniej więcej, co chce powiedzieć.
- Kiedy cię nie było… Miałem problemy ze snem.[/] - zaczął powoli, nieśmiało zerkając w jego kierunku z kanapy. - [b]Leżałem godzinami i gapiłem się w sufit. Myślałem co by było gdybyś nadal tu był. Co byś powiedział, co zrobił. - mówił spokojnie, chociaż w głosie wciąż brzęczał nadmiar emocji, nie do końca jeszcze uśpiony niepokój. Trząsł się. Nikomu o tym nie mówił. Nawet Leo, gdy rozmawiali o tej bezsenności. Wydawało mu się to głupie, prawie szczeniackie, ale znajdował komfort w tym gdybaniu. Snuł domysły i w końcu zasypiał. Z czasem robił to coraz rzadziej, adaptował się do tej straty, ale nigdy do końca się z nią nie pogodził. Myślał o nim, kurczowo łapał i pielęgnował w sobie wspomnienia. Na dłuższą metę to nie było zdrowe, nie mogło być. - I byłem na siebie zły. Bo minęło tyle czasu. Nie powinienem już o tym myśleć. - poza tym, nie ważne jak dużo czasu poświęcał tym myślom, zawsze czegoś brakowało. Odbicie Chrisa, które zbudował w pamięci wcale nie było takie wierne oryginałowi. Może inaczej. Nie mogło go zastąpić. Były momenty, gdy wpędzały go w gorycz, poczucie wielkiej niesprawiedliwości. Miał w życiu tylu ludzi, o których nie dbał, a zniknąć musiał akurat Brams. Świadomość, że był przez ten czas bezpieczny, wrzucała go w bardzo skrajne odczucia. Jeszcze nie wiedział co dokładnie o tym myśli, więc postanowił nie poruszać tego tematu. Był zmęczony. Chciał wrócić do ich wcześniejszej, bezpiecznej dynamiki. Nawet jeśli oznaczało to przejście nad pewnymi kwestiami bez słowa, wepchnięcie dumy gdzieś w głąb samego siebie. - Planowałem, co ci powiem, jeśli cię znajdę. Ale wiesz co? Nie powiedziałem żadnej z tych rzeczy. Żaden plan nie przygotował mnie na dzisiaj. Bo nie ważne ile razy mówiłem sobie, że gdzieś tam, w innym wymiarze, w innym życiu, nic się nie zmieniło, nadal ze mną jesteś… Przestałem wierzyć, że jeszcze cię zobaczę. - wtedy snute marzenia coraz bardziej odrywały się od rzeczywistości. Ale dobra, trochę popłynął z tym wstępem. Do brzegu. Wstał z kanapy i powoli podszedł do niego te parę kroków. Zatrzymał się może pół kroku od niego, jednocześnie pragnąc zbliżyć się bardziej, objąć go, ale nie był na to jeszcze gotowy. Mówił więc dalej, z tym samym spokojnym uśmiechem. -Dużo się pozmieniało. My się pozmienialiśmy. Nigdy nie miałem jakichś szczególnych marzeń, wiesz o tym. - wzruszył ramionami, wydał z siebie urwany śmiech, w którym dało się jednak usłyszeć wesołość. Teraz przychodzi ta trudna część. Do tej pory, nawet jeśli jego intencje były raczej łatwe do zrozumienia, nie były bezpośrednie. Teraz czas powiedzieć sobie kilka słów prawdy. Wprost, żeby nie było już więcej nieporozumień. - Ale przez ostatnie trzy lata, niczego nie chciałem  bardziej od twojego powrotu. Teraz tu jesteś i czuję się cholernie oderwany. Jakby to, co się dzieje nie było prawdziwe. - wiedział, że tak nie jest, ale nie potrafił w pełni tego poczuć. Cała sytuacja wydawała się hiperrealistycznym snem. Jego uśmiech poszerzył się, ale nabrał przy tym nieco kwaśności. - I nie mogę ci dokładnie powiedzieć czego chcę. Sam chyba nie wiem. Ale wiem, że… - zawahał się. Wziął głębszy oddech, a jego dłoń uniosła się, powoli, niezdarnie opadając na ramieniu Chrisa. Przez moment znów zaczął myśleć, że przecież bliskość fizyczna nie powinna dla niego aż tyle znaczyć, takie proste gesty nie powinny wzbudzać tak skrajnych reakcji. Szybko odgonił je, zacisnął dłoń, nieco czulej ściskając ramię. - Wiem, że tęskniłem. I chcę mieć cię znowu obok. Zbudować coś nowego, w nowym miejscu, z dala od Las Cruces. I tak tego chcieliśmy, prawda? Zostawić to za sobą. - może nie było snucia konkretnych planów, ale przecież obaj nie znosili tego miejsca. Teraz byli setki kilometrów od Nowego Meksyku. Mogli zbudować sobie świeży start jeśli tylko chcieli. Postanowił odnieść się do jeszcze jednej kwestii, którą z początku chciał przemilczeć. Nie zamierzał mu mówić, że też się boi. Skoro Chris czuje lęk, Chance powinien wziąć wszystko na klatę udając, że wcale nie jest przestraszony. Ale skoro już się uzewnętrznia, równie dobrze może się zdobyć na chwilę pełnej szczerości. Przed nim może. - Też się boję. Tego, że już nie będziesz chciał… - urwał, śmiejąc się nerwowo pod nosem. Na moment spuścił głowę. Gdy ją podniósł, ciągnął dalej, znów rozczulony bardziej, niż by tego chciał. - Z tobą czułem się jakbym mógł wszystko. I teraz wiem, że… Że sam też daję radę. Ale jest różnica. Z tobą małe rzeczy były przyjemne, nie ważne jak chujowe było życie. - Sprawiasz, że prawię lubię samego siebie mógł mu powiedzieć. Przez chwilę do jego myśli wkradł się Leo. Miał na Chanca podobny wpływ. Inny, ale podobny. Przy nim, Chance czuł się prawie odpowiedzialny. Miał o kogo zadbać, za kim się wstawiać. Z Chrisem było inaczej. Chance mógł przystawiać mu lód do połamanego nosa, ocierać krew i chociaż była w tym wdzięczność i przywiązanie, poczucie zależności było znacznie mniejsze. Tworzyli duet o zupełnie innej dynamice. I to nie tak, że to co miał z Leo było z tego powodu mniej prawdziwe, czy w jakiś sposób gorsze. Nie było. Ale tęsknota za Bramsem też była prawdziwa. Nie był pewien dlaczego czuje się, jakby musiał wybierać. Ludzie mają wielu przyjaciół, a oni obaj przecież są jego przyjaciółmi. Może mu zależeć na obu. Czując, że jego myśli znów suną ku kolejnej dygresji, ponownie ścisnął ramię Chrisa, przywołując się nieco do rzeczywistości. - Jesteś moim pierwszym przyjacielem. - powiedział jeszcze, chociaż i tak powiedział za dużo. 
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
01.02.21 1:06
https://story-of-magic.forumpolish.com/t363-guslarze-chance-regan#2232 https://story-of-magic.forumpolish.com/t364-guslarze-chance-regan https://story-of-magic.forumpolish.com/t365-guslarze-chance-regan https://story-of-magic.forumpolish.com/t367-przepowiednie-cyrila-malachia-hotline#2255 https://story-of-magic.forumpolish.com/t366-chance-chance-lize#2254
Powrót do góry Go down
Christopher Brams
On our way back home Ff8f532ab49f094a3ebdf5981d1f91852b259da9
Przynależność : Brakebills
Dyscyplina : Manipulacja ciepłem
Zasoby : 14PD | 1085$
Christopher Brams
Fizyczni
Wbił wzrok w swoje stopy, kontemplując poszarzałe skarpetki. Świeżo odpalony papieros wystawał z kącika jego ust, tląc się powoli. W zasadzie nie powiedział nic, co prowadziłoby ich dokądkolwiek. Nie potrafił, nie lubił i nie chciał rozmawiać w ten sposób. Wolałby wszystko zamieść pod dywan i udawać, że przecież te ostatnie trzy lata to jakoś tak same były minęły. Ale już wszystko jest w porządku, zaczynamy w miejscu, w którym zakończyliśmy, udajemy, że przecież nic się nie stało. Krew huczała mu w uszach, jakby powiedzenie o lęku go faktycznie urealniało. Miał wrażenie, że to wszystko co w nim się gotowało stawało się teraz tak namacalne i obecne, że nie wiedział co się działo. Dopiero głos Regana, powoli przebijający się przez to wszystko, co się w nim działo, zaczął go ściągać na ziemię. Wciąż wpatrywał się w podłogę, jakby bojąc się, że jak podniesie wzrok, zobaczy coś, na co nie był gotów. To uczucie też było obce; przez to, że nigdy nie myślał o perspektywie, w zasadzie nie bał się przyszłości i tego, czego nie mógł kontrolować. Teraz jednak chyba po raz pierwszy od naprawdę dawna mierzył się z lękiem o coś, na czym mu zależy. I ta myśl była jeszcze straszniejsza niż wszystkie inne. Przestąpił z nogi na nogę, wsłuchując się w głos Chance'a. Na jego twarzy zagościł nerwowy uśmiech, grymas bardziej. Milczał uporczywie, nie chcąc mu przerywać. Zastanawiał się tylko jak często o nim myślał? W ogóle, jak często myślał o przeszłości, odkąd zawitał w Brakebills. Chance przecież też nie był jedynym, który pozostał za plecami Bramsa. Czy myślał o nim częściej niż o Yv? A może nie myślał o nikim, zajęty ucieczką przed wszystkim tym, co zostawił za plecami. Odgonił tę myśl, pozwalając słowom Regana go wypełnić. Dawały swoiste ukojenie, nawet jeśli nie były zupełnie ciepłe, odbarczające go z całej winy. Wiedział, że jest winny temu, że w ogóle muszą o tym teraz rozmawiać. Przenikało go to szpiku kości, jak Chance nie ubierałby tego w słowa. Nigdy nie chciał go skrzywdzić. Był chyba jedną z dwóch osób na świecie, którymi prawdziwie się przejmował. Cała reszta była nieistotnym szumem, tłem w którym się odnajdował i był stosunkowo szczęśliwy. Ale nigdy nie przejmował się opiniami tych ludzi, bo, po prawdzie, niewiele dla niego znaczyli. Oczywiście, nie chciał, żeby komukolwiek z jego bezpośredniego otoczenia stała się krzywda, ale gdyby coś im się przytrafiło z jego winy... pewnie nie przejmowałby się tym tak długo. Nie uciekałby przed tym, bo nie miał by przed czym. Tu sprawa wyglądała zupełnie inaczej. Zaplótł ramiona na piersi, żeby cokolwiek z nimi zrobić, a nie stać jak kołek, bez ruchu. -Przepraszam - wydusił w końcu, po raz kolejny tego wieczoru. Przez krótką chwilę zastanawiał się co właściwie mógłby zrobić, żeby to wszystko naprawić. Żeby mogli zapomnieć o tych trzech latach, zamiast tego pamiętając... sam nawet nie wiedział co. Może w innym świecie, w innym wymiarze nigdy nie opuścił Las Cruces i zostali tam na zawsze? Albo chociaż wyjechali, jednego dnia, nie mówiąc nikomu nic. Tak jak on wtedy. Jego żołądek zacisnął się znowu -nigdy nie chciałem...nie pomyślałem- no właśnie, tylko czy faktycznie? Czy kiedykolwiek w tamtym momencie w ogóle o nim pomyślał? A może podświadomie spisał go na straty, ratując siebie z tego ich małego piekiełka? Tylko w takim razie, o nim, jako o człowieku, świadczyło to gorzej, niż gotów był sobie pozwolić. Wolałby się mierzyć z wściekłością niż wybaczeniem i ciepłem, które oferował mu Chance. Przecież nie musiał. Nie powinien. Brams na niego nie zasługiwał i ta myśl była nie do zniesienia. -Nie powiedziałbym nic mądrego - dodał jeszcze, próbując jakkolwiek maskować wszystko to, co działo się w jego głowie durnym poczuciem humoru. Wesołość jednak zupełnie nie wdarła się do jego głosu, pozostawiając go niejako bezbarwnym, wciąż drżącym i nieco przerażonym.
