Story of Magic


 :: 
Off-top
 :: Zakończone
It's been a long day without you, my friend
Chance Regan
It's been a long day without you, my friend Giphy
Przynależność : Guślarze
Ranga w Sekcie : Rekruter
Zasoby : 5PD | 1295$
Chance Regan
Guślarze
Wydostał się. Świat nadal wydawał mu się odrobinę nierealny, dziwnie abstrakcyjny. Z każdym krokiem oddalał się od Central Parku, zostawiał ich za sobą. Nie mógł być blisko nich. Tył głowy wciąż wierciła mu myśl, że w grupie znajdą ich szybciej. Przecież obiecali. Przecież słyszał go tam na dole w metrze, tuż po tym jak sam się wydostał. Nie mógł tam wrócić. Nie teraz. Musiał przekazać wiadomość.
Szedł ulicą, na razie bez celu, przed siebie. Nie zwracał uwagi na spojrzenia, które od czasu do czasu posyłali mu inni przechodnie. Miał na sobie czarny golf, ten sam, w którym pojawił się na spotkaniu w walentynki. Te same spodnie, te same buty. Jak przez mgłę pamiętał, że koszulę oddał na bandaże, a płaszcz… Płaszcz leżał gdzieś pod gruzami sekty. Jego nowy płaszcz. Był z niego taki zadowolony. Gardło ścisnęło mu się w przypływie emocji.
Gdy oddalił się już znacząco od parku, skręcił w mniejszą uliczkę. Jak to się działo, że zawsze kończył kitrając się gdzieś po ciemnych, śmietnikowych alejkach? Zaczął składać zaklęcie. Niedoleczone małe palce bolały jak cholera. Dlaczego nie zauważył tego wcześniej, gdy czarował w metrze? Czuł jak się trzęsie. A tak. Adrenalina zaczynała z niego schodzić. Prędzej czy później musiało do tego dojść. Jeszcze jedno zaklęcie. Jedno i koniec. Starał się zebrać myśli, skupić na szukaniu jednego, konkretnego umysłu. Chris gdzieś tu był. Być może ukryty w Brakebills. Czy to coś zmienia? Po chwili, która ciągnęła się w nieskończoność, w końcu wyczuł znajomy umysł. ”Żyję.” Zaczął swój przekaz, starając się oddzielić wysyłane słowa od targających nim emocji. ”Uciekłem.” Naprawdę powinien się zastanowić co mu powiedzieć zanim spróbował się połączyć. W nagłej panice próbował sobie przypomnieć jakieś miejsce w pobliżu, które mogłoby mu posłużyć za punkt odniesienia. ”Koło rogu 5th Ave i 34 Ulicy jest VR World. Koło Empire State.” Wiedział, mijał go czasami węsząc po centrum. ”Będę czekał.” Na więcej nie miał siły. Urwał połączenie, oparł się o pobliski śmietnik. Teraz musi tam jeszcze dojść. Dlaczego musiał podawać miejsce tak daleko od parku? Zaraz jednak jego myśli odbiły do prawdopodobnie goniących ich sześciopalczastych i przestał mieć wątpliwości. Im dalej od parku tym lepiej. Zmusił swoje ciało do ruchu. Rozpoczął powolny marsz ku Empire State Building.
Dotarł na miejsce. Znów skrył się w cieniu uliczki. Najpierw oparł się o ścianę, potem zupełnie usiadł na ziemi. Czuł lekkie zawroty głowy. Musi wytrzymać. Sięgnął po telefon. Wyładowany. Lloyd naładował swój w metrze, może jemu też się uda. Chociaż mentalna wiadomość miała być ostatnim zaklęciem, Chance zaczął składać kolejne. Przestał liczyć ile podejść zrobił zanim udało mu się rzeczywiście podładować telefon. Ręce bolały po wysiłku. Przez długą chwilę siedział w bezruchu, dając im odpocząć, czując jak telefon uruchamia się i zaczyna wibrować, sygnalizując wszystkie oczekujące wiadomości. O dziwo poczuł się lżej. Siedząc w metrze bał się, że nikt po niego nie przyjdzie. Ilość złych, irracjonalnych wniosków, jakie wtedy wysnuł… Wziął drżący wdech, zawroty głowy wciąż obecne. Ponownie się zebrał w sobie, spojrzał w telefon. Wiadomości były w zasadzie tylko od Chrisa i niezadowolonych lub zaniepokojonych klientek. Borze szumiący, no tak. Przecież miał biznes. Spojrzał na datę. Koniec miesiąca. Może jeszcze nie wyrzucili jego rzeczy? Może jeszcze zdąży po nie wrócić. Tak zanim zaszyje się gdzieś i zniknie zupełnie. Wszystkie miejsca, które znał, o których pamiętał, były teraz spalone. Skupił się na dacie. Dwa tygodnie. Dwa tygodnie czytał mu myśli.
Nie bez obawy otworzył wiadomości od Chrisa. Wiadomości. Tyle wiadomości. Czytał je niecierpliwie, chociaż jego mózg nie rejestrował wszystkiego dokładnie. Słoiki, rybki, pizza, czekanie… Nawet nie wiedział kiedy wspomnieniami cofnął się o trzy lata. Też wysyłał nieskończoną ilość wiadomości, ale numer nigdy nie odpowiadał. Na moment znów był na pylistych placach parku przyczep w Las Cruces. Chodził, pytał, męczył policję. Uciekł. Za każdym razem to samo. Tłumaczył, że nie mógł go zostawić, aż zupełnie nie zaschło mu w gardle. Teraz też było suche. Tak jak jego wargi, zupełnie popękane.
Już nie czytał. Siedział z telefonem w nieruchomych dłoniach i gapił się pustym wzrokiem przed siebie. Buty. Też były nowe. Ciepłe. Pewnie ich nie doczyści. Może nie chciał. Za długo gapił się na nie w metrze, za kratami. Może powinien je spalić? Wszystko, co mu przypominało to miejsce. Tak profilaktycznie. Niektóre wiedźmy w końcu oczyszczały w ogniu.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
19.05.21 14:58
https://story-of-magic.forumpolish.com/t363-guslarze-chance-regan#2232 https://story-of-magic.forumpolish.com/t364-guslarze-chance-regan https://story-of-magic.forumpolish.com/t365-guslarze-chance-regan https://story-of-magic.forumpolish.com/t367-przepowiednie-cyrila-malachia-hotline#2255 https://story-of-magic.forumpolish.com/t366-chance-chance-lize#2254
Powrót do góry Go down
Christopher Brams
It's been a long day without you, my friend Ff8f532ab49f094a3ebdf5981d1f91852b259da9
Przynależność : Brakebills
Dyscyplina : Manipulacja ciepłem
Zasoby : 14PD | 1085$
Christopher Brams
Fizyczni
Skrzydło szpitalne opuścił dwa dni przed walentynkami. Randka, skoro tak górnolotnie już o tym spotkaniu mówili, była świetną odskocznią od organizmu, który powoli oczyszczał się z leków przeciwbólowych. Jego rana nie była wstępnie szeroka  miała może z osiem centymetrów, nie więcej. Problemem była głębokość. Ta zmuszała do otwierania jamy brzusznej i ratowania organów wewnętrznych. W efekcie, szycie całości i gojenie było dalece bardziej problematyczne. Dzięki lekom, eliksirom i dniom spędzonych na spaniu, nie czul tak bardzo upływu czasu. Od walentynek jednak dużo się zmieniło. Przede wszystkim, pojawiły się wątpliwości. Po drugie, nie brał już leków, które zaburzały percepcje, tylko więcej pil. Po trzecie, nie miał z kim o tym porozmawiać. Chance zapadł się pod ziemię.
Pierwsze dwa dni był w miarę spokojny. Wiedział jak jest - ludzie nie zawsze mieli czas rzucić wszystko i odpisywać od razu. Potem zapominali. Więc napisał jeszcze raz. Był spokojny. Trzeciego dnia próbował dzwonić. Nigdy nie lubił rozmawiać przez telefon. Potrzebował w kontakcie dotyku i sprawdzenia, jak reaguje druga strona. Mimo to, dzwonił. Zaczęło się niewinnie, od telefonu dziennie. Problem polegał na tym, że ilekroć zamykał oczy, Azjata i Francis pojawiali się w jego umyśle, a on próbował zmusić swoje ciało do ruchu, żeby resztkami świadomości spróbować zatamować krwotok. Ilekroć z kolei przypomniał sobie o Azjacie, tylekroć potrzebował coraz bardziej dobić się do Regana. Bezskutecznie. Zaczął dzwonić częściej.
Czasami się nagrywał, przynajmniej na trzeźwo, ale usuwał te wiadomości. Pisząc miał większą kontrolę. Pisał o tym, że się martwi. Pisał o głupotkach, żeby go nie męczyć, jeśli faktycznie blondyn był na niego zły. Nie wiedział co prawda co zrobił, ale bezpiecznie zakładał, ze to jego wina. Najbardziej bal się tego, że Bart mu powiedział o zaręczynach na dachu, nim Chris zdążył dobrze wytłumaczyć ten jakże zabawny żart. Po prawdzie, na tę rozmowę w żadnym razie nie był przygotowany. Kiedy pisał po pijaku albo kiedy nagrywał się po pijaku, nie usuwał niczego i brakowało tego filtra. Szczęśliwie, doprowadzał się do takiego stanu, że nie pamiętał za dużo. Niech żyje przeciętnie funkcjonalny alkoholizm.
Po tygodniu, zrobiło mu się głupio. Zapytał Barta. Od tego, było mu jeszcze gorzej. Głównie dlatego, że miał jakieś straszne wątpliwości co do angażowanie Raquela w ich życie. W ich relację. Groziło to tym, że musiałby się z Chance'a tłumaczyć policjantowi, a za to zupełnie nie potrafiłby się zabrać. I został zbyty. A może nie tyle co zbyty, co odpowiedź go nie do końca satysfakcjonowała. Nawet jeśli guślarz nie miał po co go okłamywać, ta wersja wydarzeń średnio trzymała się kupy. Mimo to, nie kwestionował tego za bardzo, uznając za jakąś formę eufemizmu. Ta wersja była stosunkowo bezpieczna - Regan może po prostu potrzebował chwili dla siebie. To mógł zaakceptować. Z drugiej strony, takie zachowanie karmiło jego narastający lęk i gniew. Nie mógł zrozumieć, jak w dobie takiego zagrożenia blondyn po prostu postanawia się zapaść pod ziemię. Czuł, że nie jest to sprawiedliwe, z drugiej strony, w tych najbardziej samoświadomych chwilach, dostrzegał w swojej złości hipokryzję. Ponownie, szczęśliwie, trudno być samoświadomym będąc na całkiem stabilnym ciągu. Gniew narastał, a Brams coraz mniej miał siłę radzić sobie z nieobecnością. Może, gdyby był w lepszej formie, zadałby sobie pytanie, dlaczego tak bardzo go to uderza. Przecież, nie pierwszy raz w życiu nie miał kontaktu z Reganem. Co prawda, wtedy na własne życzenie, ale nie pierwszy raz. Na wszelki wypadek, nie zastanawiał się nad tym za bardzo.
Minęły dwa tygodnie. Przez dwa i pół roku swojej edukacji w Brakebills nauczył się, że jego bariery umysłu są gówniane i, szczerze powiedziawszy, nie zamierzał nic z tym zrobić. Zwłaszcza teraz. Marzył o jakimś magicznym kamieniu, który odciąłby wszystkim szalonym mentalom dostęp do jego myśli, przy minimalnym wkładzie zainteresowanego. Akurat siedział, sącząc jakiegoś bliżej niezidentyfikowanego drinka - w końcu, było już dobrze po dwunastej. Otulony w pluszowy szlafrok, narzucony na dres, wpatrywał się ponuro w przestrzeń, z papierosem wystającym z kącika ust. Nie miał już zajęć. Mógł się oddawać swoim wszystkim, najgorszym nawykom. Uderzenie cudzej obecności w jego głowie nieco go otrzeźwiło. Potrzebował drugiego komunikatu, żeby zrozumieć co się dzieje. Przez dłuższą chwilę był przekonany, że to jakiś niewyszukany, wkurwiający żart. Nawet zdążył poczuć, że zaczyna się gotować, gdy dotarło do niego, że na uniwersytecie o Reganie wie dosłownie jedna osoba. Co więcej, według jego najlepszej wiedzy, nikt nie wiedział o tym, że się znają, jednocześnie znając obydwu. Później wszystko potoczyło się zaskakująco szybko. Nawet nie zarejestrował, kiedy mniej więcej ubrany, stał na ulicach Nowego Jorku, łapiąc taksówkę we wskazane miejsce. Chwała niech będzie uberom i wszystkim innym. Kiedy siedział na tylnym siedzeniu, czuł, jak noga lata mu ze stresu. Co to znaczy, uciekł. Jak to, żył. Wiadomości napełniały go z jednej strony gorącą nadzieją, a z drugiej formowały kulę lodowatego lęku na dnie żołądka. Wysiadając z taksówki, rzucił banknot w stronę kierowcy, nie rejestrując nawet czy kwota się zgadzała. Stanął na ulicy, rozglądając się za znajomą sylwetką. Nikogo nie dostrzegł. Czy to jednak był jakiś żart? Nerwowym ruchem odpalił papierosa, robiąc kilka kroków w stronę VR World. Dopiero wtedy dostrzegł postać siedzącą w cieniu uliczki. W kilku szybkich, niepewnych krokach, znalazł się obok. -Chance? - Z jakiegoś irracjonalnego powodu, nie był w stanie podejść bliżej. Stał wciąż przy głównej ulicy, tuż przy rogu. -Jezu - wydukał w końcu, robiąc dwa kroki bliżej, żeby kucnąć naprzeciwko. Jego spojrzenie niespokojnie prześlizgiwało się po twarzy blondyna, zbierając wszystkie możliwe szczegóły. Nawet chyba nie zdążył dobrze pomyśleć, kiedy zsunął przetartą kurtkę z ramion, narzucając ją w jakimś takim automatycznym odruchu na ramiona guślarza.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
20.05.21 22:23
https://story-of-magic.forumpolish.com/t145-brakebills-christopher-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t166-brakebills-christopher-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t240-brakebillschristopher-brams#520 https://story-of-magic.forumpolish.com/t182-chris-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t169-chris-brams
Powrót do góry Go down
Chance Regan
It's been a long day without you, my friend Giphy
Przynależność : Guślarze
Ranga w Sekcie : Rekruter
Zasoby : 5PD | 1295$
Chance Regan
Guślarze
Nie wiedział ile czasu minęło. Mogło to być dziesięć minut, ale gdyby okazało się, że minęła ponad godzina też nie byłby zdziwiony. Poruszył się dopiero gdy Chris pojawił się w jego polu widzenia. Podniósł na niego niebieskie, podkrążone oczy, zamrugał kilkakrotnie zanim jego oczy ponownie złapały fokus. Odetchnął. Na jego spierzchnięte usta wpełzł blady uśmiech. - Jesteś - odezwał się, ale jego głos brzmiał obco, zupełnie zachrypły. Czy w metrze też taki był czy to dopiero robota kurzu po wywaleniu klapy? 