Dopiero kiedy przed nim stanął, odważył się niepewnie unieść wzrok, wciąż patrząc gdzieś tuż obok jego ucha. Odetchnął cicho. Czego on chciał przez te ostatnie trzy lata? Czy było coś takiego? Tak szczerze, z ręką na sercu. Wzdrygnął się lekko. Bardzo chciał, żeby to co działo się w tym momencie było prawdziwe. I może ta dłoń na jego ramieniu go znowu uświadomiła o tym, że faktycznie, znowu może być bezpieczniej. Rozbiegane spojrzenie w końcu odnalazło jakiś punkt bliżej oczu blondyna, tym razem czubek jego czoła. Uśmiechnął się blado i pokiwał powoli głową. Przełknął kolejną gulę narastającą w gardle. Brakowało mu go. Nie wiedział wtedy czego, ale teraz, gdy miał go przed sobą, na wyciągnięcie ręki, po raz pierwszy od naprawdę dawna czuł się bardziej... cały? Trochę, jakby utracona kończyna odrosła. Wciąż nie do końca sprawna, trochę zdrętwiała, boląca i odrobinę obca, ale jednak potwornie bliska i dobrze znana. Zniknął fantomowy ból wygłuszany wszystkimi możliwymi dystraktorami. Położył powoli dłoń na jego dłoni, zaciskając lekko palce. -Też tęskniłem - mruknął cicho, zdawkowo, nieśmiało. -jestem tu. I ty też tu jesteś - dodał niepewnie, jakby to zdanie tworzyło ichnią rzeczywistość. Jeszcze raz, jakby po to, żeby się upewnić, zacisnął palce na dłoni na ramieniu. Trwał tak przez chwilę, nie zdając sobie chyba sprawy z intymności gestu. Dopiero po kilku sekundach, z pewnym ociąganiem pozwolił ręce powoli opaść równolegle do nogi. Druga zaś powoli wyciągnęła niedopałek z ust. Komin już zdążył się wygasić, ale Brams w ogóle o tym nie myślał. Nie myślał teraz o niczym innym, tylko o tej, jasnej, nienazwanej przyszłości. Chciał budować z nim wszystko. W tym jednym, krótkim momencie, zdał sobie sprawę z tego, że z nim był gotów poradzić sobie z każdą przeciwnością losu. Tak jak wtedy. -Coś lepszego, bo z dala od Las Cruces - jego uśmiech nabrał cieplejszego wyrazu. Właśnie; ten bagaż zostawiali za sobą
Obce ciepło rozlało się w jego klatce piersiowej, gdy usłyszał o tym, że Regan też się boi. Tym razem przeniósł wzrok na jego nos, na krótką chwilę podchwytując niepewnie spojrzenie blondyna. Nigdy nie chciał dopuszczać do tego, żeby Regan się bał. Chociaż, przed emocjami nigdy nie potrafił się bronić. Blondyna zresztą też nie. -Że nie będę chciał? - Zapytał, nim zdążył ugryźć się w język. Trochę zmieszany, spojrzał gdzieś w bok, powstrzymując się od zrobienia kroku w tył. Nie powinien zadawać pytań. Powinien siedzieć cicho i wysłuchać kogoś, kto przynajmniej potrafi się wypowiedzieć. Przygryzł wewnętrzną stronę policzka. -Byłeś... - pokręcił głową. Nie chciał tak mówić. Odetchnął cicho. Nagle, ręka na ramieniu zaczęła mu ciążyć. Niby dlaczego miałaby? Skrzywił się do siebie lekko. - Chciałbym...chciałbym znowu móc się z tobą dzielić wszystkim - zaczął powoli, ostrożnie dobierając słowa - bo boję się - powtórzył znowu przeklęte słowo - że kiedy stąd wyjdę, to już nigdy więcej cię nie spotkam. I że już nie będzie nawet trochę tak jak wtedy. Bo jesteśmy w różnych miejscach, mimo że blisko, to jakby w zupełnie innych wymiarach - spojrzał gdzieś w bok. Plątał się -wcześniej...tylko z nią... nigdy nie miałem nikogo w życiu, kto nie byłby moją rodziną, czyje zdanie miałoby dla mnie znaczenie. Byłeś, nie, nie byłeś - irytacja wkradła się do jego głosu -jesteś jedyną taką osobą, wiesz? I jest to cholernie trudne, bo jesteś jedynym człowiekiem, którego nigdy nie chciałem zawieść, a zawiodłem najbardziej ze wszystkich - chyba nawet nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo próbuje porozumiewać się strumieniem świadomości. Przymknął na chwilę oczy -czy mógłbym tu zostać dziś? - Zapytał cicho, na granicy szeptu. Zamachał zaraz gwałtownie rękami, jakby chciał wyjaśnić wszystkie niedopowiedzenia -Nie musisz się zgadzać! Ja tylko...jeśli mogę, to prześpię się na podłodze... po prostu chcę wiedzieć, że jutro wszystko będzie takie samo - wciąż mówił ledwie słyszalnie, jakby zupełnie nie był sobą. Czuł, że może się narzucać, ale naprawdę nie wiedział, czy potrafiłby teraz wrócić do akademika.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
09.02.21 0:04
https://story-of-magic.forumpolish.com/t145-brakebills-christopher-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t166-brakebills-christopher-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t240-brakebillschristopher-brams#520 https://story-of-magic.forumpolish.com/t182-chris-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t169-chris-brams
Powrót do góry Go down
Chance Regan
On our way back home Giphy
Przynależność : Guślarze
Ranga w Sekcie : Rekruter
Zasoby : 5PD | 1295$
Chance Regan
Guślarze
Znów go przepraszał. Nie mógł powiedzieć, że nie było za co. Było. Być może Chance brałby to bardziej do siebie, byłby bardziej zły, rozgoryczony, gdyby nie prosty fakt, że i on nie zachował się do końca tak, jak chciał. Bo przecież skoro tak mu zależało na odnalezieniu Chrisa to dlaczego wyjechał z Las Cruces tak szybko? Dlaczego nie szukał dłużej, nie starał się bardziej? Też niejako spisał go na straty. Zamiast siedzieć i szukać, wyjechał z ludźmi, o których nie wiedział zupełnie nic. To że powoli pogrążał się w stanie, którego zupełnie nie rozumiał, a oni oferowali dosłownie magiczne rozwiązania… Nie sprawiało to, że czuł się lepiej. Wyjazd za Jamesem nie był najrozważniejszą decyzją w jego życiu. Chociaż z drugiej strony, co było? I oczywiście pozostawał jednak fakt, że Chris wiedział gdzie go szukać, a Chance nie miał nic, nawet pewności, że Brams nadal żyje. Nie mógł się jednak pozbyć uczucia, że być może, tylko być może, są siebie warci. Może trzeba coś stracić, by w pełni to docenić. Może potrzebowali tej lekcji z jakiegoś kosmicznego powodu, którego jeszcze nie zauważa. A może tylko próbował nadać więcej sensu temu cierpieniu (jak to patetycznie brzmi!), przez które przeszli, a całą sytuację dałoby się streścić do ”no po prostu obaj jesteśmy trochę zbyt skupieni na sobie, wygodniccy i w ogóle nie najlepsi z nas ludzie”. Prawda pewnie leżała gdzieś pomiędzy tą romantyzowaną, piękną wersją, a zupełnym cynizmem. Nie zamierzał tego teraz rozgrzebywać. Małe kroki. Być może kiedyś jeszcze wrócą do tematu. Kiedyś, w tej ładnej przyszłości, gdy już nie będą musieli się bać, że to rzeczywiście koniec, że już nie będą sobie ufać. Żal, którym wciąż podszyty był Chris, dawał Chancowi nadzieję. Był słodko gorzki. Nie był zadowolony, że Bramsem targają negatywne emocje, ale żal dawał nadzieję na poprawę. Bo przecież to pierwszy krok do poprawy- zauważenie błędu, przyznanie się przed samym sobą, potrzeba zmiany. Może dlatego nie potrafił być zły.
- Nie musisz - jego głos był cichy, ale tańczył w nim jakiś cień rozbawienia. Bo dla niego to było oczywiste, dla Chrisa najwyraźniej nie. - Nie potrzebuję mądrości, ładnych i wielkich słów - chociaż dzisiaj tak intensywnie się ich uczył, wciąż wydawały się obce i odległe. - Czasem w ogóle nie chodzi o słowa - i to była mniej więcej cała nauka z tego gdybania na krawędzi snu. Chance nie dbał o wydumane mądrości życiowe, które właściwie niczego nie zmieniały. Dbał za to o małe rzeczy. O to, że wspomniał coś tylko raz, Chris potrafił zapamiętać. Słuchał go, gdy Regan potrzebował mówić. Był przy nim, gdy musiał milczeć. Rozpraszał, gdy myśli Chanca galopowały na złamanie karku, od skojarzenia do skojarzenia, od wspomnienia do wspomnienia. Potrafił zobaczyć tą samą sytuację pod zupełnie innym, niespodziewanym kątem. Małe rzeczy. To ich nigdy nie potrafił odtworzyć. Tej unikalnej mieszaniny zalet, ale przede wszystkim wad.
Stali twarzą w twarz, a Chance mówił więcej i więcej. Powoli dążył do luźno określonego celu, jak zawsze wtrącając niekoniecznie niezbędne dygresje. Chociaż temat był ciężki, sama sytuacja wydawała się znajoma. Długie rozmowy, jak jeden wielki dygresyjny patchwork. Też tęskniłem. Uśmiechnął się szerzej. Nie potrafił się powstrzymać, bo coś bardzo radosnego zakręciło się w jego żołądku, coś w rodzaju ekscytacji. Dłoń na jego dłoni wydawała się tylko je pogłębiać. To było dobre uczucie. Przyjemne, ale pokryte nerwowością, bo nie chciał zareagować przesadnie, zrobić coś niewłaściwego. Więc pozwolił sobie tylko na ten uśmiech i rękę na barku, która teraz niemal zastygła, sztywna, jakby bał się nią poruszyć. Bał to może za mocne słowo. Pokiwał głową. Tak. Są tu razem. Może nie będą absolutnie nierozłączni, ale mogą do siebie wracać. Tak jak wraca się do domu po podróży, być może. - Nie ważne gdzie - jakieś wzruszenie ścisnęło jego głos. Nie ważne gdzie, bo przecież ważne, że razem. Tak, jak powinno być.
Kiedy padło pytanie, Chance opuścił głowę, prychnął cicho jakby miał się zaśmiać. Przygryzł wnętrze policzków. W końcu znów na niego spojrzał. Nie chciał odwlekać odpowiedzi, chociaż nie był jeszcze pewien jak ubrać ją w słowa. - Czas daje nową perspektywę. Emocje opadają, mamy nowe doświadczenia, jesteśmy w nowym miejscu… Inaczej patrzymy na przeszłość - wcześniej mówił, że nie potrzebuje słyszeć ładnych słów. Może również dlatego, bo chwilami sam używa ich za dużo. Westchnął. - Zawsze myślałem, że nie pasujesz do przyczep. A ja… Ja musiałem. I chociaż tam, wtedy, w tej konkretnej sytuacji mogłem być nie najgorszą opcją - zawahał się. Odganiał od siebie te myśli, bo jakaś logiczna część jego umysłu powtarzała mu, że to irracjonalne przypuszczenia, mocno zabarwione niechęcią do samego siebie. I rzeczywiście, odchodziły, ale nigdy na zawsze. - Bałem się, że nie będziesz chciał żeby to wyglądało jak kiedyś. Że któregoś dnia spojrzysz na mnie i zobaczysz to co widzę ja - prawy kącik ust uniósł się do góry, drżący i nerwowy. Póki byli w parku przyczep, te myśli były czysto teoretyczne, ewentualny problem, z którym kiedyś może zmierzy się Chance z Przyszłości. No i teraz go dogoniły, jakby Las Cruces miało jakąś cholerną barierę bezpieczeństwa, która trzymała je na dystans.
Jego kolejne słowa zdawały się powoli rozkładać Chanca na części. Kawałek po kawałku. W najlepszym możliwym znaczeniu. Wiedział, że to nie jest dla niego łatwe. Nie musiał czuć jego emocji, by to wywnioskować, ale teraz, łącząc ze sobą te dwa źródła (znajomość Bramsa i magię), przekaz wydawał się świecić po oczach jak silny reflektor. Znów uśmiechnął się szerzej. Budowało się w nim wzruszenie, coś czego dawno nie czuł w pozytywnym kontekście. Nadmiar emocji zawsze był zły, obezwładniający, odbierający jakąś część jego tożsamości. Gdy płakał to zazwyczaj przez stratę, nigdy z ulgi, nigdy przez to, że ktoś mu powiedział, że ma znaczenie. Całe życie był ciężarem, pomyłką, miejscowym cwaniaczkiem zbyt chciwym i sprytnym dla własnego dobra. A teraz słyszy, że się liczy, że jest ważny. I to od kogoś, kogo opinia rzeczywiście go obchodzi. Obawy odeszły, odsunięte przez tą świeżo rozpętaną burzę. Spoczywająca do tej pory na ramieniu Chrisa dłoń, przesunęła się dalej na plecy. Chance przyciągnął go bliżej, przytulając niezdarnie. Jego mięśnie były napięte, wyraźnie nieoswojone z sytuacją. - Masz mój numer. Znajdziemy się - bardzo przyziemny, prosty argument wobec wielkiego, złożonego problemu.
- Jasne - odpowiedział prawie od razu. Jeśli tylko chciał, nie ważne na jak długo. Słysząc dalsze słowa zaśmiał się cicho. Pociągnął nosem, powoli wygrywając ze wzruszeniem, nagle trochę zakłopotany taką reakcją. - Weź daj spokój - zaczął niby lekko, pogodnie, bo przecież to mała rzecz, w dodatku pozytywna. - W moim domu nie będziesz spał na podłodze.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
09.02.21 21:58
https://story-of-magic.forumpolish.com/t363-guslarze-chance-regan#2232 https://story-of-magic.forumpolish.com/t364-guslarze-chance-regan https://story-of-magic.forumpolish.com/t365-guslarze-chance-regan https://story-of-magic.forumpolish.com/t367-przepowiednie-cyrila-malachia-hotline#2255 https://story-of-magic.forumpolish.com/t366-chance-chance-lize#2254
Powrót do góry Go down
Christopher Brams
On our way back home Ff8f532ab49f094a3ebdf5981d1f91852b259da9
Przynależność : Brakebills
Dyscyplina : Manipulacja ciepłem
Zasoby : 14PD | 1085$
Christopher Brams
Fizyczni
Zaśmiał się krótko. Chyba nikt, kto znał Christophera Bramsa nie oczekiwał od niego, że będzie tym, który będzie mówił mądre rzeczy. Nigdy nie potrafił tego robić. I, oczywiście, pewnie była to też kwestia tego, że nie był najmądrzejszym człowiekiem. Ale nie o to mu chodziło. Nie potrafił nigdy pocieszać słowami. W zbyt prosty sposób spoglądał na świat, żeby umieć ubrać wszystko w piękną, elokwentną otoczkę. Nie rozumiał wielu rzeczy, z którymi borykali się inni ludzie. Można by pewnie założyć, że wynikało to z tego w jaki sposób podchodził do świata. I do ludzi. Mało które rozterki trzymały się go na stałe, jakby, naśladując psy, otrząsał się z wilgoci po prostu szedł dalej, nie patrząc za siebie. Pewnie z tego też brała się swoista lekkość w podejmowanych decyzjach. I to, że kiedy faktycznie przyszło mu się zmierzyć z czymś, co zostawił za plecami, obejmował go lęk. Potarł kark -mogę po prostu być? - Zaproponował, niejako pojednawczo. Być potrafił. Bardzo długo nie doceniał po prostu bycia, bo było to coś, co było obecne w jego życiu przez większość czasu. Kiedyś, była Yv. Całe dzieciństwo spędzili razem, mimo że w wielu kwestiach byli skrajnie różni. Mimo to, byli nierozłączni. Obydwoje chyba podchodzili do swojego pokrewieństwa szalenie poważnie, czując olbrzymią odpowiedzialność za to drugie. Co z tego, że nikt nigdy nikomu by o tym nie powiedział. To, że w domu Bramsów przed wypadkiem było wspaniale, wcale nie znaczyło, że o wszystkim umieli rozmawiać. Zresztą, dzieciaki nie rozmawiają o takich rzeczach. A potem? Potem jest już za późno. Po ucieczce niemalże od razu odnalazł Chance'a. To był inny rodzaj bycia, chociaż pewnie realizował w jakimś stopniu podobne potrzeby. Też robili wszystko razem, ale jakoś inaczej. Ta bliskość miała inne zabarwienie, które trudno byłoby nazwać, gdyby chociaż na chwilę postanowił się nad tym zastanowić. Wtedy po prostu wiedział, że za tym człowiekiem był gotów skoczyć w ogień. Obecność Regana dawała mu namiastkę domu, który utracił w feralną, deszczową noc. I chociaż pewnie nigdy mu tego nie powiedział, bo nie był człowiekiem mówiącym takie rzeczy, był jedynym elementem tego zapchlonego południa, który powodował, że stamtąd też nie uciekł. Przynajmniej do czasu.