Chris się ruszył, a w następnym momencie Chance miał zarzuconą kurtkę. Dopiero teraz dotarło do niego jak bardzo dygocze. Czuł chłód, ale nie tylko. W gardle stała nu bliżej nieokreślona gula. Jakiś głos w głowie mówił mu, że muszą się ruszyć, muszą iść, zrobić coś, czego do końca nie potrafił sprecyzować. Spróbował przełknąć, ale jego usta były suche. Zakaszlał starając się uspokoić drapiące gardło. Wyciągnął dłoń, złapał go za rękę, ścisnął. Dłoń Chanca przestała drżeć, czego nie dało się powiedzieć o reszcie ramienia. - Musimy iść - wziął kolejny wdech i po chwili zwlekania, zmusił się do ruchu. Próbował wstać, podpierając się o ścianę. Nie czuł się pewnie na nogach, nie tylko przez drżenie, ale i zawroty głowy, które powróciły kolejną falą. Oparł się pełnym ciężarem o ścianę. Przymknął oczy, czekając aż przestanie kręcić mu się w głowie. Zamrugał kilkakrotnie. Cholera, raz usiadł i już czuł jak wszystko z niego odpływa. Musi iść dalej, ogarnąć jakiś pociąg, samolot, cokolwiek. Posłał mu kolejne spojrzenie, złapał za ramię i trzymał mocno, jakby się bał, że Chris zaraz się rozpłynie w powietrzu. Patrzył na niego i czuł jak wzrasta w nim wzruszenie. Jego brwi ściągnęły się, jakby miał się rozpłakać, być może nawet chciał płakać, ale oczy też miał suche. Niewiele myśląc, przysunął się bliżej, objął go ciasno ramionami. Trzymał. Wziął głęboki oddech, wdychając znajomy zapach. Gdy wypuszczał powietrze, nawet jego oddech wydawał się drżeć. Serce łomotało mu w piersi, w uszach słyszał szum własnej krwi. Do ostatniej chwili nie wiedział czy jeszcze go zobaczy, a teraz trzymał go znowu przy sobie- żywego, całego i zdrowego. - Myślałem, że cię znajdzie - wyszeptał w jego ramię. Byłaby to jego wina. Nie pilnował wystarczająco swoich wspomnień, jego magia była niczym w starciu z… Nie chciał go nazywać tym imieniem, ale innego nie miał. Azjata. Azjata musi wystarczyć. - Nie mogłem wcześniej - kontynuował nie bez wysiłku. - Słyszałby - nie miał pewności, ale biorąc pod uwagę biegłość w mentalnej, Azjata pewnie bez problemu mógłby wyczuć próby połączenia. Wciąż miał wrażenie, że dzisiejsze wyjście sześciopalczastych było cholernie wygodne. Za łatwo im poszło. Pozwolili im uciec. Zacisnął dłonie na jego ubraniu. Był w domu, ale nie czuł się bezpiecznie.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
20.05.21 23:38
https://story-of-magic.forumpolish.com/t363-guslarze-chance-regan#2232 https://story-of-magic.forumpolish.com/t364-guslarze-chance-regan https://story-of-magic.forumpolish.com/t365-guslarze-chance-regan https://story-of-magic.forumpolish.com/t367-przepowiednie-cyrila-malachia-hotline#2255 https://story-of-magic.forumpolish.com/t366-chance-chance-lize#2254
Powrót do góry Go down
Christopher Brams
It's been a long day without you, my friend Ff8f532ab49f094a3ebdf5981d1f91852b259da9
Przynależność : Brakebills
Dyscyplina : Manipulacja ciepłem
Zasoby : 14PD | 1085$
Christopher Brams
Fizyczni
Jego serce zatrzymało się na krótką chwilę, a świat stracił trochę na ostrości. Wrak człowieka, którego widział przed sobą nijak miał się do tego, co sobie wyobrażał. Nie słyszał nawet jego słów, czując uścisk dłoni na swojej. Widział, że drży na całym ciele. Czuł mieszaninę zapachów, która przyprawiała go o mdłości. A może to ten przejmujący, narastający lęk? Machinalnie pomógł mu wstać, podtrzymując ciężar ciała na sobie. Nie był w stanie wydobyć z siebie ani słowa. Nie był też w stanie poruszyć się jakkolwiek sensownie. Zesztywniał tylko nieznacznie, gdy dłoń przemieściła się na jego ramię, a chwilę później Regan go obejmował, jakby nigdy nie zamierzał wypuścić. Jego ramiona przez chwilę zwisały bezwładnie przy jego bokach, jakby oszołomienie odbierało mu jakąkolwiek zdolność do ruchu. Ponownie, smród kanałów uderzył go otępiającą falą. Nie rozumiał co się działo. Powoli uniósł ramiona, odwzajemniając uścisk. Niezgrabnie przesunął dłoń na plecy przyjaciela, starając się gładzić go jakoś uspokajająco. Każdy ruch jednak był urwany, niepewny, trochę jakby spodziewał się, że za chwilę obudzi się z jakiegoś koszmaru. Przecież powinien się cieszyć, a zamiast tego czuł tylko narastające przerażenie, pomieszane z wzrastającą adrenaliną. Poczuł nagle niesamowicie silną potrzebę zdystansowania się, odsunięcia - zbycia wszystkiego jakimś głupim żartem. Gdyby tylko mógł przenieść uwagę na cokolwiek innego. Zamiast tego milczał, stojąc w tym sztywnym, niepewnym uścisku. Dopiero kolejny, chłodny powiew wiatru przypomniał mu o tym, gdzie stoją i pozwolił skierować myśli gdzieś indziej. Cokolwiek się teraz z nim działo, nie było na to czasu. Musiał stąd zabrać Chance'a. Musiał wyplątać się z tego uścisku, doprowadzić go do porządku. Zaopiekować się. Tak. W głowie zaczął powstawać plan, który zagłuszał szum w głowie. -Zabiorę cię do domu - wydusił z siebie w końu. Stał jeszcze tak przez chwilę, aż w końcu opuścił ramiona, odsuwając się o pół kroku. -Już w porządku - dodał bezbarwnie, trochę nieobecnie. Pojadą do domu Regana, zamówią jedzenie. Nie mógł teraz skupiać się na tych wszystkich słowach, które nie miały sensu. Musiał być racjonalny. Zdobył się na sztuczny, blady uśmiech, który chyba miał pokrzepić blondyna, chociaż spodziewał się że z żadnym skutkiem. -Już jesteś bezpieczny - obiecał, chociaż sam chyba do końca w to nie wierzył. Gdyby wierzył, nie martwiłby się tak dwutygodniową ciszą. Zrobił krok w tył, obejmując wzrokiem całą sylwetkę Regana. Odetchnął głębiej. -Już dobrze - powtórzył bez cienia pewności w głosie. W końcu zdecydował się wrócić do przyjaciela, żeby pomóc mu faktycznie założyć tę kurtkę. Zdjął z szyi szalik, owijając Regana szczelniej. -Zmarzniesz - do głosu wkradła się jakaś obca rzeczowość. Tak, miał problem do rozwiązania. Nie było miejsca na niezrozumienie. Przełknął głośno ślinę. -Twoje dłonie - spojrzał na małe połamane palce. Kurwa. Trzeba było chodzić na zajęcia do Marlowe'a. Był pewien, że w mieszkaniu Regana nie ma żadnej apteczki.
Nie tak wyobrażał sobie ich spotkanie po dwóch tygodniach ciszy. Sądził raczej, że zaleje go fala radości i złości. Że usłyszy jakieś głupie wyjaśnienie, okraszone niepewnym uśmiechem i głupią opowiastką, w którą uwierzy, bo po co drążyć temat. Obiecają sobie, że znowu będzie dobrze, że przestaną się wydurniać i przed sobą uciekać. Pogadają o tym, że w sumie Brams chciał u niego posiedzieć w wakacje, bo w sumie wtedy nie musiał być w szkole. Te wszystkie głupotki. Zaplanują jakoś czas, wrócą do pisania głupich smsów i niezręcznych spotkań, od których wszystkich wróci do normy. W żadnej wersji wydarzeń nie spodziewał się że zobaczy cień uciekiniera z obrażeniami, których w żaden sposób nie był w stanie oszacować. Co się działo przez te dwa tygodnie? Poczuł na uderzenie gorąca. Czy Bart wiedział? Zacisnął szczęki w fali nadchodzącego gniewu. Jeśli wiedział i go oszukał. I jeszcze gdzieś zabrał, zamiast z nim szukać Chance'a. Zadrżał, ale zdecydowanie nie z zimna. Przyjął narastającą złość ze swoistą radością. Gniew był energią, dawał mu siłę do działania. W gniewie był w stanie to wszystko rozwiązać. Otrząsnął się jak zmokły pies, wracając spojrzeniem do Chance'a - złapię nam taksówkę - obiecał cicho. -Jedziemy do ciebie. Tam mi wszystko opowiesz - zakomenderował, po czym oplótł blondyna ramieniem tak, jakby prowadził pijanego znajomego. -Oprzyj się o mnie - mruknął cicho, po czym ruszył w stronę głównej, żeby przywołać do nich jeden z nowojorskich środków transportu i zapakować blondyna do środka.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
22.05.21 14:21
https://story-of-magic.forumpolish.com/t145-brakebills-christopher-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t166-brakebills-christopher-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t240-brakebillschristopher-brams#520 https://story-of-magic.forumpolish.com/t182-chris-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t169-chris-brams
Powrót do góry Go down
Chance Regan
It's been a long day without you, my friend Giphy
Przynależność : Guślarze
Ranga w Sekcie : Rekruter
Zasoby : 5PD | 1295$
Chance Regan
Guślarze
Chance schodząc z adrenaliny wisiał w jakimś dziwnym limbo. Nie dało się ukryć, w centrum miasta, wśród masy przechodniów, bombardowały go bodźce, znajomy chaos uczuć. Nie miał jednak siły dochodzić co konkretnie się działo. Gdyby miał je do czegoś porównać, byłby to biały szum. Dźwięk wyraźny, wygłuszający wiele innych przekazów, ale wciąż trudny do sprecyzowania czy opisania. Czuł się odcięty od tego wszystkiego, jakby rzeczywistość rozgrywała się za grubą taflą szkła, docierała do niego zagłuszona i zniekształcona. Nawet jego własne uczucia wydawały się spłycone. Był ich świadomy, ale nie przeżywał tak, jak zazwyczaj. Jakby ktoś wciągnął go z tej sytuacji i postawił obok. Nie uczestniczył w pełni, jakby oglądał film o samym sobie, nagrany w jakiejś innej, obcej rzeczywistości.
Gdyby był bardziej skupiony czy responsywny, być może dystans Chrisa wywołałby w nim mocniejszą reakcję- zakłopotanie, skrępowanie, wstyd. On też nie dostał tego, czego się spodziewał. Myśląc o ich ponownym spotkaniu miał w głowie wyobrażenie uścisków i pytań. Masy, masy pytań. Ulgę, może nawet wzruszenie. Gdyby był bardziej świadomy stanu, w jakim się znajdował, być może przejąłby się, pomyślał, że Chris brzydzi się go dotknąć. Bo naprawdę, gdyby Chance sprzed dwóch tygodni zobaczył sam siebie… Teraz był jednak zmęczony. I to w każdy możliwy sposób- fizycznie i psychicznie. Nie potrafił się zmusić do przejmowania się czymkolwiek innym, niż ich bezpieczeństwo.
To jednak nie tak, że nie zauważył zupełnie nic. Krótkie, urwane ruchy na jego plecach nie przynosiły spokoju. Dotykając go, mając go tak blisko, jego emocje też wydawały się zbliżać, chociaż wciąż pozostawały za szkłem. Mięśnie Chanca zesztywniały. Wypuścił go z uścisku, chociaż dłoń pozostała na ramieniu przyjaciela. Pojawiło się kolejne wrażenie. Deja vu. Potęgowało ono wewnętrzne zniecierpliwienie. Coś było nie tak. Nie wiedział co. Który element tej sytuacji już się wydarzył? Co dokładnie było znajomego? Może to tylko Azjata znów bawi się jego umysłem. Może nigdy nie było żadnej ucieczki? Jego dłoń zacisnęła się mocniej na ramieniu Chrisa. Poczuł to w ostro w złamanym, małym palcu. Odruchowo rozluźnił uścisk. Ból wciąż pulsował, przywracając go trochę do obecnej chwili. To by tłumaczyło dlaczego tak łatwo poszło. Z drugiej strony, nie robił tego wcześniej, prawda? Zawsze tylko zadawał pytania, czytał i przeglądał.
- Nie! - w podniesionym głosie zabrzmiała panika. Znów spróbował zacisnąć rękę, ale poddał się gdy tylko ból wystrzelił z palców. Skrzywił się. Wziął głęboki, ostry oddech. - Wie gdzie mieszkam - przynajmniej zakładał, że wie. - Każde miejsce, które znam. Może o nim wiedzieć - dodał, bo przecież Chris nie wiedział, nie mógł wiedzieć. Na dobrą sprawę, czy był pewien, które informacje wyciągnął Azjata? Czuł jego obecność, ale nie opierał się. Mógł zajrzeć gdziekolwiek. Trzeba zakładać, że na tę chwilę dysponował tą samą wiedzą, z którą Chance pojawił się w metrze. Czy będzie go szukał? Gardło znów ścisnęło mu się w strachu. Czy będzie mu się chciało? Przecież dla sześciopalczastych był nikim. Co najwyżej ciekawym zwierzątkiem, które mogliby potrzymać chwilę w słoiku, prawda?
Pozwolił otulić się szalikiem, założyć kurtkę. Zmarzniesz. Zaśmiał się słabo pod nosem. Zawsze marzł, powinien teraz narzekać, wyolbrzymiać tą niedogodność i mówić, mówić, mówić żeby się rozproszyć od odczuwanego chłodu. Ale Chance był cicho, jakby nie zauważał, że dygocze na całym ciele, że szczęka zębami. Zwrócił uwagę na jego ręce. Chance spojrzał w dół na własne dłonie, poruszył nimi ostrożnie dobrze wiedząc, że zaboli. Ponowił ruch, trochę zadowolony, że wciąż je czuje. Nie wiedział co powiedzieć. Nie potrafił nawet określić jak długo są złamane. Gdy komórka się wyładowała, szybko stracił poczucie czasu. Nigdy jej nie naładował. Mógł, ale nie zrobił tego. Chyba chciał, by czas się zatarł. W metrze odpływał we wspomnienia. Nie chciał liczyć dni i zastanawiać się jeszcze bardziej kiedy i czy w ogóle ktoś po nich przyjdzie. Zaśmiał się znowu, słabo, wysokim dźwiękiem. W końcu przyszli. Jakaś część jego głowy za każdym razem dopowiadała ”za późno”, ale Chance nie chciał rzucać zarzutami na prawo i lewo. Nie wiedział jak bardzo zabezpieczone było metro. Może jakoś ich zamaskowali? Miał nadzieję. W końcu nie był tam sam, tak? Po niego mogli nie przychodzić, ale Łajza… Łajza miał w becie rodzinę. Taką prawdziwą. Chance był sam. Leo by po niego nie przyszedł i szczerze mówiąc, nawet tego nie oczekiwał. Właśnie, Leo. Nie było go w grupie ratunkowej. Będzie na niego jeszcze bardziej zły. Zamiast wrócić i pokazać mu, że jest prawie cały i prawie zdrowy, uciekł czym prędzej w miasto, do osoby, przed którą tak bardzo go z Jamesem ostrzegali. Poczuł w piersi jakiś blady wyrzut sumienia.