Nieważne gdzie było obietnicą, która w jakiś sposób mogła przestraszać. Gdzieś przecież pamiętał, że wtedy też mieli być razem, nieważne gdzie, nieważne jak. Tylko, że wtedy był głupi. Teraz nie był, prawda? Nie odepchnąłby go drugi raz, tak po prostu, bez słowa, bez powodu. Nie byłby sobą, gdyby zaczął zastanawiać się nad tym, co tak naprawdę motywowało to, że zostawił wtedy Regana na pastwę Ennisa i jego pachołka. Oczywiście, problem starszego mężczyzny i jakiegoś dzieciaka będzie zostawiony na później, kiedy faktycznie będzie musiał się z nim mierzyć. Teraz nie potrzebował zaprzątać sobie tym głowy, skupiony na tym, że obydwaj naprawdę próbowali. Drżący i przestraszeni, ale stawiający czoła tym wszystkim, wielkim, strasznym emocjom, które narosły przez trzy lata rozłąki. I pewnie dlatego tak zmarszczył brwi, gwałtownie kręcąc głową. -Nie rozumiem - wyrzucił z siebie krótko, po raz pierwszy faktycznie dłużej patrząc mu w oczy. Może dlatego nigdy ta narracja rozróżniająca guślarzy od Brakebills do niego nie docierała. Nie rozumiał elitaryzmu, oddzielania ludzi na lepszych i gorszych przez pochodzenie czy dowolnie inny, wydumany powód. Zresztą pewnie dlatego w Las Cruces nigdy nie mógł się do końca odnaleźć. Chris po prostu akceptował ludzi, takich, jakimi byli, z całym dobrodziejstwem inwentarza. -Co miałbym zobaczyć? - Ton zabrzmiał ostrzej niż by sobie tego życzył. Uśmiechnął się krzywo -wiesz, co pamiętam? Pamiętam, że nie dopatrywałeś się we mnie obcego. Że mnie przyjąłeś, nawet jeśli nie pasowałem. Dlaczego ja miałbym zachować się inaczej? - Napięcie zastąpiło niezrozumienie i zdziwienie. Nie było w tym złości, chociaż może odrobinę? Skierowanej przeciwko temu całemu światu, który z jakiegoś powodu chciał ich poróżnić. Jego świat był prosty, było tam bardzo mało miejsca na odcienie szarości, przynajmniej w niektórych kwestiach. I, niewątpliwie, akceptacja kogoś bliskiego była jedną z tych rzeczy. -Nigdy nie potrafiłbym pomyśleć, że jesteś gorszy - dodał jeszcze, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. Była w tym dziecinna naiwność, z którą nigdy się nie rozstawał, ale chyba tylko to pozwoliło mu przetrwać przyczepy i dalej się uśmiechać. Albo raczej, dalej cieszyć się światem w takim stopniu.
Dał się przyciągnąć, stojąc krótką chwilę w bezruchu, jakby ten ruch wywołał w nim lekką konsternację. Objął go jednak ostrożnie i zwyczajnie oparł czoło o ramię. Był zmęczony. Bliskość drugiego człowieka go tylko o tym uświadamiała. -Będę dzwonił - obiecał cicho -choćby i codziennie - nie wiedział, czy faktycznie mu się to uda, więc na wszelki wypadek, żeby znowu nie zrobić czegoś bezbrzeżnie głupiego, dodał -albo przynajmniej pisał. Nie zawsze chyba mogę wyjść - wyjaśnił jeszcze cicho, trochę zmieszany.
Uśmiechnął się szeroko i mocniej objął Regana ramionami. Jego serce zabiło mocniej. Cieszył się, tak dziecięco, prawdziwie -nie wyrzucę cię z twojego łóżka - mruknął w jego ramię, zaciskając mocniej palce. Westchnął cicho -grzaniec nam ostygł - oświadczył, jakby była to najważniejsza rzecz tego wieczoru.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
10.02.21 22:41
https://story-of-magic.forumpolish.com/t145-brakebills-christopher-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t166-brakebills-christopher-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t240-brakebillschristopher-brams#520 https://story-of-magic.forumpolish.com/t182-chris-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t169-chris-brams
Powrót do góry Go down
Chance Regan
On our way back home Giphy
Przynależność : Guślarze
Ranga w Sekcie : Rekruter
Zasoby : 5PD | 1295$
Chance Regan
Guślarze
Uśmiechnął się szerzej, zaśmiał pod nosem, bardzo cicho. Czy może? - I jeszcze ci za to podziękuję - Nie potrzebował wiele. Trochę głupiej zwyczajności. Pewności, że gdy rzeczywistość go przytłoczy będzie miał obok kogoś, kto pomoże mu wstać nie oczekując w zamian czegoś niewspółmiernego. Później, gdy rozejdą się w swoje strony, pewnie będzie się zastanawiać co takiego ma Chris, czego James i Leo mu nie zapewniają. Przecież też wstawiliby się za nim. Zabrali go z tamtego miejsca i pomogli zbudować nowy start. Nie mógł się jednak pozbyć wrażenia, że lojalność której od niego oczekiwali różniła się znacznie od tej, jaką dzielił z Bramsem. Nie potrafił nazwać tej różnicy. Nawet nie próbował znaleźć odpowiedniego słowa. Nie teraz, gdy w końcu może się zanurzyć w uldze, w radości z ponownego spotkania, w nadziei na lepszą przyszłość.
Nie rozumiał. Po części tego właśnie się spodziewał. Odnosił wrażenie, że całkiem sporo osób ignorowało te kilka cech jego charakteru, które dzieliły go od jakiejś względnej przyzwoitości. Ignorowali może nie do końca świadomie. Trochę jak z niedogodnościami, które wydają się mniejsze w przypływie radości czy ekscytacji. Mały szczegół, który nie rzuca się w oczy od razu, ale zauważony nie może być dłużej ignorowany. Jak tykanie zegara w cichym pokoju. Zacisnął wargi, ale krótką chwilę później, uśmiech wrócił na swoje miejsce. Patrzył mu w oczy próbując znaleźć odpowiednie słowa. Sam zaczął ten temat, więc musi go dociągnąć do końca. Jednak jakaś część jego, niewielką, ale nie mniej natarczywa, obawiała się. Cień wątpliwości, czy gdy wskaże mu to tykanie, powie czego szukać, czy przypadkiem nie stanie się ono nie do zniesienia. - No wiesz - zaczął, odsłaniając białe zęby w bardziej oczywistym uśmiechu. Oczy mu się nie śmiały, ale były spokojne. - Jakby na to nie patrzeć, jestem oszustem. Zawsze byłem i tak już chyba zostanie - Nie chodziło nawet o samo naciąganie, ale o to jak się po nim czuł. Nie był spokojny, ale ten niepokój wydawał się zupełnie źle ukierunkowany. Nie czuł się źle, że wziął od nich pieniądze. Obawiał się tylko, że kiedyś wyda się z jaką premedytacją to robił, że będzie musiał spojrzeć tym ludziom w oczy, usłyszeć co o nim myślą i poczuć co czują. - Na dobrą sprawę jesteśmy bardzo podobni. Ona i ja - głos mu się ściszył niemal do szeptu. Takiego świszczącego, nieprzyjemnego. Przygryzł nerwowo wargę. - Zdesperowani, chciwi i bez wyraźnych hamulców - Nie czuł się gorszy, bo pochodził z parku przyczep. Czuł się gorszy, bo minęły trzy lata od kiedy wyjechał, a pewne cechy zamiast zacierać się, wydawały się jeszcze uwypuklać. Tak jak ona szukał okazji i nie wahał się ich wykorzystać. Ona pożądała kolejnej dawki, by chociaż na chwilę zapomnieć jak wygląda jej życie. On szukał wygody, pieniędzy, ale przede wszystkim złudzenia, że jest między nimi różnica. Oczywiście można się kłócić, że rzeczywiście jest, bo ich cele nie miały ze sobą nic wspólnego. Możliwe. Czasem zastanawiał się ile byłby w stanie zrobić, by dostać to czego chce. Jakie kłamstwa wypowiedzieć, co wyczytać wprost z ich myśli, jak obrócić je na swoją korzyść. Ta desperacja, zatarta granica, smakowały bardzo znajomo. A pod koniec dnia i tak powie sobie, że póki są nieświadomi, póki wierzą w jego dobre intencje, to nawet robi coś dobrego. Daje im spokój ducha, którego nie dostaliby nigdzie indziej. A wszystkie wątpliwości jakie przychodzą są irracjonalne, wytworzone przez stare demony, które jeszcze musi wypędzić. Nie uważał się za dobrego człowieka. Za złego zresztą też nie. Stał gdzieś pomiędzy, w szarej strefie, która na dobrą sprawę nie pasowała nigdzie. Czasami myślał nawet, że wszystko jest tak naprawdę szare, jeśli spojrzeć pod odpowiednim kątem. Były chwile, gdy przynosiło to ulgę, bo oznaczałoby to, że wcale nie odstaje, nie ma powodu do wstydu. Na każdą z nich przypadała chwila napięcia, bo jeśli nie ma jednoznacznie złych i dobrych rzeczy to świat musiał być definicją chaosu i absurdu. Mimo zmęczenia, jego myśli były żywe. Zbyt żywe i zbyt zajęte jak na gust Chanca.