Pozwolił się wyprowadzić z uliczki, wciąż pogrążony w myślach. Gdy padło słowo taksówka, w pierwszym momencie nie zarejestrował go. Dopiero z kilkusekundowym opóźnieniem, Chance zawahał się, przystając w miejscu. Spojrzał na Chrisa niepewnie, wzrokiem omiatając jego twarz. Nie wiedział czy to w porządku. Nie potrafił jednak znaleźć innego rozwiązania. Nie było z nimi Barta, który mógłby wygodnie zadzwonić do znajomego policjanta i zamówić dorożkę. Gula, kula zbitych emocji, która wisiała mu w gardle, zrobiła się cięższa. Gdyby nie był tak odwodniony, może nawet zaszkliłyby mu się oczy. Przez niego Chris wsiada do samochodu i nie może mu w żaden sposób tego oszczędzić. Nawet gdyby znalazł cegłę, którą mógłby narysować znaki otwierające portal, był za słaby żeby podtrzymać go w pojedynkę. Była ich tam piątka, dlatego dali radę. Gorzka bezsilność złapała go za gardło.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
22.05.21 17:30
https://story-of-magic.forumpolish.com/t363-guslarze-chance-regan#2232 https://story-of-magic.forumpolish.com/t364-guslarze-chance-regan https://story-of-magic.forumpolish.com/t365-guslarze-chance-regan https://story-of-magic.forumpolish.com/t367-przepowiednie-cyrila-malachia-hotline#2255 https://story-of-magic.forumpolish.com/t366-chance-chance-lize#2254
Powrót do góry Go down
Christopher Brams
It's been a long day without you, my friend Ff8f532ab49f094a3ebdf5981d1f91852b259da9
Przynależność : Brakebills
Dyscyplina : Manipulacja ciepłem
Zasoby : 14PD | 1085$
Christopher Brams
Fizyczni
Odchrząknął trochę zakłopotany. Spojrzał kątem oka na dłoń na ramieniu, rejestrując każde otarcie, opuchliznę, zabrudzenie i rysę. Woń kanałów wciąż nie dawała mu spokoju. Może na tym łatwiej było się skupić niż na tym, co stało za obrazkiem przed nim? Ściągnął lekko brwi, czując rosnącą gulę w gardle. Nie wiedział dlaczego. Nie rozumiał co się z nim działo, a tym bardziej nie rozumiał co się działo z Reganem. Nie patrzył mu w oczy. Patrzył wszędzie, tylko nie na twarz blondyna. Bał się tego, co mógłby tam zobaczyć. Jedno spojrzenie kilka chwil temu mu wystarczało. Nie radził sobie w takich sytuacjach. W żadnych sytuacjach z ludźmi sobie nie radził, podpowiedziała usłużnie drwiąca myśl w głowie. Odpędził ją, kręcąc gwałtownie głową. Nie miał teraz czasu na to, żeby się nad sobą rozczulać. Nie było na to miejsca, nie w tej sytuacji. Nie potrafił formułować pytań, ale tym też będzie się przejmował za moment. Najpierw, musiał o niego zadbać. Najlepiej jak potrafił. Tylko dlaczego, nawet jeśli w całej myśli i potrzebie opieki, było tyle czułości, cała otoczka związana z okazywaniem jej budziła jego niechęć i niepewność. Czy to ta złość, że go nie było? Nie potrafił tego nazwać i czuł, że go to coraz bardziej frustruje. Jakby mu coś umykało. Przełknął ślinę nerwowo i niemal podskoczył, gdy Regan tak gwałtownie zaprotestował. -Nie? - Powtórzył bezmyślnie. -Kto wie? - Zapytał w końcu, chociaż nie był pewien czy chciał znać odpowiedź. A co, jeśli Regan oszalał? Niepewnie prześlizgnął się wzrokiem po jego twarzy, starając się w ułamek sekundy zarejestrować wszystko, czego potrzebował. Jednak, cokolwiek tam zobaczył, spowodowało, że nie mógł się na tym skupiać. Dobrze, skoro nie do domu, to dokąd? Machinalnie poprawił szalik, zapiął kurtkę pod samą brodę.
Nim taksówka się obok nich zatrzymała, podtrzymywał go mocno przy sobie, obejmując w pasie. Nawet przerzucił sobie jego ramię przez swoje, żeby Regan przypadkiem nie wypadł mu z rąk. Z jakąś dziwną determinacją wpatrywał się w jadące samochody, czując jak jego żołądek zaciska się coraz mocniej. Przyjechał tu jakoś, tak? Da sobie radę jeszcze raz. Później wróci metrem. Dokądkolwiek by go nie zabrał. Trzy głębsze wdechy, żeby uspokoić kołaczące się serce. Będzie dobrze. Nawet jeśli adrenalina trochę opadła i wizja jechania autem powodowała, że jego ślinianki pracowały mocniej, a żołądek wywracał się na lewą stronę. To tylko kilkanaście minut. Góra godzina. W korkach. Nic im nie będzie. Byli bezpieczni. Przełknął ślinę. Nawet nie zauważył kiedy zaczął tak silnie zaciskać szczęki, że ścięgna na jego szyi zaczęły się robić widoczne. W końcu, jakaś taksówka się zatrzymała. Otworzył drzwi, pomagając wsiąść Reganowi, zamknął jego drzwi, po czym sam ruszył na drugą stronę. -Zapnij pasy - wychrypiał bezmyślnie, zatrzaskując drzwi po swojej stronie. Sam szybkim, nerwowym ruchem zapiął swój, po czym zacisnął palce na podłokietniku tak mocno, że kłykcie mu pobielały. Odetchnął urwanie. Tak, musiał powiedzieć dokąd jadą. -1218 Union St. Brooklyn - rzucił szczekliwie do kierowcy, zapadając się w fotel. Samochód ruszył, a Brams wbił wzrok w swoje buty, licząc plamki i wystające nitki na rozklekotanych trampkach. Tupał bezwiednie jedną nogą, oddychając przez usta. Kiedy łapał się na tym, że oddychał coraz szybciej, wstrzymywał na chwilę oddech. Nie mógł się rozsypać. To tylko jazda samochodem. Nic mu nie grozi. Przełknął znowu ślinę, wbijając tym razem wzrok w poplamiony sufit, zastanawiając się nad źródłem każdej z plamek. Kiedy te się skończyły, niepewnie sięgnął dłonią w stronę Regana, próbując odnaleźć jego dłoń. Miał niby świadomość, że nie może sobie rościć prawa do wsparcia w tej sytuacji, bo bez dwóch zdań, Regan był w dużo gorszej formie, ale żołądek podchodził mu do gardła i zdążył to zrobić nim dobrze się nad tym zastanowił. -Już niedaleko - obiecał cicho, chyba bardziej sobie, niż blondynowi. Nie miał pojęcia czy to prawda. Każda minuta dłużyła się nieubłaganie. Ale musiał go zawieźć.
Na którychś światłach, niepewnie puścił podłokietnik, drżącą dłonią wyjmując telefon. Wstukał jakiegoś krótkiego, szybkiego smsa. -Pojedziemy do Allison - wyjaśnił, chyba po to, żeby nie radzić sobie z rwącą się muzyką z radia i samą jazdą samochodem. -Mieszkałem u niej kątem w jakieś wakacje. Trochę - mówił dalej, dość płasko i nieobecnie. Drżał. Wziął głębszy oddech, skupiając się na opowieści. -Allison jest w porządku. Pomoże nam. Tylko jest... bardzo - uśmiechnął się nerwowo. -Nie przestrasz się. Nie będzie zadawała pytań. Ma jakieś moje ciuchy, pewnie będą trochę wisiały, ale się nadadzą - niektóre słowa zlepiały się w jedno, jakby koniecznie potrzebował nabrać znowu powietrza. Teraz ogniskował spojrzenie na zagłówku kierowcy. Byle tylko nie patrzeć przez okno. Jeszcze tylko kilka minut. Ile mogą przecież jeszcze jechać.
Jechali ponad godzinę. Przy każdym gwałtowniejszym hamowaniu, Chris niemalże podskakiwał w miejscu. Na krótką chwilę oddech spłycał mu się albo kompletnie zamierał, dopóki nie zrozumiał, że jednak nic się nie stało. Przeklęci niech będą taksówkarze i ich ciężka noga. Odczuł każdą minutę tej podróży, chociaż potrzeba silnego skupiania uwagi na czymkolwiek innym niż to, że jadą właśnie czterokołową puszką śmierci powodowała, że mógł się zastanowić nad siedzącym obok niego guślarzem. Co takiego mogło się tam wydarzyć? Jak to się stało, że tam trafił? Dlaczego nic o tym nie wiedział? Na to ostatnie pytanie był pewien, że Regan mu nie odpowie, więc będzie musiał je zadać komuś innemu. I ta wizja wcale nie napawała go optymizmem. Kiedy w końcu auto się zatrzymało, niemalże rzucił w taksówkarza banknotami, mrucząc coś o tym, że reszty nie trzeba i wypadł na chodnik, biorąc kilka głębszych wdechów. Dopiero wtedy podszedł do drzwi Regana, żeby i jego wypuścić na zewnątrz. Pomógł mu wyjść z samochodu, znowu oplatając go ramieniem w pasie. -Jesteśmy - zakomunikował nieobecnym, drżącym tonem. Stali przed niewielkich rozmiarów budynkiem z wielkim szyldem "Anyone Comic". Budynek był parterowym prostopadłościanem. Obok niego stały wąskie, piętrowe kamieniczki. W kierunku jednej z nich ruszył z Reganem na swoim ramieniu. Przy furtce jednej z nich stała naprawdę drobna, niziutka dziewczyna, z potwornie szerokim uśmiechem na twarzy. Miała cienkie, proste, rudawe włosy i beanie nasuniętą na głowę. W wielkiej bluzie i legginsach prezentowała się na góra kilkanaście lat. -Allison pracuje w sklepie z komiksami - wyjaśnił jeszcze cicho, nim doszli do furtki, a chodzący chochlik podskoczył w ich stronę. -Ona wie - dodał, jakby miało to tłumaczyć wszystko. Ostrożnie wypuścił Regana z uścisku, bo dziewczyna uwiesiła mu się na szyi. Posłał jej możliwie najcieplejszy uśmiech, ale i ten wyszedł blado, po czym wyciągnął rękę w stronę Regana. -Idziemy? Umyjesz się. A ja skoczę po skrzydełka obok. Są całkiem jadalne - znowu spróbował się uśmiechnąć. Odzyskiwał odrobinę kontroli. Mógł w ten sposób pracować.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
22.05.21 19:37
https://story-of-magic.forumpolish.com/t145-brakebills-christopher-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t166-brakebills-christopher-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t240-brakebillschristopher-brams#520 https://story-of-magic.forumpolish.com/t182-chris-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t169-chris-brams
Powrót do góry Go down
Chance Regan
It's been a long day without you, my friend Giphy
Przynależność : Guślarze
Ranga w Sekcie : Rekruter
Zasoby : 5PD | 1295$
Chance Regan
Guślarze
Wsiedli do taksówki. Chance nie bał się samochodów, nie miał ku temu powodu, ale mimo to bał się. Czy zdarzyło się wcześniej żeby widział Chrisa w samochodzie? Nie przypominał sobie takiej sytuacji. Przez chwilę żałował, że poleciał się z nim zobaczyć od razu zamiast najpierw wrócić do… Gdziekolwiek teraz rezydowała beta, ogarnąć się, przemyśleć sytuację i dopiero skontaktować się z Bramsem. Nie musiałby wtedy zmuszać się do bliskiego spotkania ze swoim największym lękiem. Powoli jasne stawało się, że to spotkanie było dla Chanca, nie dla Chrisa. Nie wiedział czy było w tym coś złego. Czytał niby w internecie, że nie można tylko dawać, trzeba czasem brać. Nawet jeśli, to wcale nie czuł się z tym dobrze, na pewno nie w tej chwili. W pierwszym odruchu chciał złapać jego rękę, jego ramię nawet drgnęło by to zrobić, ale zawahał się, dystans Chrisa wciąż świeży w jego głowie. Skupił się więc na obrazach przesuwających się za oknem. Co chwilę, kątem oka zerkał w jego kierunku. Nie potrzebował magii mentalnej, by wiedzieć o jego strachu, ale nawet tym dodatkowym, mocno przytłumionym zmysłem odbierał jego dyskomfort. W pojeździe był jeszcze taksówkarz, ale dla Chanca mógł równie dobrze nie istnieć. Odczucia kierowcy zupełnie się gubiły gdzieś pomiędzy przerażeniem Chrisa, a niepokojem samego Regana. Może to i lepiej.
Odpływał właśnie we własne przemyślenia, gdy kątem oka zarejestrował ruch. Chris szukał jego dłoni. Chance wyciągnął ją w jego kierunku, ścisnął na ile mógł, gdy Brams ją znalazł. Ciasny uścisk bolał. Zacisnął jednak zęby i nic nie powiedział. Chris tego potrzebuje. Chociaż tyle może zrobić skoro już wciągnął go w tą sytuację. Trzymał go pewnie, choć nie mógł całkowicie powstrzymać dygotania. Już niedaleko. Uśmiechnął się blado w jego kierunku, miało być pocieszająco, ale nie wiedział czy przyjaciel w ogóle to zarejestrował. - Nie dryfuj - rzucił pół szeptem. Może raczej ”nie oddryfowuj”, ale nie potrafił teraz stwierdzić czy w ogóle istniało takie słowo. Myślał o tym dalej, chyba tylko żeby się rozproszyć. Przekaz krótkiego zdania był zdecydowanie mniejszym i łatwiejszym do udźwignięcia problemem, niż wszystko inne co się działo wokół nich. ”Nie dryfujesz sam” wydawało się za długie,  a ”Dryfujesz ze mną” jakoś mało pocieszające biorąc pod uwagę jego stan. W tej krótkiej wewnętrznej dyskusji, Chance doszedł do wniosku, że wybrana forma nie była jakoś bardzo zła. Potem jego myśli rozmyły się, uciekając w jakimś niesprecyzowanym kierunku, aż Chris znów nie zaczął mówić. Chance drgnął, odwracając głowę w jego kierunku. Słuchał. Nie był pewien czy przetwarza wszystkie informacje, ale słuchał. Allison, która jest trochę. No dobrze.
Nie spał, tego był pewien. Był przez cały czas świadomy trzymanej dłoni, ale nie mógł powiedzieć tego o wszystkim innym, co miało miejsce. Nie wiedział ile jechali. Za długo, to na pewno. Gdy taksówka się zatrzymała, a Chris wypadł na chodnik, Chance poczuł ulgę. Jakoś to przetrwali, koniec. Miał nadzieję, że Brams nie będzie wracać do tego wspomnienia. Gdyby to w jakikolwiek sposób miało pomóc, może nawet mógłby je zablokować, ale nie miał zamiaru składać tej propozycji, na pewno nie teraz. Chris nie lubił samej idei grzebania mu w głowie, trudno mu się dziwić. A tak, chciał mu zrobić talizman. Teraz na pewno musi. Chociaż tyle może zrobić za tą jazdę taksówką.
Wysiedli. Czy był wcześniej w tej okolicy? Nawet jeśli to nic ważnego nie mogło go tu spotkać, inaczej by pamiętał. Spojrzał na drobną dziewczynę wzrokiem, który w innych okolicznościach może byłby podejrzliwy. Ona wie. Po krótkiej analizie, doszedł do wniosku, że musi chodzić o magię. Z którą sektą się w takim razie trzymała? A może była związana ze szkołą? Żadna z tych opcji do końca mu się nie podobała, ale zdecydowanie nie był w pozycji do bycia wybrednym. Dostał miejsce, w którym może się ogarnąć, a o którym nie wie Azjata. No i dziewczyna miała nie zadawać pytań. Jego mózg zestawił ze sobą dwie informacje, które padły do tej pory. Chris znał Allison. A Allison była w posiadaniu ubrań Chrisa. Spojrzał na przyjaciela z ukosa. Czy to jest kolejna rzecz, o której nie wie? Czy jest teraz prowadzony do mieszkania jakieś może-wcale-nie-tak-tajnej dziewczyny Bramsa? Coś go ścisnęło od środka i nie był w stanie powiedzieć czy jest to żal straconych lat, czy może raczej wyrzuty sumienia, że tak im wparowuje na miejsce bez ostrzeżenia, zupełnie rozjechany przez życie.
Dość szybko znalazł się w łazience. Chris miał pójść po skrzydełka. W pierwszym odruchu chciał zaprotestować. Chyba nie był gotowy żeby zostawił go samego z jakąś kobietą niewiadomego pochodzenia i statusu, wyszedł i… Ogarniał go irracjonalny lęk, ale nic nie powiedział. Nie był w pozycji do stawiania warunków. Wolałby słyszeć go za drzwiami łazienki, mieć pewność, że nadal z nim jest. Zamiast tego znalazł się sam w niewielkim, jasnym pomieszczeniu z wielkim lustrem. Po raz pierwszy od dwóch tygodni widział swoją twarz. Poczuł ukłucie wstydu. Jak to się stało? Podkrążone, puste oczy, chora, blada twarz, okropnie brudne i potargane włosy. Nie był pewien ile tak stał, czas znów zaczął się załamywać. Śledził zmiany w swoim odbiciu, próbując przypisać jakieś konkretne wydarzenia z kanałów do poszczególnych obrażeń. Wszystko działo się stopniowo, nie mógł. Dwa tygodnie. Tak mało czasu żeby obrać go z jedynej cechy, którą tak naprawdę w sobie lubił. Może i miał paskudny charakter, ale przynajmniej twarz ładną. Teraz brzydził się sam siebie. W końcu zmusił się by odwrócić wzrok. Powoli, ostrożnie ściągnął z siebie golf. Lubił go. Był miękki. Przynajmniej w walentynki, gdy go zakładał. Ubrania rzucił na podłogę, w jakiś kąt, w którym nie dotykały łazienkowego chodniczka. Popatrzył na nie chwilę, upewniając się, że poza rytualnym spaleniem czeka je co najwyżej śmietnik. Wszedł pod prysznic. Woda była ciepła i szumiała w zupełnie inny sposób niż ta, którą słyszał z metra. Długo tak stał, pozwalając by spłynęła z niego pierwsza warstwa brudu. Pomimo nie do końca sprawnych rąk, umył się tak bardzo jak było to możliwe. Kilkakrotnie, zużywając więcej produktów niż pewnie by wypadało u zupełnie obcej osoby. Trudno, najwyżej przyśle jej jakąś paczkę prezentową. Nie potrafił się teraz zmusić do wyrzutów sumienia z powodu szamponu czy żelu pod prysznic.
Ubrania Chrisa rzeczywiście wisiały na nim całkiem konkretnie. Nie zwrócił na to wcześniej wielkiej uwagi, ale wychodziło, że Brams był od niego lepiej zbudowany. Szerszy, pewnie z większą ilością mięśni chociaż to akurat nie było trudne. Ponownie spojrzał na siebie w lustrze. Było lepiej. Wciąż wyglądał jak cień siebie, a na głowie miał prawdziwą szopę, ale przynajmniej zniknął dwutygodniowy brud. Przyłożył nos do własnego ramienia. Udało się zmyć ten smród? Uznając, że lepiej nie będzie, nieśmiało wyszedł z łazienki. Stanął niezręcznie w przejściu, wyraźnie nie wiedząc co właściwie ze sobą zrobić, szukając wzrokiem Chrisa czy jego znajomej. - Daj jakąś foliówkę - odezwał się do pierwszego, które stanęło na jego drodze. - Wyrzucę to w czym przyszedłem - głos wciąż miał nieswój. Trudno. Małe kroki czy coś. Teraz trzeba zająć się prawdziwymi problemami.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
23.05.21 0:05
https://story-of-magic.forumpolish.com/t363-guslarze-chance-regan#2232 https://story-of-magic.forumpolish.com/t364-guslarze-chance-regan https://story-of-magic.forumpolish.com/t365-guslarze-chance-regan https://story-of-magic.forumpolish.com/t367-przepowiednie-cyrila-malachia-hotline#2255 https://story-of-magic.forumpolish.com/t366-chance-chance-lize#2254
Powrót do góry Go down
Christopher Brams
It's been a long day without you, my friend Ff8f532ab49f094a3ebdf5981d1f91852b259da9
Przynależność : Brakebills
Dyscyplina : Manipulacja ciepłem
Zasoby : 14PD | 1085$
Christopher Brams
Fizyczni
Gdy odnalazł jego palce, zacisnął własne chyba mocniej, niż przypuszczał na początku. Zreflektował się dopiero po chwili i uścisk zelżał. Skupił się na uczuciu towarzyszącemu tej bliskości, chociaż wciąż nie patrzył w jego stronę. Ale jego oddech uspokoił się trochę, do tego stopnia, że nawet wydusił z siebie szczekliwy, zdecydowanie zbyt wysoki chichot na dryfowanie. -Nie jestem wydrą - wydukał cicho, mniej roztrzęsionym tonem. Wydry były dobrym zagadnieniem, żeby się na nim skupić. Co prawda, dość szybko zrozumiał, że słowo nie mogło być przypadkowe. Czyli Chance czytał wiadomości. Ale na nie nie odpisał. Dlaczego? Pewnie nie mógł. Ale to znaczyło, że gdzieś był. Wciąż nie wiedział gdzie. Skądś uciekł, ale nie wiedział skąd i przed kim. Kim był ten enigmatyczny on, który wszystko słyszał i wiedział. Dlaczego trzymał Regana przez dwa tygodnie, doprowadzając go do takiego stanu. Miał coraz więcej pytań, ale chyba nie miał w sobie na tyle siły, żeby je wszystkie zadać. Nie mówiąc o tym, że zdecydowanie nie miał ochoty prowadzić tej rozmowy przy taksówkarzu. Kierowcom z definicji nie można było ufać.
Allison wyraźnie chciała zadać wszystkie pytania widząc stan Regana i Chrisa, ale dość taktownie się powstrzymała. A może po prostu powstrzymała ją mina Bramsa, która zdecydowanie nie świadczyła o niczym dobrym. Co prawda, był to zdecydowanie efekt podróży samochodem, ale kto by się przejmował takimi drobiazgami. Niemniej, wyraźnie była dobrą gospodynią, jaka relacja by jej nie łączyła z Bramsem. W łazience naszykowała Reganowi świeże ręczniki, jakieś najmniej krzykliwe ciuchy Bramsa. Ba! znalazła się tam nawet szczoteczka do zębów, jakby dom dziewczyny częściej był bazą noclegową dla ludzi. Pod prysznicem stały jakieś owocowe żele do kąpieli, odżywki i szampony - zdecydowanie żaden z tych płynów nie powinien należeć do Chrisa, chociaż z drugiej strony, jeśli coś pachniało jak cytrusy, najlepiej ananasy, zdecydowanie mogło być jego.
Kiedy drzwi zatrzasnęły się za Chancem, Chris przez chwilę stał na środku pokoju, czując jak uchodzi z niego całe powietrze. Jego ramiona opadły delikatnie i dosłownie kurczył się w sobie. Dopiero głos dziewczyny zwrócił jego uwagę na tyle, że zdjął buty i wyplątał się z bluzy. Będzie musiała trafić do prania, na pewno. Przynajmniej tak twierdziła Al. Niech będzie. Już miał iść po obiecane skrzydełka, ale nie był się w stanie ruszyć. Stał, patrząc na drzwi do łazienki, czekając aż usłyszy szum wody. W końcu, nim Regan faktycznie wylądował pod prysznicem, Allison zaoferowała się, że pójdzie po zamówienie. Nie oponował. I tak jak zawsze marzł, tak teraz robiło cały czas było mu strasznie gorąco. Jego serce wciąż waliło młotem, a sam student nie był w stanie znaleźć żadnego powodu, dla którego napięcie z niego nie schodziło. Drżącymi dłońmi wyciągnął papierośnicę i zapalniczkę, odpalając szluga ze znajomym, kojącym trzaskiem. Opadł ciężko na parapet, otworzył okno i zaciągnął się głęboko. Przerzucił jedną nogę przez futrynę, siadając w oknie okrakiem, podciągnął jedną nogę pod brodę i oparł się o ramę. Wypuścił dym nosem. Powinien zrobić kawę. Sobie i Reganowi. Jaką kawę pił Chance? Nie robił jej od tak dawna. I właściwie, co miał z nim zrobić dalej? Przywiózł go do Allison, dał mu ciuchy; czy powinien go teraz z wszystkiego przepytać? A może powinien dać mu spokój? Kolejny kłąb dymu opuścił jego płuca, drapiąc podniebienie w znajomy sposób. Uspokajał się, a chłodne powietrze i zapach papierosów przydawały mu trzeźwości umysłu. Jeśli jadąc do Regana był jakkolwiek pod wpływem, teraz już kompletnie wytrzeźwiał i chyba zaczynało mu to doskwierać. Zdecydowanie lepiej radziłby sobie z tym wszystkim z butelką pod ręką. Zaciągnął się po raz kolejny, a po kolejnym głębszym buchu z papierosa nie zostało nic. Odpalił następnego. Musiał się dowiedzieć gdzie był i kto mu zagrażał. Stworzyć plan. Allison pewnie pozwoli mu zostać tu dłużej. Może Meg opatrzy mu palce? Jak bardzo weterynarze potrafili leczyć złamania kości ludzkich? Nie miał pojęcia. Może Allison jej pomoże, jak Meg nie będzie patrzeć. Miał tu trochę swoich rzeczy, dziewczyny miały wolny pokój gościnny. Nikt nie pomyśli o tym, żeby szukać go na Brooklynie. Chyba. Dalej słyszał szum wody, więc trochę się uspokoił. Chance na pewno potrzebował tej chwili dla siebie. Zeskoczył z parapetu, wciąż ze szlugiem w kąciku ust. Nasłucha się o tym. Nie, żeby jakkolwiek się tym przejmował w tym momencie.
Młynek do kawy zaskrzypiał, a zaraz potem zapach mocnej kawy rozniósł się po całym parterze, przy towarzyszącym bulgocie i syku ekspresu. Jaka to była kawa? Na pewno bez cukru. Nie pili takiej samej, więc pewnie z mlekiem. Zaciągnął się znowu. Czy Allison miała w domu mleko? Pewnie roślinne. Westchnął więc tylko i zabielił kawę Regana odrobiną mleka migdałowego. Lepiej nie będzie. Akurat kiedy Chance wyłaniał się z łazienki, stał w progu kuchni, z dwoma kubkami w dłoniach i resztą papierosa w ustach. Następnego zatknął za uchem, tak na wszelki wypadek. Szczęśliwie, Allison zdążyła wrócić z jedzeniem i zatrzasnąć okno w salonie. -Zaraz przyniosę. Zrobiłem kawę... z mlekiem, prawda? Al ma tylko roślinne - wyjaśnił od razu, z lekkim zakłopotaniem. Posłał blondynowi niepewny, blady uśmiech. Wciąż wyglądał jak wrak, ale jednak trochę lepiej. Ten fakt go uspokajał. -Mamy jedzenie. I colę. Nie wiem co jeszcze... może usiądziesz? - Wskazał brodą kanapę. Ustawił kubki na stoliku do kawy i stał tak, chyba czekając aż Chance postanowi co właściwie dalej robi ze sobą. Dopiero po kilku sekundach niezręcznej ciszy strzelił się dłonią w czoło i w trzech susach przeskoczył do kuchni, żeby wrócić z workiem na śmieci.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
23.05.21 23:20
https://story-of-magic.forumpolish.com/t145-brakebills-christopher-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t166-brakebills-christopher-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t240-brakebillschristopher-brams#520 https://story-of-magic.forumpolish.com/t182-chris-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t169-chris-brams
Powrót do góry Go down
Chance Regan
It's been a long day without you, my friend Giphy
Przynależność : Guślarze
Ranga w Sekcie : Rekruter
Zasoby : 5PD | 1295$
Chance Regan
Guślarze
Nie był wydrą. Może nie był. Chyba nie był. Nie teraz. Chance jednak przysiągłby, że kiedyś mieli coś z wydrami wspólnego. Uporczywie trzymali się siebie i dryfowali, nie ważne jak okropne rzeczy działy się wokół. Dla Chanca było to coś w zasadzie nowego. Chris się go nie wstydził. Nie wytykał go palcem i nie pogardzał nim, skupiając się tylko na tym kim była jego matka. Trzymał się go uporczywie. Nawet nie jak Lady Malachite. Ona była bardziej współczująca, stała obok i pozwoliła mu przychodzić, trochę odetchnąć. Chris był zawsze obok, aktywny, gotowy nawet podjąć jakieś ryzyko, tylko żeby Chanca ominęła kolejna zła rzecz. Uśmiechał się blado, próbując utrzymać oczy chociaż trochę otwarte. Starał się go obserwować, tak jakby to czuwanie miało Chrisowi zapewnić jakiś minimalny stopień bezpieczeństwa.
Wizyta w łazience sprawiła, że czuł się trochę bardziej sobą. Zdecydowanie nie komfortowo. Był w obcym domu, obcej dziewczyny, o której nie wiedział nic oprócz tego, że zna się z Chrisem. Jak to się stało, że przez te trzy lata ich drogi potoczyły się tak drastycznie inaczej? Pomijając całe Brakebills. Chris wydawał się znać tylu ludzi. NIe tylko w szkole, ale i wśród guślarzy, prawdopodobnie i osób w żaden sposób niezwiązanych z magią. Regan spędził ponad dwa lata w becie, ale nie mógł powiedzieć, że ich znał. Zamknął się. Zupełnie zatrzymał. Czego się bał? Stał w drzwiach łazienki, nieśmiało zaglądając w głąb mieszkania. Chris stał z dwoma kubkami kawy, papierosem w ustach. Chanca coś ścisnęło w piersi. Został. Bał się, że zostawi go tu samego, ale nie. Czuł zapach papierosów, palce zaświerzbiły go prawie na zawołanie. Gardło miał już mniej suche. Powinien się najpierw napić. Jak najwięcej, nadrobić zaległości. Palenie nie było dobrym pomysłem. Wziął głęboki oddech, oczy na chwilę przyklejone do palonego przez Chrisa papierosa. Miał ze sobą paczkę w metrze, ale skończyła się szybko, możliwe że pierwszego dnia. Wtedy jeszcze miał jakieś poczucie czasu. Dwa tygodnie. Kiedy ostatnio tyle nie palił? Nie potrafił sobie przypomnieć. Czy kiedykolwiek? Zacisnął dłonie na przydługich rękawach bluzy.