Czy rzeczywiście nie dopatrywał się obcego? Nie był pewien. Minęło dużo czasu od ich pierwszego spotkania. Wtedy nie łączyło ich nic poza ciekawością, która ciągnęła Chanca do tego gościa, który pozwolił sobie rozkwasić pół twarzy w obronie zapalniczki. Może widział w nim obcego, ale po prostu zabrakło podejrzliwości? Bo skoro nowy nie traktował go z góry, czemu Chance miał być wrogo nastawiony? Przecież już wtedy musiał źle myśleć o tym miejscu. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że nawet jeśli po drodze rzeczywiście zaczął dbać o Chrisa, to na początku jego intencje nie były tak czyste, jak mogłyby być. Z drugiej strony… Czy to coś zmieniało? Zachował się w porządku. Był tam dla niego, wspierał, chronił. Co za różnica dlaczego to się zaczęło? Nawet jeśli była to ciekawość przemieszana z litością, o której nigdy mu nie powie. Oczy Regana zmiękły nieco. Skoro dobrze o nim myśli to czy naprawdę musi go przekonywać, że jest inaczej? Być może tykanie można zaakceptować, nawet polubić.
Z początku obawiał się, że zareagował za bardzo, ale już po chwili Chris objął go i wątpliwości zniknęły. Powoli, stopniowo mięśnie Chanca zaczęły się rozluźniać. Są w mieszkaniu, ukryci przed przypadkowymi spojrzeniami, nikt niczego sobie nie pomyśli, nie powie. Dawało to poczucie bezpieczeństwa i prywatności, których tak bardzo brakowało mu w tej wąskiej uliczce obok pubu. Tak długo, jak będziesz dawał znak życia częściej niż raz na trzy lata… Ugryzł się w język. Chyba jeszcze za wcześnie by o tym żartować. - Na spokojnie - jego dłoń gładziła plecy Bramsa, uspokajająco, powoli. - Pisanie brzmi dobrze. Daj znać jak będziesz chciał zadzwonić to wcisnę cię w kalendarz - zaśmiał się. Z czasem wyrobią sobie rytm. Nie ma co ustawiać jakichś sztywnych ram.
- Jeśli nie kradniesz za bardzo koca to widzę potencjalne rozwiązanie tego problemu - starał się utrzymać beztroski, pół żartobliwy ton głosu. Nie miałby nic przeciwko dzielenia tapczanu, ale na wszelki wypadek chciał zostawić mu jakąś furtkę, ewentualną drogę ucieczki od tego planu. Zawsze może powiedzieć, że natychmiast zamienia się w ludzkie burrito i absolutnie to nie jest dobry pomysł. Odsunął się, jedna dłoń wciąż na ramieniu Bramsa. Złapał kubek z grzańcem, oceniając temperaturę. Wydał z siebie przeciągłe "hm" jakby rzeczywiście mierzył się z poważnym problemem. - Zawsze możesz go podgrzać jeszcze raz? - uniósł jedną brew. Nie znał się na grzanym winie. Może były jakieś zasady, które absolutnie zakazywały podwójnego grzania. Kto ich tam wie. Jeszcze chwilę patrzył na wino po czym szybko przeniósł wzrok na Chrisa. - Chcesz jakieś dresy czy coś?
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
11.02.21 22:29
https://story-of-magic.forumpolish.com/t363-guslarze-chance-regan#2232 https://story-of-magic.forumpolish.com/t364-guslarze-chance-regan https://story-of-magic.forumpolish.com/t365-guslarze-chance-regan https://story-of-magic.forumpolish.com/t367-przepowiednie-cyrila-malachia-hotline#2255 https://story-of-magic.forumpolish.com/t366-chance-chance-lize#2254
Powrót do góry Go down
Christopher Brams
On our way back home Ff8f532ab49f094a3ebdf5981d1f91852b259da9
Przynależność : Brakebills
Dyscyplina : Manipulacja ciepłem
Zasoby : 14PD | 1085$
Christopher Brams
Fizyczni
Napięcie zniknęło z jego twarzy. Uspokajał się, pewnie za sprawą ciepłego, znajomego głosu. Przebywając z Reganem przypominał sobie jak to jest mieć swoje miejsce na świecie. Uśmiechnął się lekko, nieśmiało, z ulgą i wdzięcznością. Nigdy tak naprawdę nie zastanawiał się nad tym co oferował Chance'owi, że tyle byli obok siebie. A raczej ze sobą. Z blondynem od pewnego momentu przestali bywać obok, byli po prostu razem. I tak jak Brams nigdy nie potrafił używać słów, tak to rozróżnienie był w stanie wyczuć w jakiś bardzo intuicyjny i oczywisty sposób, jakby po prostu nie mogło być inaczej.
Obserwował zmiany zachodzące na jego twarzy, milcząc. Nie chciał mu wchodzić w słowo, zwłaszcza, że kompletnie nie rozumiał tego, o czym do niego mówił. Nie zgadzał się z tym w całej rozciągłości. A może nie tyle nie zgadzał, co się tym nie przejmował. Nie wiedział dlaczego miałby go za to od siebie odsuwać. Jakoś w tej dziecięcej ocenie, zawsze był taki sam. Nawet jeśli nie idealny, to po prostu i zwyczajnie dobry. Pokręcił powoli głową, zastanawiając się nad tym co właściwie mógłby powiedzieć. -Nie jesteś oszustem - zaczął powoli. Przygryzł dolną wargę, ważąc słowa na języku. -Dajesz ludziom coś, czego potrzebują. To jest dobre. - Nie wiedział, czy potrafił przedstawić Regana takiego, jakim go widział. I wszystko, co przychodziło mu do głowy wydawało się tak bezsensownie miałkie i nijakie. Nie oddawało tego jak go postrzegał. Ale może nie musiało? -Myślę, że wszyscy ludzie, którzy wychodzą z niczego trochę tacy są - odezwał się w końcu cicho -bo, wydaje mi się, że ludzie nie są po prostu dobrzy albo po prostu źli. Albo lepsi czy gorsi. Są tacy, jakimi ukształtuje ich świat - trochę się plątał, ale utrzymywał dość zdeterminowane spojrzenie -nie jesteś jak ona. Nigdy nie byłeś - skrzywił się lekko -gdybyś nie miał hamulców pewnie wszedłbyś mi do głowy i dowiedział się wszystkiego, co powinieneś wiedzieć i więcej. Albo wykorzystywał wszystkich, którzy się napatoczą. Nie robisz tego - a nawet jeśli teraz to robił, to Brams o tym nie wiedział. Czy gdyby wiedział, patrzyłby na niego inaczej? Trudno stwierdzić -w desperacji nie ma chyba niczego złego. Ona chyba kiedyś przechodzi, kiedy już jest bezpiecznie - chciał sięgnąć dłonią do jego twarzy, ale zatrzymał ruch w połowie drogi, niezdarnie układając rękę na jego ramieniu. Spochmurniał, bo gdy wypowiedział ostatnie zdanie, dotarło do niego coś, z czym nie miał siły się mierzyć. -Tam nigdy nie było bezpiecznie. Widać... tu też jeszcze nie jest- na krótką chwilę odwrócił wzrok, patrząc gdzieś nad jego głową. Zamyślił się na krótką chwilę. Może nigdy tego nie widział, bo był zbyt zaślepiony jakąś wizją Chance'a, która powstawał w jego głowie i została? Czy idealizował go do tego stopnia, że zapominał o wszystkich potknięciach w moralności? A może, sam miał swoją moralność na tyle uszczuploną albo płynną, że nie zwracał na takie drobiazgi uwagi? Żadna z opcji nie napawała zachwytem ani optymizmem. Uśmiechnął się słabo -nie widzę cię takim...stary- niezręcznie, trochę niepewnie -bo wtedy byłeś najważniejszy. I nic nie mogłoby tego zmienić - chciał wrócić do tego stanu, z wtedy. Wszystko znowu byłoby oczywiste. Co prawda, gdyby wiedział o tej litości, pewnie inaczej by do tego podchodził. Nie chciał, żeby ktokolwiek tak na niego patrzył. Nie potrzebował tego, tak samo jak uparcie twierdził, że nie potrzebował pomocy. -Nie mógłbym cię takim zobaczyć, bo zawsze byłeś dobry. Kojarzysz mi się z ciepłem i ostoją. Co myślą inni mnie nie obchodzi - poczerwieniał nieco, znowu odwracając na krótką chwilę wzrok speszony. Odchrząknął cicho, jakby chciał się pozbyć wszystkiego co przed chwilą powiedział. Wiadomo, przecież nie był miękki.
Dotyk go uspokajał. Przyjemne ciepło rozchodziło się po jego ciele. W tym uścisku było coś tak bezpiecznego i właściwego, że wszystko wydawało się najbardziej naturalne na świecie. Czuł zresztą, że jest inaczej, niż wtedy w uliczce. Zwalił to na karb tego, że wyraźnie obydwaj czuli się mniej niezręcznie, nie biorąc pod uwagę tego, że Regan mógł się wstydzić oceny. Zwyczajnie nie przyszło mu to do głowy, chociaż w niedalekiej przyszłości niewątpliwie ze swoistym wstydem przyjdzie mu się mierzyć. Ale o tym kiedy indziej. Parsknął nieco obruszony -no tak, wielce zajęty wieszczu Cyrilu - mruknął mu w ramię nieco niezadowolonym tonem, może troszkę zaborczym. Trochę jak dziecko, któremu się mówi, że musi podzielić się z resztą piaskownicy swoim ulubionym wiaderkiem. Zaraz jednak spoważniał -obiecuję - mówił ciszej, bez cienia wesołości w głosie. Nie chciał już nigdy go utracić, nawet jeśli ich bliskość teraz mogła być wystawiona na zupełnie inny rodzaj próby niż dotychczas. Ale tym będzie się martwił, jak już będzie siedział w Chatce Fizycznych i zastanawiał się nad tym, co właściwie zrobi z tym, że został odnaleziony.