Z zamyślenia wyrwał go jego głos. Kawa. Tak, kawa. Spróbował się uśmiechnąć, ale wyszedł z tego jakiś blady i napięty grymas. - Dzięki - wydusił w końcu. Jedzenie też mają. Ścisnęło go w żołądku. Był głodny. Powinien być. Odzwyczaił się od głodu przez te ostatnie lata. Zrobił się wygodny. Jak przez mgłę pamiętał to uczucie- bycie tak głodnym, że przestajesz odczuwać głód. Wydawało mu się, że wnętrzności mu się zaciskają. Chwilę później otrzymał worek na śmieci. Wrócił do łazienki i powoli, z niejakim żalem, zapakował kupkę śmierdzących ubrań. Zawiązał worek szczelnie, porzucił przy drzwiach łazienki, bo naprawdę w tym momencie nie widział innej opcji, która nie wymagała kolejnej interakcji. Był skrępowany. Nerwowo przeczesał włosy dłonią. To tak bardzo jak nie on. Wziął głębszy wdech, czując jak narasta w nim panika. Przez dłuższą chwilę stał w miejscu, tuż przy drzwiach, bose stopy na zimnych kafelkach. Oddychał. Jest w porządku. Gdyby nie mógł im przeszkadzać, Chris by go tu nie zabrał, tak? Chyba naprawdę zaczynał żałować, że przybiegł tu od razu. Zdecydowanie wolał być tym, który się opiekuje. Wcześniej tak było, tak? To on przykładał lód do złamanego po raz kolejny nosa, czyścił rany, przyklejał plastry. Od tego był. Ale obiecali sobie, że będą się składać, tak? Może skoro on martwi się o Chrisa, to i Chris martwi się o niego. Tak kiedyś było, tak? Nadal tak jest. Gdyby coś się zmieniło to…
Wygrzebał się w końcu na zewnątrz. Nie dlatego, bo czuł się gotowy. Bardziej dlatego, bo sterczenie w niej dłużej tylko mogło zaniepokoić Bramsa i jego przyjaciółkę. Więc siedział na kanapie. Na samym brzegu, ostrożnie, jakby się obawiał ją w jakiś sposób zniszczyć. Kolana ciasno przy sobie, przedramiona oparte na udach, zgarbiony, jakby próbował zajmować najmniej miejsca jak to tylko możliwe. W ręku trzymał kawę. - Macie jakąś wodę? - zaczął w końcu, silił się na bezpośredni, lekki ton. Nie patrzył na nich, wzrok wbity we własne dłonie. Powinien zjeść. Dorwał się do zamówionego jedzenia. Z początku doznanie wydawało się prawie obce. Jego żołądek znów się ścisnął. Czuł głód i mdłości jednocześnie. Jadł powoli, nie mówił nic.
- Nie wiem od czego zacząć - stwierdził wprost, gdy po wcale nie tak wielkiej porcji skrzydełek jego żołądek powiedział dość. Jego wzrok przeskoczył od Chrisa do Allison, zatrzymując się na niej dłużej. Nie znał jej. Co jeśli jest jedną z nich? Odruchowo spojrzał na jej dłonie. Zauważyłby gdyby miała sześć palców. Ale jeśli to iluzja? Nie, Chris by zauważył. Musiał przecież dotykać jej rąk, w taki czy inny sposób. Poza tym sześciopalczaści chyba nie chowali swojego dodatkowego palca. Nie widział żeby próbowali. Przełknął. - Masz może wolnego papierosa? - zaśmiał się nerwowo, zaciskając dłonie na luźnym materiale spodni. Nie pamiętam kiedy paliłem, chciał dodać, ale ugryzł się w język. Nie może narzekać. Nie chce współczucia, przecież wyszedł, mogło być gorzej, tak? Rzucił jej jeszcze jedno, niespokojne spojrzenie, potem jego wzrok przeniósł się na Chrisa. Nie patrzył mu w twarz, wzrok wlepiony w ręce. Gdy był nerwowy, one wydawały się jakimś bezpiecznym kompromisem. Wziął głębszy oddech. Brams jej ufał. Tyle powinno mu wystarczyć. - Pisałeś do mnie. Przepraszam. Dzisiaj odzyskałem telefon - nie do końca, ale mniej więcej, tyle musi wystarczyć. - W walentynki zorganizowana grupa zniszczyła azyle bety i alfy - brzmiało to jak jakiś raport z gazety, jakby wcale go tam nie było, jakby sufit nie runął mu na głowę. Kolejny głęboki oddech. - Zabrali czwórkę z nas - przełknął, jakby próbował maksymalnie oddalić od siebie ten moment. - Trzymali nas w metrze. Chcieli informacji - tak to chyba może ująć. Czy jest wystarczająco precyzyjny? Czy Chris zrozumie? - Interesują się Brakebills - emocje zaczęły w nim wzbierać. Nie potrafił stwierdzić czy wywołane wspomnieniem ostatnich dwóch tygodni czy może domysłami co może się stać. Chciał mówić szybko, ale zająknął się, kilka obrazów nasunęło mu się na myśl, znów nie wiedział gdzie zacząć. - Tam była pętla. Mieli jakąś studentkę. Torturowali ją. Mnie prosił o wróżby. Czytał mi w myślach. Dwa tygodnie siedział w mojej głowie. Wie wszystko. Wie o tobie. Pytał o ciebie. Jakby cię znał. Nie wiem. Może udawał. Nie wiem. Nie dałem rady cię schować - potok słów wypłynął z niego szybko, może trochę chaotycznie, ale nie dbał o to teraz. Wziął kilka głębszych wdechów. Nagle podniósł oczy na Chrisa. - Musimy uciekać - oznajmił głosem, który próbował być zdecydowany, ale przebijała pod nim kompletna panika. - Jak najszybciej. Ty, ja i… - nie powiedział mu jeszcze. O nie. Spojrzał na Allison. - Możemy w czwórkę. Nie ważne. Byle szybko. Może już nas szukają - czy mieli powód szukać? Sam już nie wiedział. Niby pozwolili im uciec. Miał kompletny mętlik w głowie. Z kolejnym głębokim wdechem, spuścił głowę, opierając ją na dłoniach. Długie palce zacisnęły się na burzy blond włosów, szybko się rozluźniły, gdy znów uderzył ból małych palców. Kolejny raz zacisnął je wolniej, ostrożniej, skupiając się na odczuwanym dyskomforcie. Przywracał go nieco do rzeczywistości. Oddychał, próbując utrzymać strach na dystans. - Musimy.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
25.05.21 21:52
https://story-of-magic.forumpolish.com/t363-guslarze-chance-regan#2232 https://story-of-magic.forumpolish.com/t364-guslarze-chance-regan https://story-of-magic.forumpolish.com/t365-guslarze-chance-regan https://story-of-magic.forumpolish.com/t367-przepowiednie-cyrila-malachia-hotline#2255 https://story-of-magic.forumpolish.com/t366-chance-chance-lize#2254
Powrót do góry Go down
Christopher Brams
It's been a long day without you, my friend Ff8f532ab49f094a3ebdf5981d1f91852b259da9
Przynależność : Brakebills
Dyscyplina : Manipulacja ciepłem
Zasoby : 14PD | 1085$
Christopher Brams
Fizyczni
Kiedy cofał się po worek na śmieci czuł się tak, jakby nie do końca był sobą. I to nie dlatego, że nie był u siebie - to nigdy nie stanowiło dla niego problemu. W jakiś naturalny sposób, gdzie by się nie pojawił, na tyle szybko skracał dystans, że równie dobrze mógłby tam mieszkać. Oprócz przyczep. W domu Whittemorów nigdy nie był u siebie, o czym kuzyni lubili mu przypominać. Bezpieczniej czuł się w przyczepie Regana. Albo, jeszcze lepiej, w zagraconej przestrzeni Lady Malachai. Przynajmniej dopóki ktoś się tym nie zainteresował. Ich małe, duszne królestwo, kilkanaście metrów przestrzeni, w której mogli być sobą, na tyle na ile sobą może być nastolatek w pylistym Las Cruces. W domu Allison dotychczas też zawsze czuł się bezpiecznie i dobrze. Jednak tym razem czuł się nie na miejscu. Może to przez stan Chance'a, na który nie wiedział co może poradzić. Nie rozumiał tego co się działo z przyjacielem, bo nie miał wystarczająco dużo informacji, chociaż, pewnie nawet gdyby je miał, wciąż nie wiedziałby co powiedzieć. Jak wymazać z czyjegoś życia dwa tygodnie zamknięcia? Jakie jest to jedno, magiczne słowo, które rozwiąże problem? Bezmyślnie obserwował każdy ruch Regana, starając się nie zakłócać jego przestrzeni. Miał wrażenie, chociaż pewnie mylne, że tego właśnie potrzebował. Miejsca dla siebie. Nie chciał go przytłaczać i pewnie dlatego, usiadł w pewnym oddaleniu od blondyna na kanapie. Kiedy guślarz jadł skrzydełka, Brams powoli sączył przez zęby kawę, spoglądając na niego kontrolnie z ukosa, jakby bał się, że zaraz coś się wydarzy. Odpalił kolejnego papierosa, skupiając się na smaku i zapachu, niemalże totemicznie. Nawet jeśli wydawało mu się, że jego zerknięcia w stronę Chance'a były dyskretne... cóż, nie były. W jego oczach czaiła się panika, narastający strach, niepewność, wymieszane z troską. Bardzo chciał umieć pomóc przyjacielowi, ale zupełnie nie wiedział od której strony się za to zabrać.
Chyba nawet nie usłyszał zadanego pytania. Szczęśliwie, ich gospodyni była dużo bardziej rozgarnięta. Zniknęła w kuchni, wracając z dzbankiem wody, popielniczką, szklankami i podręczną apteczką. Wszystko odłożyła na stolik, zerkając na Bramsa z politowaniem. Koło apteczki nawet znalazły się dwa zamrożone kompresy owinięte w szmaty. Pewnie na połamane palce, żeby zdjąć opuchliznę. Istotne jednak wydawało się to, że Allison we wszystkich swoich ruchach była bardzo ostrożna, żeby nie naruszyć czegoś co wisiało w powietrzu.
Nie miała szczęściu palców. Spod podwiniętych rękawów bluzy wystawały wytatuowane gwiazdki guślarzy, przekreślone grubymi, czerwonymi kreskami. Nie była już częścią jakiejś sekty i cokolwiek towarzyszyło temu odejściu musiało być związane z jakimś naprawdę poważnym konfliktem. Nie miała już czego szukać wśród guślarzy, chociaż wydawała się zupełnie tym nieprzejęta. Brams z kolei chyba nie zdawał sobie sprawy co te tatuaże oznaczają. Albo ignorował to wyklęcie, ufając jej w zupełności. Pewnie dlatego nie zwrócił uwagi na to, że została. Wzorem blondyna, siedział raczej na brzegu kanapy, dość napięty i gotowy do jakiejkolwiek reakcji fizycznej w dowolnym momencie. Nerwowym ruchem przesuwał zapalniczkę między palcami. Trochę go to koiło, w połączeniu z dymem i kawą. I tak jak Brams był stosunkowo nieobecny, tak guślarka wydawała się być bardziej rozgarnięta. Posłała Chance'owi krzywy uśmiech. -Mną się nie przejmuj. I tak muszę iść po Meg. Wrócimy wieczorem? I zajmiemy się tymi dłońmi. Chris, przyniosłam bandaże i lód. Zrób z tym jakikolwiek porządek - rzuciła jeszcze do bruneta, po czym zgarnęła puszkę ze stołu, narzuciła kurtkę na plecy i jeszcze z progu rzuciła. -Wywietrzcie tu porządnie. Meg mnie zabije - i tyle ją widzieli. Drzwi trzasnęły i zostali we dwóch. A Chris poczuł jak jakieś dziwne napięcie schodzi z jego kręgosłupa.
Niepewnie przysunął się bliżej, odwracając się w pełni w stronę Chance'a. Bez słowa wyciągnął w jego stronę otwartą papierośnicę i gdy tylko Regan wziął papierosa, podał mu zapalniczkę. Dziś odzyskałem telefon, brzmiało jak mało wyszukane kłamstwo, które rzuca się w twarz komuś, z kim nie chce się rozmawiać. Skarcił się dość szybko za tę myśl. Nie było teraz miejsca na jego złość; widział w jakim stanie jest jego przyjaciel i zdecydowanie nie było tu przestrzeni na to, żeby opiekować się frustracją Bramsa. Zwłaszcza, że Regan po chwili zrzucił bombę. Zorganizowany atak. Porwali czwórkę. Interesują się Brakebills. Ściągnął brwi, marszcząc czoło. Jakie szanse były na to, że ten, który zaatakował laboratorium był związany z napastnikami guślarzy? Niewielkie. Wyciągnął rękę w stronę Chance'a, zaciskając delikatnie palce na jego ramieniu, chociaż tym razem chyba bardziej dla swojego spokoju, w mniejszym stopniu dla komfortu przyjaciela.
Nie dałem rady cię schować. Wie o tobie.
Świeża blizna na brzuchu zapiekła widmowym bólem. Nie, świat nie był aż tak mały. Z drugiej strony, Brakebills zaatakowali już dwa razy. Labirynt i laboratorium. Może polowali też na guślarzy? Z drugiej strony, ruda i Azjata już byli na terenie kampusu. Po co mieliby się nim interesować dalej. -Kto? - Powtórzył w końcu. Wolał się upewnić, na wszelki wypadek. Czuł narastające napięcie i zaciskający się żołądek. Nerwowo zaciągnął się znowu głęboko. Musiał się skupiać na oddechu.
Nie zamierzał uciekać. Gdzieś próbował sobie wytłumaczyć, że to tylko panika Regana, że przecież nie jest tak źle, jak mówi. Przecież w Brakebills był bezpieczny. Tylko, że nie był. Regan tak naprawdę o tym nie wiedział. Lekki dreszcz przebiegł po jego kręgosłupie; czy gdyby powiedział Chance'owi o tym, co go spotkało, to czy byliby w stanie się lepiej przygotować, jakoś obronić? Dlaczego tak skupiał się na tym, żeby go obronić, a sam nie zajął się sobą w żadnym stopniu. -Jaką czwórkę? - Zapytał jeszcze, mimo że w ogólnym rozrachunku najmniej go to interesowało. Odłożył papierosa na ran popielniczki, po czym delikatnie chwycił nadgarstki obydwu rąk Regana i odsunął jego dłonie od twarzy. - Kto nas szuka, Chance? - Starał się mówić spokojnie. Nie myśleć o wszystkich wątpliwościach i narastającym poczuciu winy, które chyba nawet w tym momencie cofało go te trzy lata. Przecież, gdyby wtedy nie wybrał szkoły, nie było szans na to, że skończyliby właśnie tutaj, na tej kanapie, z Reganem w rozsypce i połamanymi palcami. Puścił jeden z nadgarstków, nakrywając jego dłoń obydwiema. -Hej, spójrz na mnie - odezwał się w końcu miękko. Jego głos drżał delikatnie. Musiał go uspokoić, chociaż trochę. Skupiał się na szczegółach. Opuchnięte palce wydawały się najlepszym, możliwym obiektem. -Jestem tu. Jesteśmy bezpieczni. Nic ci się ze mną nie stanie, przecież wiesz - zdobył się na blady uśmiech. Błądził wzrokiem po twarzy Chance'a.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
27.05.21 23:21
https://story-of-magic.forumpolish.com/t145-brakebills-christopher-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t166-brakebills-christopher-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t240-brakebillschristopher-brams#520 https://story-of-magic.forumpolish.com/t182-chris-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t169-chris-brams
Powrót do góry Go down
Chance Regan
It's been a long day without you, my friend Giphy
Przynależność : Guślarze
Ranga w Sekcie : Rekruter
Zasoby : 5PD | 1295$
Chance Regan
Guślarze
Pierwszy raz widział przekreślone guślarskie gwiazdki, ale słyszał co oznaczają. Nowa informacja sprawiła, że jednocześnie uspokoił się nieco, ale i zrobił się podejrzliwy co do innych kwestii. Co takiego zrobiła, że sekta się od niej odcięła? I która? Nie zapytał. Nie był w pozycji do zadawania pytań. Poza tym, Allison wydała się całkiem domyślna i zostawiła ich samych. Z drugiej strony, sam raczej nie był subtelny w swoim przekazie.
Wyłuskał ostrożnie papierosa. Odpalił dość niezdarnie. Zaciągnął się głęboko dymem. Przymknął oczy, zadowolony, powoli wypuszczając dym. Brakowało mu tego. Jak bardzo mu tego brakowało. Charakterystyczny smak na języku, ostrość w gardle, głębokie wdechy i niespieszne wydechy. W metrze miał tylko ćwiczenia oddechowe, a te zawsze działały na niego tak sobie. Prawdopodobnie działałyby lepiej, gdyby w stresowych sytuacjach rzeczywiście potrafił im zaufać wystarczająco, by faktycznie wykonywać je poprawnie. Gdy zmusił się już do przerwania ciszy, brnął wytrwale w wyjaśnienia. Nie wiedział czy jeśli przerwie, ponowne podjęcie tematu nie będzie go kosztować dodatkowych nerwów i energii. Poczuł jego dłoń na swoim ramieniu. Nieco go to uziemiało. Musi powiedzieć wszystko do końca. Żeby aby na pewno zrozumiał. Żeby mogli już wyjechać. Zanim skończył mówić, wypalił papierosa. Zgasił go w popielniczce. Miał ochotę poprosić o kolejnego, ale drżenie rąk powróciło. Może to nie najlepszy pomysł.
Dobrnął do końca. Padło pierwsze pytanie i nawet na nie nie potrafił odpowiedzieć. Kto? Kim byli? Nie znał nawet ich imion chociaż spędzili dwa tygodnie w metrze. Tylko jedno. Ciocia Liza. Nie żeby bardzo im to pomogło. Poczuł dłonie Chrisa na swoich nadgarstkach. Pozwolił mu je odsunąć, rozluźnił uścisk na włosach. Chwilę mu zajęło zanim rzeczywiście odważył się spojrzeć mu w twarz. Powoli podniósł głowę, zadziwiająco obecnym i klarownym wzrokiem omiótł jego twarz. Jesteśmy bezpieczni. Bardzo chciał w to wierzyć. Prawdopodobnie niczego innego nie pragnął bardziej- bezpieczeństwa dla nich obu, trochę wygody, trochę przestrzeni. Nie mógł się jednak oszukiwać. Zaśmiał się nerwowo pod nosem, ale ten śmiech szybko przeszedł w coś na granicy powstrzymywanego płaczu. Oczy trochę mu się zaszkliły. - Nie - wydusił w końcu, próbując odzyskać kontrolę nad własnym głosem. - Nie rozumiesz - wziął głęboki, drżący wdech. Kontynuował dopiero po kilku długich sekundach pauzy. - Dostałem wiadomość. Miałem zebrać sektę. Zebrałem. Wszyscy byliśmy w azylu. Zwabili nas. Oszukali mnie. Podszyli się za kogoś innego. Najpierw runął sufit. Gruzy oddzieliły nas od reszty. A potem przyszedł on i nic nie mogliśmy zrobić - przygryzł wnętrze policzków, na moment znów mając obrazy niefortunnych walentynek przed oczami. - Była ich dwójka, Chris. Dwójka na nas wszystkich. I nie mogliśmy nic zrobić. Nie wiem kim są. Jedną nazywają Liza. Ten, który siedział ze mną… - urwał wpół zdania, nagle zupełnie niepewny jakich słów użyć. - Azjata. Wysoki, wyższy ode mnie. Kazał mówić na siebie Fluffy. Pytał czy śni ci się jeszcze po nocach. Jakby cię znał. Siedział w mojej głowie, czułem go. Nie wiedziałem, że to tak czuć - jego głos ściszył się nagle. Starał się nie myśleć o klientkach, których myśli prześwietlał. Teraz, gdy spotkało go to samo, nie potrafił dłużej odsuwać od siebie tych myśli. - Wszyscy mają po sześć palców. W pojedynkę robią takie rzeczy, że… - nie pomyślałbym, że można tak łatwo. Jego głowa znów opadła. Przechylił się nieco do przodu, zmniejszając dystans między nimi. Sięgnął po jego dłonie, ścisnął na ile był w stanie. - Musimy wybierać nasze bitwy, Chris - przełknął głośno, wyraźnie tłumiąc emocje. Zacisnął oczy, bo potencjalne konsekwencje zaczęły rosnąć w jego głowie jak grzyby po deszczu. Starał się oddychać głęboko, przywrócić się do jakiegoś użytecznego stanu, ale powoli zaczynało do niego docierać co się właściwie stało. Bał się. Cholernie się bał. Chciał mu o tym powiedzieć, jakoś sformułować ten strach, ale nawet to wydawało się przerażające. Jakby siłą słów miał sprowadzić na nich właśnie taki los. - Nie mogę cię stracić - znowu. Ugryzł się w język. Nie teraz. Uniwersum nie może go znowu zabrać, nie teraz, gdy wyczołgał się ze ścieku o własnych nogach, gdy dotarł do niego. Dopiero co go odzyskał. Jaki sens było go oddawać, tworzyć taką nadzieję, skoro teraz znów… Życie nie zawsze miało sens i chyba to najbardziej go paraliżowało. To nie film, żeby zawsze mógł domknąć wątki. W jego głowie zaświeciła się jeszcze jedna lampka. Kolejny głęboki oddech i ciągnął dalej. - Miałem z tobą porozmawiać. Jak się zobaczymy - czy Chris będzie pamiętać? - Jest sprawa i nie wiem jak na nią zareagujesz. Dlatego to odkładałem. Żałuję. Nie umiem ci powiedzieć jak bardzo, bo mogłem… - mogłeś przeze mnie się nigdy nie dowiedzieć. - Yv cię szuka - wydukał w końcu. Powiedział to. Zmusił się. - Jest w becie - doprecyzował. Zacisnął oczy, niepewny reakcji przyjaciela. - Chciałem- Chciałem żebyś dowiedział się pierwszy. Nie wiem co się wydarzyło. Nie wiem czy chcesz ją- Możemy ją zabrać. I Allison jeśli chcesz - kogokolwiek, naprawdę. - Zgarnę Leo i- Naprawdę powinniśmy wyjechać - skończył kolejny potok słów. Nie miał nic więcej. Czekał więc na jakiekolwiek słowa. Chyba najbardziej na gniew. Trzymał to zbyt długo w tajemnicy i nawet jeśli intencje były dobre… Cóż, to nie miało chyba znaczenia. Nawet najlepsze intencje mogą doprowadzić do szkody, tak? Coś powinien o tym wiedzieć.[/b][/b]
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
28.05.21 23:10
https://story-of-magic.forumpolish.com/t363-guslarze-chance-regan#2232 https://story-of-magic.forumpolish.com/t364-guslarze-chance-regan https://story-of-magic.forumpolish.com/t365-guslarze-chance-regan https://story-of-magic.forumpolish.com/t367-przepowiednie-cyrila-malachia-hotline#2255 https://story-of-magic.forumpolish.com/t366-chance-chance-lize#2254
Powrót do góry Go down
Christopher Brams
It's been a long day without you, my friend Ff8f532ab49f094a3ebdf5981d1f91852b259da9
Przynależność : Brakebills
Dyscyplina : Manipulacja ciepłem
Zasoby : 14PD | 1085$
Christopher Brams
Fizyczni
Nigdy nie był dobrym opiekunem. Ilekroć mierzył się z jakąkolwiek krzywdą drugiej osoby, nie wiedział jak się zachować. Nie potrafił pocieszać, bo właściwe frazy były mu zupełnie obce, co gorsza, wydawały się niepotrzebne. Zapewnienie o bezpieczeństwie było pierwszą i jedyną rzeczą, która przyszła mu do głowy. Przy nim zawsze był bezpieczny, przynajmniej w to lubił wierzyć Brams. Gdy byli w Las Cruces czuł się pewniej, gdy z nim wyjaśniano wszelkie kwestie związane z Reganem. Przynajmniej Brams był w stanie się odwinąć albo przyjąć odpowiednio więcej na siebie. Zawsze był w gorącej wodzie kąpany, reagując wcześniej i gwałtowniej niż to było potrzebne. I to wszystko w imię ich wspólnego bezpieczeństwa, trochę wzorem kolorowych gadów, które w ten sposób próbują odstraszyć potencjalnego przeciwnika. Zawsze był głośny i wyszczekany. W LC nie brakowało mu słów, które miały skutecznie odstraszać i udowadniać, że nie jest człowiekiem, z którym warto zadzierać, nawet jeśli nie pasowało to do jego dziecięcej twarzy. Na przemoc i zagrożenia z nią związane potrafił odpowiadać odpowiednią przemocą. Zdawało się jednak, że znajdował się w tym miejscu, w którym podstawowy arsenał bramsowych zachowań zawodził. Może dlatego, instynktownie, sięgał po drugą rzecz; dotyk. Wciąż trzymając dłoń przyjaciela gładził delikatnie kciukiem jej wierzch, na tyle kojąco, na ile potrafił. Śmiech jednak zatrzymał go w połowie ruchu.
W pierwszej chwili, widząc szklące się oczy, chciał odwrócić wzrok, jakby to było coś, na co nie powinien patrzeć. Powstrzymał się, chociaż jego i tak już blady uśmiech, zbladł jeszcze bardziej. Musiał być tu dla niego na tyle, na ile potrafił. Dać wszystko, co mógł dać, nawet jeśli nie było tego dużo. Słuchał jego drżącego głosu, skupiając się na na treści. -Nie mogłeś wiedzieć - powiedział cicho, nim kolejne rewelacje odebrały mu głos i oddech. Krew szumiała mu w uszach, a serce waliło młotem. Czuł jak żołądek znowu mu się zaciska, a wyciszona już panika nawraca ze zdwojoną siłą. Instynktownie zacisnął palce na dłoni Chance'a, nie zwracając początkowo uwagi na potencjalne szkody. Dopiero po dobrych kilku sekundach się zreflektował, cofając dłoń jak oparzony. -Jezu, przepraszam - bąknął lekko zachryple. Przerażona twarz Francisa wciąż stała żywo przed jego oczami, z jego własną sylwetką odbijającą się w szkłach awiatorek. Pamiętał niemoc i powolną utratę świadomości. I głos sześciopalczastego, towarzyszący ostrzu wnikającemu w brzuch. Zadrżał, oddychając szybciej. Bał się. Nigdy w życiu nie bał się tak drugiego człowieka. Towarzystwo w LC było potworne, ale przy okazji przewidywalne. Miało jakieś swoje cele, w których Brams potrafił nawigować. W najgorszym razie kończył z połamanym nosem i kolejnymi bliznami, ale to tyle. W laboratorium prawie stracił życie przez kaprys jakiegoś mężczyzny, który pojawił się znikąd. I był boleśnie świadom swojej bezsilności. Kiedy inni próbowali coś zrobić, on praktycznie umierał na ich oczach na smętnym krzesełku w laboratorium Brakebills. Regan by się nawet nie dowiedział. Odwrócił wzrok i gwałtownie sięgnął po bandaże i kompersy. Jeden z kompresów, przez gwałowność ruchów wyplątał się ze szmaty, spadając na podłogę. -Kurwa - syknął pod nosem, zdecydowanie zbyt drżącym głosem. Miał mu o tym nie mówić. Miał go nie martwić.
Miało go to nie spotkać.