-Nie martw się, ze mną nie zmarzniesz - rzucił, z nieco szelmowskim uśmiechem na twarzy, chociaż zaraz się zmieszał, jakby dotarło do niego do kogo mówi. Więc z pełną atencją odwrócił się w stronę kubka przyglądając mu się z miną znawcy i z uwagą. To, że absolutnie nie miał najmniejszego problemu z dzieleniem się z Reganem kocem czy tapczanem w ogóle nie było tematem do rozważań. Dlaczego niby miałby mieć? Przecież na pewno w LC sypiali bliżej siebie, niż było to dobrze widziane w redneckim towarzystwie. -Tak, zdecydowanie można go podgrzać - uśmiechnął się pogodnie i czym prędzej postanowił się tym problemem zająć, żeby nie pozwolić myślom udać się w najmniej odpowiednim kierunku. Wyślizgnął się spod dłoni, sięgając po kubki. Złapał drugi, muskając palcami jego dłoń i już chciał powiedzieć nie no, co ty, sypiam nago, ale się powstrzymał. Ten żart mógłby nie zostać najlepiej odebrany. Uśmiechnął się więc tylko pogodnie -mogę się przespać w koszulce i bokserkach, nie przejmuj się - pokręcił lekko głową. Nawet, jeśli nie była to piżama idealna, która zazwyczaj po prostu składała się z wyjątkowo luźnych spodni i okazjonalnie jeszcze luźniejszej koszulki, to przecież przez jedną noc mu się nic nie stanie. A nie chciał jeszcze bardziej nadużywać gościnności. Jak już przestanie się tak niepewnie czuć, to pewnie kiedyś podrzuci tu swój awaryjny plecaczek. Ale to kiedyś. -Dziękuję - mruknął jeszcze, spoglądając na niego niepewnie. Nie musiał się godzić.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
14.02.21 17:32
https://story-of-magic.forumpolish.com/t145-brakebills-christopher-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t166-brakebills-christopher-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t240-brakebillschristopher-brams#520 https://story-of-magic.forumpolish.com/t182-chris-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t169-chris-brams
Powrót do góry Go down
Chance Regan
On our way back home Giphy
Przynależność : Guślarze
Ranga w Sekcie : Rekruter
Zasoby : 5PD | 1295$
Chance Regan
Guślarze
Jego uśmiech był blady. Dziwne uczucie- mieć świadomość, że Chris wierzy w to co mówi, a mimo to samemu do końca nie wierzyć w jego słowa. Z jednej strony czuł się spokojniej słysząc, że w życiu Bramsa był i jest dobrym aspektem. Z drugiej, wciąż drążył go niepokój. Po jego głowie rozbijał się głos mówiący, że pewnie nie został do końca zrozumiały, że gdyby przedstawić absolutnie wszystkie fakty, zmieniłoby to sytuację. A potem Chris powiedział coś o czym w gruncie rzeczy sam już myślał. Szara strefa i okoliczności łagodzące. Uśmiech poszerzył się. Pewnie należało mu się złagodzenie tej samokrytyki. LC było trudnym miejscem dla wszystkich, a co dopiero dla dzieciaka. Mama… Za nią też należała mu się taryfa ulgowa. W myślach wyskoczyła mu jej twarz. Zamazana przez czas, wyprana z emocji, pomiędzy spierzchniętymi ustami tlący się papieros. Jego dłoń prawie na autopilocie powędrowała do ręki na jego ramieniu. Uścisnął ją z czułością, ale wciąż nerwowo. Jego wzrok znów wrócił do twarzy Bramsa. Kilka głębszych oddechów później cały koncept podobieństwa do niej zaczął odpływać z jego głowy. Dobrze było usłyszeć, że myśli o nim dobrze. Nawet jeśli zaczęło się od litości, ta szybko urosła do czegoś więcej. Taki sekret, który będzie przed nim ukrywał jeszcze długo, aż nie przestanie się wstydzić, że tak błędnie go ocenił na samym starcie. - Nie lubię czytać myśli - wyznał w końcu, pozwalając sobie odpłynąć od wcześniejszego tematu. Rzeczywiście, była znacząca różnica między poznaniem uczuć, a dokładnych myśli. W umysły nurkował, gdy musiał. Najczęściej w ramach pracy, przygotowując jakąś kolejną iluzję posiadania wiedzy tajemnej i oh tak mistycznej. Raz poznana informacja z nim zostawała. Jeśli w jakiś sposób uderzała w jego emocje, nie dało się jej łatwo zapomnieć. Ot, konsekwencje prawdy. Nie zadawaj pytań, na które nie chcesz znać odpowiedzi i takie tam. - Wystarczy, że odczucia mnie bombardują - w jego głosie zabrzęczało zmęczenie.
Być może Chris miał rację. Może wcale nie było bezpiecznie, a jego przeczucia miały jakieś podstawy? Bo jeśli dobrze ocenił Jamesa wtedy w LC, to bez względu na to ile razy powtórzy sobie, że się mylił, nie zmieni to prawdy. Chociaż podobno kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą. 
Parsknął urwanym śmiechem. Wiecznie zajęty, rozchwytywany Pan Malachi w swoich całkiem modnych marynarkach i milionem notatek w kalendarzu. Oczywiście była to jakaś persona, powołana do życia jedynie e celach zarobkowych. Wydawało mu się, że łatwiej będzie zaufać komuś takiemu- eleganckiemu, o spokojnym uśmiechu i kojącym głosie. Dodawał kolejne i kolejne warstwy do tego performancu żeby tylko show trwało jak najdłużej. Wieczny brak w kalendarzu (który był symulowany tylko do pewnego stopnia!) był jedną z oznak pączkującego sukcesu. Dziwnie było słyszeć to przybrane, udawane imię w ustach kogoś mu bliskiego. Nie nieprzyjemne, ale zdecydowanie potrzebowałby czasu, by w pełni się do niego przyzwyczaić. 
Kaszlnął cicho, odwracając się w innym kierunku. Nagle złapało go coś, co mógł opisać tylko jako zawstydzenie. To raczej bardziej pozytywne, należy dodać. Szybko postanowił jednak nie drążyć tego dalej. Nie zadawaj pytań, na które nie chcesz… no. - Zalety bycia Ludzką Pochodnią - zażartował, gdy tylko ponownie złapał oddech. I co z tego, że ustalili, że to wcale nie tak jak w X-Menach, Fantastycznej 4 czy innych filmach z fireballami. Potrzebował pociągnąć ten żart dalej. Tak bardzo dalej, żeby nikt nie pomyślał, że mógłby nie zażartować. I na tyle niewymuszenie, by utrzymać wiarygodność. Świetnie, jego myśli znów sunęły w dół po spirali, próbując zmierzyć spontaniczność całych czterech słów, skupiając się na tym szczególe, by tylko wcisnąć szerszy obraz głębiej w szufladę "wewnętrzne demony, przed którymi uciekamy robiąc Naruto run". 
- Jeśli będziesz podgrzewał, uważaj na szafki. Nie mam więcej mrożonek - odsunął się powoli, zdając sobie sprawę, że w sumie komórka nadal gra, porzucona gdzieś na tapczanie. Przez magię algorytmów Iggy zamienił się na Bowiego. Chance przez chwilę patrzył na wyświetlającą się okładkę albumu. Miał zamiar wyłączyć, ale koniec końców tylko ściszył. Po chwili znów stał w przejściu do kuchni, oparty o futrynę. - No problemo - mówił jakby odpowiadał na jakąś zupełną pierdołę w stylu "dzięki, że podałeś mi ten długopis, który właśnie spadł prosto pod twoje nogi"  - Przyjemność po mojej stronie czy coś - uśmiech, który pojawiał się i znikał dynamicznie przez cały wieczór, znów stał się cieplejszy, niewymuszony.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
20.02.21 0:22
https://story-of-magic.forumpolish.com/t363-guslarze-chance-regan#2232 https://story-of-magic.forumpolish.com/t364-guslarze-chance-regan https://story-of-magic.forumpolish.com/t365-guslarze-chance-regan https://story-of-magic.forumpolish.com/t367-przepowiednie-cyrila-malachia-hotline#2255 https://story-of-magic.forumpolish.com/t366-chance-chance-lize#2254
Powrót do góry Go down
Christopher Brams
On our way back home Ff8f532ab49f094a3ebdf5981d1f91852b259da9
Przynależność : Brakebills
Dyscyplina : Manipulacja ciepłem
Zasoby : 14PD | 1085$
Christopher Brams
Fizyczni
Uśmiechnął się pokrzepiająco, czując jego dłoń na swojej. Nie rozumiał wielu rzeczy, które działy się w Reganie, ale w tym nie było nic nowego. Chyba jeszcze w Las Cruces pogodził się z tym, że nie myśleli w ten sam sposób. Albo nie odczuwali? To chyba lepsze słowo. Brams nie pozwalał sobie na myślenie o przeszłości do tego stopnia, że przecież w zasadzie nie rozmawiali o tym, co działo się w jego życiu kiedyś. Nie chciał tego roztrząsać. Było w tym dużo lęku i obwiniania siebie, które łatwiej było zamieść pod dywan i udawać, że wcale żadna z tych rzeczy nigdy nie miała miejsca. Może od tego ciągnęło go do używek? To pewnie była sprawa, której kiedyś należałoby się przyjrzeć, ale sam Chris twierdził, że absolutnie nie ma żadnego problemu. -To dobrze - zaczął cicho, chociaż zaraz pokręcił głową. Nie do końca o to mu chodziło -moje bariery nie są szczególnie... erm, przyzwoite. I nie lubię cudzej obecności w głowie. To moje myśli - do jego głosu wkradło się zakłopotanie. Przecież nie miał nic do ukrycia przed Reganem, tak? Może za wyjątkiem Barta, który na zawołanie pojawił się w jego myślach. Nawet nie bardzo wiedział, dlaczego miałby się go wstydzić. Widzieli się przecież tylko raz i się wygłupiali, jak zwykle. Niby umówili się na sylwestra, ale jakie to miało znaczenie? Czy to był powód, żeby spychać Raquela w głąb swojej głowy? Otrząsnął się, na wzór mokrego psa i na chwilę odwrócił wzrok z twarzy Chance'a. Akurat o tym aspekcie swojego życia naprawdę nie miał ochoty rozmawiać. Zresztą, nie było przecież o czym. Brams przecież tylko się bawił. Zawsze tylko się bawił. Ta myśl dawała mu odrobinę bezpieczeństwa, dzięki niej nie musiał się mierzyć z relacjami w swoim życiu. -To musi być... trudne - rzucił, trochę nieobecnym tonem. Zawsze cieszył się ze swoich predyspozycji. Zdawały się nie mieć wad, którymi obarczeni byli chociażby mentalni. Nie wyobrażał sobie życia, w którym wiedział o emocjach zachodzących w innych ludziach, o myślach nie mówiąc. Wolał swoją głośność świata, a nie tę, która zarezerwowana była dla głośnych umysłów.