Czuł narastającą gulę w gardle, gdy był już pewien, że wiedział o tym wszystkim wcześniej. Przynajmniej w jakimś stopniu. Zamiast być twardym, mógł mu po prostu napisać prawdę. Ostrzec go. Powiedzieć, żeby uciekał i się nie oglądał. Skoro raz się znaleźli, znaleźliby się jeszcze raz. Zamiast spędzać Walentynki na dachu z Raquelem, mógł go zabrać gdzieś, gdziekolwiek. Przecież rozmawiali o tym wieczorze. A gdyby nigdy go nie zostawił? Gdyby wybrał Regana zamiast ucieczki za nowym, lepszym jutrem? Dalej byliby w LC, w jakiś dziwny sposób bardziej bezpieczni, niż tutaj. Tam mieli przeciwników z którymi umieli się mierzyć. Może sami by kiedyś wyjechali, chociaż pewnie nie do NYC, tylko gdzieś bliżej. Może El Paso? Zostawiliby całe zło za plecami, nigdy nie mierząc się ze złem związanym z magią. Albo, gdyby mu powiedział o Brakebills, może obydwaj trafiliby jakimś cudem na egzaminy? W obydwu przypadkach, byliby we dwóch i może byliby bezpieczniejsi. Gdyby zrobił cokolwiek. Czuł, że mógł temu zapobiec, jakkolwiek. Nawet jeśli nie była to prawda. Dopiero uścisk na rękach go uziemił. Przynajmniej trochę. Wciąż jednak nie był w stanie na niego spojrzeć, pochłonięty rozlewającą się po całym ciele winą. -Nie stracisz mnie - usłyszał swój głos wypowiadający zupełnie bezsensowną frazę. Nie wiedział tego. Bo niby skąd miał wiedzieć? W Brakebills spodziewali się ataku, nawet jeśli się o tym nie mówiło. Mógł nastąpić kiedykolwiek. I jeśli napastnicy atakowali guślarzy, mogli się tylko domyślać, że nastąpi to raczej prędzej niż później. Wciąż jednak bał się na niego patrzeć. Czuł się winny. Znowu. Wszystko sprowadzało się do jednej decyzji. To wszystko mogło się nie wydarzyć. Tak bardzo potrzebował tej sprawczości. Niepewnie przeniósł na niego spojrzenie, chociaż dość tchórzliwie, wrócił zaraz wzrokiem do bandaży. Powoli wyswobodził jedną dłoń i zabrał się za ostrożne bandażowanie jednego z palców. -Tutaj mamy do kogo się zwrócić. Nie jesteśmy sami... Nie mogę jechać - powiedział powoli. Już raz poświęcił go dla Brakebills. Gdyby je teraz porzucił, to poświęcenie nie miałoby żadnego sensu. Równie dobrze te trzy lata i niepewność związaną z rozłąką mógł... no właśnie, co mógł. -Allison już nie buja się z guślarzami - mówił dalej, płaskim głosem, zupełnie nieobecny. -Meg nie jest magiczna. Nie zostawi jej. Są razem od... nie wiem, pewnie pięciu lat - zmusił się do uśmiechu, sztywnego i fałszywego, maskującego lęk na twarzy. Powinien mu powiedzieć, że wiedział o sześciopalczastych. Tylko czy teraz nie lepiej było udawać, że nic się nie stało? Przejść nad tym do porządku dziennego. Nagle poczuł swoją długą bliznę na brzuchu. Przecież nigdy jej nie zobaczy. Wciąż jednak nie odważył się na niego spojrzeć, jakby bał się, że Chance zobaczy w jego oczach winę i wyczyta wszystko; nóż w brzuchu, kłamstwo czy pieprzonego Barta. Jego żołądek zacisnął się jeszcze silniej, a Brams musiał przełknąć ślinę, żeby nie zwrócić czegokolwiek co akurat miał w żołądku. Nie chciał go okłamywać. A z drugiej strony, miał wrażenie, że już dawno minął właściwy moment na podzielenie się faktami.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
03.06.21 19:58
https://story-of-magic.forumpolish.com/t145-brakebills-christopher-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t166-brakebills-christopher-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t240-brakebillschristopher-brams#520 https://story-of-magic.forumpolish.com/t182-chris-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t169-chris-brams
Powrót do góry Go down
Chance Regan
It's been a long day without you, my friend Giphy
Przynależność : Guślarze
Ranga w Sekcie : Rekruter
Zasoby : 5PD | 1295$
Chance Regan
Guślarze
Już jego pierwsze słowa wybiły go nieco z rytmu, ale nie był jeszcze podejrzliwy. Nie stracisz mnie. Chance ściągnął brwi. Skąd mógł to wiedzieć? Skąd miał taką pewność? Próbował go uspokoić, to musiało być to. W pierwszym momencie chciał mu powiedzieć, że nie potrzebuje pustych zapewnień. Potrzebuję konkretnego działania. Takiego, które uratuje ich obu. Może jeszcze nie rozumiał powagi sytuacji, więc tym bardziej starał mu się ją przybliżyć.
Dopiero kolejną reakcja Chrisa sprawiła, że gardło Chanca znów się zacisnęło. Zamrugał kilkakrotnie, z nadal otwartymi ustami, co zdecydowanie nie mogło wyglądać mądrze, ale w tym momencie wydawało mu się, że jednak się przesłyszał. Jak to nie mogę? Spuścił głowę, wziął głęboki wdech. Na krótką chwilę jego oczy zawisły na kubku kawy. Wyglądała na taką, jaką lubił, ale w tym momencie przyprawiło go to o pierwszą falę gniewu. Przecież Chrisowi na nim zależało, tak? Strach w jego oczach wydawał się prawdziwy, chociaż wciąż miał problem, by zupełnie się skupić na emocjach, czuł go- blady i drżący, zimny. Jego dłonie znów zaczęły drżeć. Patrzył na niego prawie nachalnie, ostrym, podejrzliwym spojrzeniem. Kolejny wdech. - Czy ty mnie słuchasz? - zaczął. Starał się brzmieć tak spokojnie jak tylko mógł, ale mimo to targające nim emocje wyglądały wyraźnie zza tej fasady. Jego opanowanie było kruche. - Beta jest w strzępach, nie wiem czy alfa w ogóle istnieje - mówił powoli, wciąż wbijając w niego wzrok. Zacisnął dłonie w pięści, by powstrzymać drżenie. Poczuł ból, ale w tej chwili uważał to niemal za zaletę- przynajmniej nie skupiał się w pełni na emocjach, które coraz bardziej się w nim gotowały. - Zaraz będą w Brakebills, nie ma kogo pytać o pomoc! Trzeba spierdalać! - podniósł głos. Wciąż chrypiał, szczególnie po papierosie, ale w ogóle się tym nie przejmowała. Skupił się na Bramsie, na jego odczuciach. Wciąż nie czuł ich wyraźnie, być może przez to jak silnie odczuwał własną frustrację, która zbierała się w nim przez ostatnie dwa tygodnie. Był jednak pewien, że Chris się boi. Skoro tak to dlaczego nie chce uciekać? Gdy sięgnął po jego dłoń, próbując zająć się połamanymi palcami, Chance odtrącił go jednym, szybkim ruchem. - O czym mi nie mówisz - zdanie nie było zaakcentowane jak pytanie. Płaskie, gniewne szczeknięcie. Zaciskał zęby i teraz chyba już cały drżał. Myśli znów zaczynały galopować.
Nie wiedział o Barcie, nie wiedział o Allison, oczywiście, że nie wie wszystkiego. Z nich dwóch to Chris lepiej sobie poradził. Przystosował się do nowego świata, skorzystał z okazji, zostawił za sobą to co niewygodne. Chance długo odsuwał od siebie te myśli. Spróbował przypomnieć sobie radość, która biła od Bramsa w tej brudnej uliczce, gdy spotkali się w grudniu. Nie potrafił. Wydawała się odległa, jak wczorajszy sen. Może wcale nie była tak jednoznaczna, jak mu się wtedy wydawało? Może zobaczył to, co chciał zobaczyć? To nie byłby pierwszy raz. Dziś był obrzydzony. Nie, nie, przecież widział się w lustrze. Też był, samym sobą. Jego wzrok znów przeskoczył ku kawie. Pamięta jaką pije, zabrał go do przyjaciółki, dał mu schronienie. Musi mu zależeć, tak? A może źle to czyta? Może to oparcie wcale nie było tak pewne, jak zawsze mu się wydawało? Zostawił go za sobą, bo dostał dobrą okazję. Zostawił go. Może już nie pasuje do jego nowego życia? Przecież sam mu powiedział- nie będzie tak samo. Ale z nich dwóch to właśnie Chris poszedł dalej. On nadal siedzi w Las Cruces, czeka aż przyjaciel wróci do domu chociaż nikt w to już nie wierzy. Nikt mu nie wierzył. Wszyscy mówili, że uciekł. Co jeśli to on się mylił? W Brakebills nie było dla niego miejsca, co jeśli…
Wstał gwałtownie. Przeszedł kilka kroków w bliżej nieokreślonym kierunku, raz po raz, nerwowo przeczesując włosy. Oddychał głęboko. Nie może skakać do konkluzji. Nie może wyciągać wniosków z niczego. Ostatnie trzy lata były mgliste, niewiele pamiętał, ale kiedy przestał ufać i dalszym wspomnieniom? Spojrzał na niego tym przenikliwym, przerażonym wzrokiem paranoika, który szuka potwierdzenia własnych domysłów. - Boisz się, ale chcesz zostać - wydusił w końcu. - Po co? - czuł się zdradzony. Co takiego przed nim chował? Co go tu trzymało, że był gotowy narażać ich obu? Może mu nie wierzył? Może myśli, że oszalał? Stary lęk znów zaczął wspinać się po jego karku. Wspomnienia głosów Las Cruces nagle bardzo wyraźne. Nie pamiętał co mówiły, ale strach, który czuł, tłumioną panikę, to wszystko zapuściło korzenie w jego pamięci. Doskonale pamiętał jak to jest bać się utraty zmysłów, powoli przekonywać się, że traci się rozum. Teraz miał rację. Musiał mieć. Nie tylko on siedział w metrze. Metro było prawdziwe. - Nie wierzysz mi? - usłyszał własny zachrypły szept. Czuł jak jego dłonie dygoczą.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
03.06.21 21:27
https://story-of-magic.forumpolish.com/t363-guslarze-chance-regan#2232 https://story-of-magic.forumpolish.com/t364-guslarze-chance-regan https://story-of-magic.forumpolish.com/t365-guslarze-chance-regan https://story-of-magic.forumpolish.com/t367-przepowiednie-cyrila-malachia-hotline#2255 https://story-of-magic.forumpolish.com/t366-chance-chance-lize#2254
Powrót do góry Go down
Christopher Brams
It's been a long day without you, my friend Ff8f532ab49f094a3ebdf5981d1f91852b259da9
Przynależność : Brakebills
Dyscyplina : Manipulacja ciepłem
Zasoby : 14PD | 1085$
Christopher Brams
Fizyczni
Słuchał.
Słuchał na tyle, żeby wiedzieć, że na takie pytania nie odpowiada się twierdząco. Wciąż na niego nie patrzył, czując palące spojrzenie na sobie. Jakby nie miał gdzie się ukryć. Przez tę krótką chwilę, czuł się słaby i bezbronny. Znał to uczucie aż za dobrze. Gdy Regan podniósł głos, dosłownie się w sobie skurczył. Znowu był nastolatkiem i znowu nie miał gdzie uciec. To nie był ton Whittemore'ów, idiotycznie agresywnych. Mimo podniesionego tonu, mimo drżenia głosu... zacisnął delikatnie szczęki. Nie potrafił na to nigdy reagować. Jak zwierzę w klatce. Robił wszystko, żeby na niego nie patrzeć, odsuwając się metodycznie. Za punkt obserwacji obrał sobie jego stopy. Kolejne przyzwyczajenie - w ten sposób przynajmniej był w stanie szybko reagować, bo po nogach był w stanie ocenić gdzie znajdzie się krzyczący. Dawał sobie tym samym szansę na reakcję. Serce waliło mu młotem. Powoli trudno było mu odróżnić strach od narastającej złości, której źródła nawet nie potrafił dobrze określić. Odtrąconą rękę przycisnął do drugiej, czując jak jego dłonie instynktownie zwijają się w pięści. Wciąż jednak uporczywie milczał, zaciskając coraz silniej szczęki. Bał się.
Bał się odejść. W jego głowie pojawiła się myśl, do której czuł swoiste obrzydzenie. Chciał zniknąć. Znaleźć się gdzieś indziej, daleko od rozemocjonowanego Regana, preferencyjnie obok zabawnego Barta. Z Raquelem wszystko było proste; niczego od siebie nie wymagali, dobrze się bawili, a to wszystko okraszał niezobowiązujący seks. I ten nieszczęsny lizak. Nieważne, nikt przecież nie traktowałby tego poważnie. Niemniej, policjant, zdaje się, niczego od niego nie chciał, oprócz tego co już obydwaj sobie dawali. Nie było wiązania z nim swojego życia, nie było tej dziwnej potrzeby ostoi i ciągłości, której Brams unikał całym sobą. Nie było zagrożenia zawodu, nie było ciężkich emocji. Było po prostu ciepło i miło.
Regan nie był prosty. Za dużo ich łączyło i za dużo razem przeżyli, żeby był. Jego ramiona zapadły się lekko do środka, jakby próbował się osłonić przed paranoją i nerwami przyjaciela. Nigdy nie podniósł na niego głosu. Przynajmniej nie pamiętał. Ostatnim razem widział go chyba wtedy takim, gdy rozwalił śmietniki. Tylko że wtedy się uspokoił. Brunet wiedział, że tym razem tak szybko się nie uspokoi. Zwłaszcza, że sam robił się nieracjonalnie, obronnie wściekły. -Brakebills sobie poradzi - wyrzucił bezmyślnie, chyba nie zdając sobie sprawy z tego, że to może jeszcze tylko wszystko rozniecić. Zdziwił się nawet swoimi słowami. Niedługo po tym, jak się odnaleźli, rozmawiał z Gabrielem. Blackthorn wprost proponował mu wejście do sekty, a on poważnie to rozważał. Między innymi, właśnie przez Regana. Zniknięcie z Brakebills miało, w tamtym momencie, więcej zalet niż wad. Teraz, o dziwo, nie był tego taki pewien. Dlaczego teraz nie był w stanie pogodnie zgodzić się na odejście bez słowa. Przecież, nie potrzebował tej szkoły. Mimo wszystko, nie chciał opuścić NYC. Zostały dwa lata. Za dwa lata mogli robić cokolwiek. Co z tego, że kilka dni temu tłumaczył Minowi, że nic go nie trzyma w Brakebills. Czego w takim razie się bał? Czy tak naprawdę coś by poświęcał?
Nawet nie wiedział od czego zacząć. Nie mówił mu tak dużo. Nie mówił mu o szkole, nie mówił mu o tym jak to się stało, że odszedł. Nie mówił mu o Barcie, nie mówił o bliskim spotkaniu z Azjatą. Nie mówił o stanie ciągłej gotowości w Brakebills. Wreszcie, nie mówił mu o tym, że prawie wszystko dla niego rzucił, jeszcze w grudniu. Tak niewiele brakowało. Jedyne co go trzymało to wspomnienia. Teraz nie był pewien. Nie zapomniałby tylko o tym, że go odnalazł, ale zapomniałby Raquela i pozostałych guślarzy. Nie był też w stanie wyjaśnić tego, że wtedy poświecenie tych trzech lat nie miałoby żadnego sensu. Wszystko byłoby na nic. I porzucając Brakebills i tracąc wiedzę, nie byłby w stanie siebie obronić. Jego też nie. Uporczywie milczał, dalej się kuląc.
Dopiero, kiedy Regan wstał, Chris wyprostował się gwałtownie, podrywając się na nogi miękko, spięty i gotowy. Mierzył go nerwowym spojrzeniem. -Sami nie mamy szans - syknął cicho, chłodniej niż zamierzał.-Mówisz, że jest w strzępach, ale wyszliście. Inni też pewnie coś robią. Mamy większe szanse w grupie - jego głos był cichy i świszczący, jakby cedził powoli każde słowo. -ja... - mam tu życie. Nie mógł mu tego powiedzieć. Tam też miał życie, a jednak go porzucił. Odsunął się o krok. -Wierzę ci. Nie mogę ci nie wierzyć - wyrzucił z siebie. -ale ty nie rozumiesz. Jeśli dopadli cię w grupie, to samego cię nie znajdą? - Mówił już o oktawę wyżej, chociaż wciąż bardzo cicho, cały spięty, gotowy na atak. -Jeśli będą chcieli, znajdą nas wszędzie, rozumiesz? Są w stanie! Mogą zrobić co tylko chcą, bo ich magia nie ma granic. Widziałeś to - mówił coraz szybciej, prowadzony lękiem. -Nigdzie nie jest bezpiecznie Regan, nigdzie. Nasi profesorowie nie stanowią dla nich żadnego zagrożenia, a z nami robili co chcieli. Prawie-- - urwał, blednąc gwałtownie. Kurwa. Drążącymi rękami wyjął papierosa, odpalając go ruchem dłoni. Żar zbyt gwałtownie zajął czubek, ale chyba nie zwrócił uwagi. Nie chciał go tracić. Nie chciał go straszyć. Chciał, żeby po prostu było dobrze, bez tego całego wielkiego świata. Ale równocześnie, nie był gotowy na zapłacenie żadnej ceny za to. Bo znał odpowiedź. Stał w domu osoby, która podjęła jedyną, słuszną decyzję.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
03.06.21 23:09
https://story-of-magic.forumpolish.com/t145-brakebills-christopher-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t166-brakebills-christopher-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t240-brakebillschristopher-brams#520 https://story-of-magic.forumpolish.com/t182-chris-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t169-chris-brams
Powrót do góry Go down
Chance Regan
It's been a long day without you, my friend Giphy
Przynależność : Guślarze
Ranga w Sekcie : Rekruter
Zasoby : 5PD | 1295$
Chance Regan
Guślarze
Zawiesił na nim na moment wzrok. - Tak! Poradzi sobie, właśnie - jak mogli mówić te same rzeczy, a mimo to zupełnie się nie rozumieć? - Im nie chodzi o nas, Chris. Zabrali mnie, bo chcieli informacji, nic więcej - pokręcił głową, gestykulując żywo. Przelewał emocje na drobne ruchy. Kroki w bliżej nieokreślonym kierunku, prowadzące zupełnie do nikąd. Raz po raz dotykał twarzy, drapał się nerwowo, ogarniał włosy. Chance dosłownie miotał się, jakby pozostanie w względnym bezruchu miało być fatalne w skutkach. - Jesteśmy nikim, rozumiesz? Tylko narzędziem.
Skrzywił się okropnie słysząc o grupie, o pomocy, o sile, którą podobno mieli mieć razem. Z jego gardła wydobył się przeciągły jęk, jakby chciał zapłakać, ale do końca z tym walczył. - Nikt nie daje złamanego fucka, rozumiesz? - przystanął na moment, oddychając głęboko, ale już po kilku sekundach wrócił do nieskładnego ruchu. - Wyszliśmy sami. Czekaliśmy dwa tygodnie, w końcu dostaliśmy okazję. Otwierałeś kiedyś portal? Ja dzisiaj. Rysowałem znaki kawałkiem cegły. Jak tylko przeszliśmy, on wrócił - schował twarz w dłoniach, płynnym ruchem przesunął je w górę, odsuwając włosy z czoła. Przez moment patrzył w okno nieobecnym wzrokiem, wracały do niego strzępki dzisiejszego dnia, bardzo próbował je od siebie odsunąć. - Przyszli po nas. Beta. Po dwóch tygodniach w końcu ruszyli dupy i wiesz co? - przeniósł wzrok na Chrisa. Chance nie wyglądał jak on sam- podkrążone oczy, blada jak papier skóra, niespokojne oczy, w których mieszał się gniew na wszystko i strach, jakiego nigdy wcześniej nie doświadczył. - Szedł za nimi. Ten Azjata. Więc wysłałem im mentalne "Musicie spierdalać" i podtrzymywałem portal póki nie wyszli - gniew znów silniej odbił się w jego głosie. - Dwa tygodnie i potrafili tylko zejść do kanału i wyjść przez przejście, które my otworzyliśmy - pozwolił słowom wsiąknąć w tą chwilową ciszę. - Brakebills może i sobie poradzi. Może nawet nie pozwolą cię zabrać do metra, jak tą studentkę z pętli. Ale guślarzy ta dobroć nie obejmuje - nie wierzył, że musi mu to mówić wprost. Przecież wszyscy wiedzieli. Guślarze to tylko zbieranina tych niewystarczająco dobrych, których ominęła szkoła. Nie wiedział czym tak bardzo różnią się od studentów. Nie chciał się nad tym zastanawiać, więc spychał tą niechęć głęboko w siebie. Od grudnia zaczynała częściej wyglądać z tego schowka. Gdyby tylko Brakebills go chciało, Chris nigdy nie musiałby go zostawiać.
Już chciał znów zacząć tłumaczyć, że nie będą ich szukać, to nie o nich chodzi, chodzi o szkołę i być może zegar, artefakty, na to wszystko wskazywało. Coś go jednak tknęło w jego kolejnych słowach. Sam widziałeś. Ściągnął brwi. Tak, on widział. Ale Chris nie miał prawa, prawda? Nie zdążył się dobrze zastanowić, jak go podejść, gdy prawda sama się przed nim rozwinęła. Milczał. Próbował zrozumieć. W pierwszym momencie przyłapał się na próbie szukania dla Chrisa wymówki. Jakiegoś wytłumaczenia, które byłoby łagodniejszą prawdą dla nich obu. Jednak gniew znów złapał go mocno, tym razem w o wiele chłodniejszy uścisk. - Wiedziałeś - mówił cicho i powoli. Jego nerwowy taniec ustał. Chance stał jak słup- sztywno, nieco zgarbiony. Spojrzał na niego. - Powiedziałeś, że jesteś tam bezpieczny - w miarę. Proponował mu własne mieszkanie. Już wtedy wiedział. To oni zabili tą nauczycielkę o której wspominał. Wiedział, że taka siłą jest w pobliżu, a jednak… Prychnął pod nosem, przez chwilę patrzył w dywan, ale i ta cisza została przerwana. Chance zaśmiał się- krótko i melodyjnie, jakby rzeczywiście coś go rozbawiło. - Ale ze mnie kretyn - oparł się plecami o najbliższą ścianę, zasłonił usta ręką. - Mieli rację. Ja miałem rację. Zostawiłeś mnie. You moved on - jego oczy były szeroko otwarte. Znów powróciło uczucie odrealnienia. Jeszcze to do niego nie dotarło, nie w pełni. Był zły na wszystko, na siebie samego włącznie. Jak mógł znów znaleźć się w takiej sytuacji? - Dostałeś okazję, przyjąłeś ją i odciąłeś balast. I prawie zrobiłeś to drugi raz - pokręcił głową, westchnął. Kilka sekund później, podniósł na niego wzrok. Odsunąć się od ściany, zrobił kilka kroków w jego kierunku. - Gdybyś zginął nikt by mi nie powiedział. Zostawiłbyś mnie tak jak wcześniej. Bez słowa - uśmiech powrócił na jego usta. Szeroki i nieprzyjemny. - A ja siedziałem i myślałem, że muszę wyjść, bo nie mogę… Nie zrobiłbym ci tego. Bo ten kretyn w życiu by ci nie powiedział - jego głos stopniowo przeszedł w szept, złamał się na końcu. Chance odwrócił się, zły, że w ostatnim momencie stracił panowanie. Teraz wszystko składało się w jedną całość. Nie było dla niego miejsca w Brakebills. Dlaczego miałoby być miejsce w nowym, lepszym życiu Bramsa? Miał wokół siebie takich jak on- wyjątkowych i zasługujących na szansę. - Mogłeś mi powiedzieć, wiesz? - zbliżał się do granicy, której bardzo nie chciał przekroczyć. Będzie tego żałować, wiedział, ale był zły, tak cholernie rozczarowany. - Zostawiłbym cię w spokoju - zostawiłby? Chyba tak. Gdyby mu tylko powiedział, nie robiłby sobie nadziei i nie zachowywał się jak pajac na Sylwestrze. Może sam mógłby pracować nad układaniem wszystkiego od nowa, zamiast łapać się go jak tonący brzytwy. Gdyby wiedział, może ostatnie trzy lata życia upłynęłyby w zupełnie inny sposób. Czułby się okropnie, to na pewno, ale nie tworzyłby sobie fałszywej nadziei, wyobrażeń, nie idealizowałby przeszłości. Znów patrzył przez okno, oczy zupełnie nieobecne. Pod powiekami zbierały się łzy. Kurwa. Jeszcze tego brakuje. Żeby zaczął przed nim płakać. Jakby jeszcze nie był wystarczająco wielkim żartem.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
04.06.21 20:14
https://story-of-magic.forumpolish.com/t363-guslarze-chance-regan#2232 https://story-of-magic.forumpolish.com/t364-guslarze-chance-regan https://story-of-magic.forumpolish.com/t365-guslarze-chance-regan https://story-of-magic.forumpolish.com/t367-przepowiednie-cyrila-malachia-hotline#2255 https://story-of-magic.forumpolish.com/t366-chance-chance-lize#2254
Powrót do góry Go down
Christopher Brams
It's been a long day without you, my friend Ff8f532ab49f094a3ebdf5981d1f91852b259da9
Przynależność : Brakebills
Dyscyplina : Manipulacja ciepłem
Zasoby : 14PD | 1085$
Christopher Brams
Fizyczni
Powinien był milczeć. Ta taktyka sprawdzała się zawsze i nauczył się jej jeszcze w Bostonie, za Bramsów seniorów. Milczenie oznaczało, że nie obrywało się więcej. Reakcja wzmagała agresję, pociągała kolejne konsekwencje. Kurwa. Zacisnął usta w wąską kreskę. Drżał na całym ciele. To była potyczka, którą przegra, wiedział to od chwili, w której wszedł w jakąkolwiek polemikę. Nie miał szans. Mimo to, brnął dalej. Idiota. Wystarczyłoby przecież wymyślić jakieś białe, miękkie kłamstwo, które łatwo było przełknąć. Szkoda tylko, że nie był w tym taki dobry. Nie wiedział co ma mu na to odpowiedzieć. Na to, że jego sekta nie zareagowała tak szybko, jakby sobie życzył. Na to, że musieli radzić sobie sami i koniec końców ich ratował. Bo na to nie było dobrych słów, nawet jeśli byłby najbardziej elokwentną osobą na świecie. To było zwyczajnie przykre - nie móc liczyć na nikogo. Z drugiej strony, Brams znał ten stan i się do niego przyzwyczaił. Tak naprawdę, bezpieczeństwo tłumu chyba nie wynikało z tego, że faktycznie miał tam nie wiadomo jakie oparcie. Raczej chodziło o to, że w tłumie znajomych łatwo zniknąć i się zagubić. A przy odrobinie szczęścia, ktoś się przejmie jego losem.
Nie był w stanie na niego patrzeć i chyba nie był w stanie go słuchać. Wpatrywał się w jakiś obrany punkt na ścianie, co chwilę przełykając ślinę. Nawet nie mrugał. Piekły go oczy, chociaż nawet nie czuł łez. To nie to. Może adrenalina? Bo tak jak Chance miotał się po salonie, tak Brams stał bez ruchu, napięty i dosłownie gotowy do ucieczki w każdej chwili. Bo z takim zagrożeniem nie potrafił się mierzyć nigdy. Kim był, żeby tłumaczyć opresyjność systemowych podziałów na lepszych i gorszych? Sam go nie rozumiał. Nie wiedział jak wyjaśnić to, że on trafił do Brakebills, a Chance nie. Czasami myślał, że to kwestia szczęścia. Może gdyby Regan wtedy wszedł do tamtego budynku, to on znalazłby się przed uczelnią, a nie Chris. Może to wszystko kwestia przypadku. Ciekawe, czy też by go wtedy zostawił bez słowa. Żołądek znowu mu się zacisnął, podchodząc do gardła. -Nigdy nie musiałem... - wydukał, na granicy słyszalności, nawet nie wiedząc po co się odzywa. Może liczył, że od tego Regan się przestanie tak nakręcać? Ale chyba aż takim idiotą nie był. Nie wiedział o jakiej studentce mówił. Jak to się stało, że nikt nie zauważył zniknięcia jakiejś uczennicy? Jak kadrze udało się to ukryć? Zacisnął szczęki. To wszystko miało coraz mniej sensu.
Problem polegał na tym, że był boleśnie świadom, że się nie przypilnował. Czuł jak krew odpływa mu z twarzy, gdy Chance przestał się miotać. Kurwa. Przełknął ślinę. Wyraźnie pamiętał, jak obiecywał sobie na granicach świadomości, że mu o tym nie powie. Przecież chodziło o to, żeby go chronić. Żeby nie musiał się niepotrzebnie martwić rzeczami, na które i tak nie miał wpływu. Nawet jeśli pomysł nie był najlepszy, intencje były najczystsze. Bo co niby miałby zrobić Regan wiedząc, że leżał w szpitalu przez blisko miesiąc? Przecież nie mógłby go odwiedzić. Denerwowałby się. Chciał mu tego oszczędzić. Zawsze tak robił. Za każdym razem chciał mu oszczędzać niepotrzebnego bólu i cierpienia, na które i tak nie mógł mieć wpływu. Życie w końcu toczyło się swoim torem i żaden z nich nigdy nie miał na tyle sprawczości, by jakkolwiek temu zapobiec. Więc jeśli mógł go uchronić przed zmartwieniami, to zawsze to robił. Wolał, żeby odbijało się to na nim, wychodząc z założenia, że Regan już swoje wycierpiał. Zawsze wiedział, że jest twardszy. Musiał być. Uporczywie wpatrywał się w punkt na ścianie, jakby go nie słyszał. Dopóki Chance się nie zaśmiał. Lodowaty dreszcz przebiegł po jego kręgosłupie, a Chris powoli odwrócił powoli głowę w jego stronę. Otworzył szerzej oczy. Prawie zrobiłeś to drugi raz, prychnął cicho, wysuwając pogardliwie dolną szczękę. Coś w nim pękło. Nie wiedział. Oczywiście, że nie wiedział. Całą ich znajomość dbał o to, żeby mu nie dokładać. Jego usta wygięły się w gniewnym grymasie. -Skończyłeś? - Warknął cicho, wbijając w blondyna natarczywe spojrzenie. -Ale przeżyłem. Nic mi nie jest. - Odruchowo musnął palcami brzuch. -I co byś zrobił? Co byś zrobił, gdybyś wiedział, co? I co ty właściwie pierdolisz? Prawie zrobiłem to drugi raz? - Zaczynał brzmieć histerycznie, podnosił głos. -Bo mogłem zginąć? I tak bym cię zostawił? Czy ty siebie w ogóle, kurwa, słyszysz?! - Wciąż się nie ruszał, chociaż czuł jak paznokcie wbijają mu się w poduszki dłoni. -Przepraszam - zaśmiał się chrapliwie, drwiąco i wzgardliwie - przepraszam, że musiałeś tyle wycierpieć, żeby dla mnie przeżyć. Nie musisz dla mnie przeżywać. Nic nie musisz dla mnie robić. - Zacisnął szczęki. Pewnie powiedział już za dużo, ale to zdecydowanie nie była pora, żeby się zatrzymywać. Znowu przełknął ślinę. -Zawsze wybierałem ciebie, Regan, a ty nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy. Dla nich nie było miejsca, bo nas nie rozumieli... i za każdym razem, gdy musiałem wybierać, wybierałem ciebie. Za każdym, pierdolonym razem, bez słowa, bez zająknięcia. Ale nie - machnął ręką, zahaczając przy tym jakiś bibelot, który z hukiem runął na ziemię. -Kiedy tylko nie potrafiłem ci pomóc tak jakbyś chciał...Powiedz mi. Powiedz mi, co właściwie mam zrobić, żebyś chociaż