Zaśmiał się cicho, trochę niezręcznie, w odpowiedzi na żart i pokiwał głową. Tak, zdecydowanie właśnie o to mu chodziło, a to co powiedział nie miało żadnego innego, nie daj Boże, dwuznacznego kontekstu. No bo przecież, w stosunku do Regana, pod żadnym pozorem, nie mogłoby mieć, tak? No właśnie. Świetnie. Ludzka Pochodnia, bez dwóch zdań -on nawet jest superbohaterem! - a nie superzłoczyńcą, jak Pyro. Więc w zasadzie, nawet wolał być Ludzką Pochodnią, zwłaszcza, że z młodym Stormem miał dość podobne podejście do życia. Przynajmniej w którejś tam iteracji. Teraz przyszła jego kolej na nieco oburzone spojrzenie z kategorii ta szafka po prostu stała mi na drodze, przestań winić ofiarę, ale już nic nie powiedział, tylko przelał zawartości kubków do garnka i odpalił gaz. Adrenalina tego wieczora chyba wreszcie z niego schodziła. -Kupię ci woreczki do lodu - obiecał tylko, trochę już sennym głosem. Jeśli nie zapomni. To oczywiście zakładało, że pojawi się w domu Regana raczej wcześniej, niż później. Jak można żyć bez woreczków do lodu.
Kolejne słowa Chance'a ponownie prosiły się o kolejny, niezbyt właściwy komentarz, więc po prostu ugryzł się w język i gorliwie pokiwał głową. Miał jakąś niejasną obawę, że Regan w końcu zareaguje na jego głupawe komentarze i zacznie zadawać pytania, na które żaden z nich nie miał ochoty odpowiadać czy w ogóle się nad nimi zastanawiać. Na pewno nie teraz, kiedy się odnaleźli. Należało się więc powstrzymać i skrzętnie zamknąć wszystko w swojej głowie. Na wszelki wypadek. A kiedy wino w końcu się właściwie podgrzało, tym razem nie do temperatury wrzącej, przelał je znowu do kubków, podając jeden z nich przyjacielowi. -Będzie się po tym dobrze spało - mruknął, z lekkim uśmiechem błąkającym się po ustach. Upił łyk z zadowoleniem, po czym odstawił kubek na blat i zabrał się za zdejmowanie bluzy, w której na pewno nie zamierzał spać. -Dopijemy i idziemy spać? - Spojrzał na niego pytająco, akurat ściągając bluzę z ramion. W zasadzie nie czekał na odpowiedź, bo gdzieś już postanowił, że jeśli zaraz się nie położy, to z dużym prawdopodobieństwem zaśnie w połowie kolejnej rozmowy, kompletnie nieprzytomny. Między jednym, a drugim łykiem pozbył się też w końcu spodni, siadając w jakiejś komiksowej koszulce i absurdalnych bokserkach w motywy świąteczne (pewnie w bombki) na tapczanie. Może powinien być chociaż trochę zawstydzony? A z drugiej strony, niby czego miał się wstydzić, oprócz nieszczęsnych bombek a bokserkach. Akurat z tym elementem świątecznego nastroju nie zamierzał walczyć w żaden sposób. Zostało ustalić najważniejszą sprawę, nim pójdą spać -Ściana czy krawędź? - Było mu wszystko jedno, zwłaszcza, że to nie było jego łóżko.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
24.02.21 15:21
https://story-of-magic.forumpolish.com/t145-brakebills-christopher-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t166-brakebills-christopher-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t240-brakebillschristopher-brams#520 https://story-of-magic.forumpolish.com/t182-chris-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t169-chris-brams
Powrót do góry Go down
Chance Regan
On our way back home Giphy
Przynależność : Guślarze
Ranga w Sekcie : Rekruter
Zasoby : 5PD | 1295$
Chance Regan
Guślarze
A no i proszę, oto odpowiedź na pytanie, które za nim chodziło tego wieczora. Jeśli wcześniej tylko podejrzewał, że Chris nie ma wielkiej wprawy w magii mentalnej, teraz miał potwierdzenie. Trudno mu było sobie wyobrazić takie życie. Wiedzieć, że całkiem blisko żyją ludzie zdolni zajrzeć w najgłębszy zakamarek twojego umysłu i mieć świadomość, że nie umiesz skutecznie się przed tym bronić. Było to dla niego wizją o wiele gorszą od obrażeń fizycznych. Wypierdol może spuścić każdy głupi. A przejrzeć na wylot twoje myśli i jeszcze obrócić je przeciwko tobie? Nie, to wymagało finezji i perfidności, której nie potrafił znaleźć w zwykłym mordobiciu. 
Może powinien przyjrzeć się temu bliżej? Poszukać jakiegoś rozwiązania? Byłby w stanie stworzyć jakąś błyskotkę wspomagającą bariery mentalne? Odnotował sobie wewnętrznie, by któregoś dnia przysiąść w sekciarskiej bibliotece i pokopać trochę w książkach. Sposób na pewno jakiś był, wystarczyło się dokształcić. 
Chance wzruszył ramionami. - Jest lepiej niż było - westchnął. Nie słyszał myśli jeśli po nie nie sięgnął. Życie miało to do siebie, że zawsze musiało być w nim coś nie tak. Mógłby powiedzieć, że nie ma zamiaru narzekać, ale nie byłaby to do końca prawda. Regan często narzekał. Kolejna cechą jego charakteru, którą niekoniecznie lubił, ale był w stanie tolerować. Prawie tak jak bycie chodzącym odbiornikiem uczuć wszelakich. Nie lubił, ale tolerował, okazyjnie narzekając, że musi.
Chris zaśmiał się z Pochodni, a Chance usilnie ignorował niezręczność, która prześlizgnęła się w uczuciach Bramsa. Może żart do końca nie wyszedł? Może Chris wie, że… Że co? Każdy mógł poczuć się zmieszany w tej sytuacji. W końcu "ze mną nie zmarzniesz" może mieć wydźwięk dwuznaczny, szczególnie biorąc pod uwagę słabe teksty na podryw rodem z komedii romantycznych i internetu! To nie tak, że myśli Chanca musiały być dwuznaczne. On po prostu zdawał sobie sprawę, był świadomy, że inni, skupieni bardziej na szukaniu taniej sensacji w życiu codziennym mogli tak to odebrać. I właśnie myśl, że w innej sytuacji znaczenie tych samych słów byłoby zupełnie inne, właśnie to, nic innego, wpędziło Chanca Regana w zakłopotanie. To samo, które tak zgrabnie przykrył kaszlnięciem i Bardzo Udanym Żartem. Jedynym logicznym wyjściem z tej sytuacji, które nie wymagało wspominania o potencjalnie odmiennym rozumieniu niefortunnego żartu, było zupełne zignorowanie niezręczności, która bez wątpienia przebiegła przez głowy ich obu. Teraz żeby podtrzymać iluzję luzaka powinien znów odbić komediową piłeczkę. - Czy to znaczy, że mógłbyś bezkarnie rozpalać tłumy i jeszcze by ci podziękowali? - wypalił zanim przemyślał to trzy razy i god fucking damn it może powinien już nic nie mówić. Rozpalać. Ponownie wyminął wszystkich obrońców i wybrał chyba najgorszą możliwą opcję. Dlatego ciągnął dalej. - Wiesz, mylić się rzecz ludzka. Przez przypadek podpalisz jednego i dupa, rozejdzie się jak zaraza! Wtedy trzeba zadać sobie istotne pytanie, ile tak naprawdę możesz wybaczyć. Gość lata w lateksie po mieście, mówi, że ratuje, ale! Gdzie jest granica szaleństwa i jak powinniśmy interpretować, mierzyć zasługi superbohaterów, by obiektywnie odróżniać ich od pomniejszych złoczyńców. Czy różnica między clownem, a przebranym za nietoperza mścicielem serio jest taka wielka, jak nam się wydaje? Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, a prawda jest jak dupa… - uniósł brwi, robiąc krótką pauzę w tym wątpliwej jakości TedTalku. - Każdy ma swoją - dokończył dramatycznie. Aż sam nie był pewien czy śmiać się czy nie. Nie chciało mu się. Zaczął z zamiarem złożenia jakiegoś wyśmiewającego przesadne analizy komentarza jakże satyrycznego, ale koniec końców, trochę się zaangażował w ten monolog. Jeszcze przez chwilę jego głowę wypełniały wizje potencjalnych fabuł upadku moralnego superbohaterów i wszelki związany z tym angst. No ale przynajmniej trzeba przyznać, że jeśli Chris po tym nadal pamiętał o rozgrzewaniu to na bank robił to specjalnie, a jeśli tak to… Kolego, tak się nie robi.
Wspomniane woreczki do lodu wywołały w nim cieplejsze uczucia niż kiedykolwiek by podejrzewał. Uśmiechnął się ciepło, sam do siebie. Chris obiecał przynieść plastikowe woreczki, które kosztowały pewnie nie więcej niż dwa dolce w jakimś "Wszystko za 2, 5 i 10 dolców". To znaczyło, że naprawdę mu zależy. Bo w czym mierzyć przywiązanie jak nie w małych rzeczach? Najmniejszych!
Zaczynał odczuwać zmęczenie w Nowym wymiarze. Już nie jako coś przytłaczającego, wręcz przeciwnie. Jego umysł wydawał się być wolny. I to w obu znaczeniach tego słowa. Myśli toczyły się powoli, nieskładnie, ale za to w dowolnym kierunku! Sen jest jednak dla słabych. Wszedł do kuchni, a jego wzrok zatrzymał się na samotnym blancie wciąż cierpliwie czekającym na swoją kolej. Temu też musi być zimno. No przecież go tak nie zostawi. Samego, bez przyjaciela, nie tylko w zimę, ale i w święta. 
Gdy akceptował znów podgrzane wino, już znowu palił. Mógł odłożyć go na kiedy indziej, nic by się przecież nie stało, ale chyba tego dnia wyczerpał nie tylko miesięczny limit emocjonalnych uniesień, ale i niefortunnie dobranych słów. A liczba zignorowanych dwuznaczności jest niestety ograniczona. Nie był pewien do ilu, ale na pewno jest. Wyciągnął blanta w stronę Chrisa, zapijając smak dymu winem. - Tak - i była to odpowiedź na oba pytania.
Jakoś pomiędzy łykami wina, buchami zioła i patrzeniem wyłącznie, za wszelką cenę na twarz Bramsa, Chance też dał radę się przebrać. Wąskie, porwane na kolanach spodnie zamienił na workowate, rozciągnięte już dresy. Wyraźnie intensywnie użytkowane, bo odkształciły się już na kolanach, być może gotowe w niedługiej przyszłości wyhodować tym razem nieplanowane dziury. Kto wie. Tshirt miał niby nadrukowane oczy i coś jeszcze, co kiedyś musiało tworzyć szczegółową kompozycję pełną napięcia i raczej mrocznych skojarzeń, ale również nosił ślady wielokrotnego prania. Wzór wyblakł i miejscami trudno było domyślić się co artysta miał na myśli. - Ściana - odpowiedział prawie natychmiast. Zawsze spał od ściany. Leżąc na tapczanie, w kompletnej ciemności i ciszy tak cichej, że słyszał oddech Chrisa, zrozumiał, że to wcale nie byla taka mądra decyzja. Gapił się w sufit, sam nie wiedział ile, całe towarzyszące mu jeszcze napięcie zwalając na dzień pełen wrażeń. Przewrócił się na bok, spoglądając na śpiącego Bramsa. Padające z ulicy światła ostro odcinały się na jego twarzy. Chance odwrócił wzrok, jakby w obawie, że Chris na zawołanie obudzi się i przyłapie go na tym spojrzeniu. Zanim w końcu odpłynął w sen, w jego głowie zamajaczyła ostatnia, nieskładna myśl. Ich team właśnie zrobił reunion i był gotów zapuścić suplexa każdemu haterowi. Był dość pewien, że raczej nikogo ot tak nie podniesie, nawet Ruth, a co dopiero zmostkować i rzucić do tyłu. Zaczął powoli szukać dziedziny magicznej, która by mu to umożliwiła, ale zanim ją znalazł, odleciał kompletnie.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
25.02.21 0:56
https://story-of-magic.forumpolish.com/t363-guslarze-chance-regan#2232 https://story-of-magic.forumpolish.com/t364-guslarze-chance-regan https://story-of-magic.forumpolish.com/t365-guslarze-chance-regan https://story-of-magic.forumpolish.com/t367-przepowiednie-cyrila-malachia-hotline#2255 https://story-of-magic.forumpolish.com/t366-chance-chance-lize#2254
Powrót do góry Go down
Christopher Brams
On our way back home Ff8f532ab49f094a3ebdf5981d1f91852b259da9
Przynależność : Brakebills
Dyscyplina : Manipulacja ciepłem
Zasoby : 14PD | 1085$
Christopher Brams
Fizyczni
Parsknął cicho, odwracając wzrok. Zdecydowanie, mógł rozpalać tłumy i nawet niektóre jednostki mu za to dziękowały. W żaden sposób nie narzekał, a nawet w niektórych przypadkach się cieszył. Oczywiście, w żadnym razie, nie mógł myśleć o Reganie w ten sposób. Bo jakże to tak. Dwuznacznie, o swoim przyjacielu. Żadnego rozpalania, w ogóle nie było tematu. Tak im się wymsknęły głupawe żarty, przecież to tylko i wyłącznie o to chodziło. Wiadomo, po bratersku żartuje się w ten sposób, takie, głupawe teksty nic za sobą nie niosą. W dowolnej innej sytuacji, już by ciągnął ten żart dalej, w jedynym, słusznym kierunku, zdecydowanie nie takim, jaki odpowiadałby ich relacjom. Na jego twarz powróciłby szelmowski uśmiech, jego ton głosu zmieniłby się, a resztka przestrzeni między nim a drugą osobą szybko by się skurczyła. Ale! Tak nie było. Zamiast tego, stał z Chancem "Pociągają mnie tylko kobiety" Reganem, zanurzony po uszy w jakiejś bardzo dziwnej niezręczności, którą jego przyjaciel próbował ratować jakimś bardzo długim wywodem. Co prawda, gdyby był innym człowiekiem, mógłby się zastanawiać nad potokiem słów, który wydobył się z ust Regana, który wyraźnie próbował sprowadzić rozmowę w zupełnie inne regiony. Problem polegał na tym, że był niestety tylko Bramsem, a nie specjalistą od pamiętania o różnych drobiazgach, takich jak rozpalanie, które na pewno jeszcze kiedyś mu się przypomni, gdy nie będzie zastanawiał się nad wydumanymi rozważaniami dotyczącymi moralności superbohaterów. Przygryzł dolną wargę w zadumie, chyba fatycznie zapominając o niefortunnym doborze słów. -Jest o tym komiks. Nazywa się The Boys. I w sumie Watchmeni są podobni - podrapał się po brodzie- w ogóle, ten spandex jest strasznie niewygodny. Ostatnio na nosiłem na halloween... - po czym znowu, parsknął urwanym śmiechem na wzmiankę o dupie. Niewątpliwie, była w tym pewna logika, więc pokiwał poważnie głową, chyba wciąż bardziej zainteresowany wspomnianym przez siebie wcześniej komiksem. Kryzys, przynajmniej na chwilę, zażegnany, nie trzeba się zastanawiać nad tym co który miał na myśli, używając takich, a nie innych zwrotów.
Przyjął blanta z wdzięcznością i dziecięcym uśmiechem. Teraz było już pewne, że zaśnie i nawet nie zauważy kiedy, a szczerze powiedziawszy, właśnie tego potrzebował. Więc kiedy tak siedział i sączył z kubka, przepalając od czasu do czasu wino, nie myślał już właściwie o niczym. Dopadała go jakaś taka rozkoszna niemoc i otępienie, którego naprawdę potrzebował tego wieczora. Może dlatego, nie dyskutował o ścianie, tylko posłusznie położył się we wskazanym miejscu, przykrywając się kocem. Zwinął się w kłębek, podparł twarz na przedramieniu, odetchnął trzy razy głośniej i zasnął, jak gdyby nigdy nic. To niewątpliwie był jeden z jego talentów, chociaż, mieszanka krążąca w jego żyłach niewątpliwie ułatwiała cały proces. Potrafił zasypiać szybko i wszędzie, w dowolnych warunkach. A te, w których się teraz znalazł w ogóle były zaskakująco uspokajające. Ciepło Regana obok go uspokajało, nawet jeśli myśli w głowie blondyna galopowały nieustannie. Nie słyszał ich. Był bezpieczny.
Może to kwestia tego, że był strasznym zmarzluchem, a może czegoś zupełnie innego, ale przez całą noc, systematycznie, przysuwał się coraz bliżej Chance'a. Mruczał coś przez sen, czasami się kręcił, jakby mu było potwornie niewygodnie, starając się szczelniej opatulić kocem. Ilekroć jakaś jego kończyna wyplątała się spod pledu, tylekroć zaczynał drżeć i szamotać się jeszcze bardziej. Mimo to, co jakiś czas uśmiechał się przez sen. Uspokoił się dopiero, kiedy znalazł się trochę niżej, twarzą na wysokości szyi przyjaciela. Niesfornie przerzucił przez niego rękę, opierając czoło o Regana i dopiero odetchnął spokojniej, z cichym pomrukiem. Momentalnie przestał drżeć i się wiercić, jakby wreszcie znalazł się w miejscu, w którym było mu najwygodniej.
Nawet nie pamiętał, kiedy ostatni raz spało mu się tak dobrze.

z.t
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
25.02.21 12:28
https://story-of-magic.forumpolish.com/t145-brakebills-christopher-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t166-brakebills-christopher-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t240-brakebillschristopher-brams#520 https://story-of-magic.forumpolish.com/t182-chris-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t169-chris-brams
Powrót do góry Go down
Sponsored content
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Powrót do góry Go down
Skocz do: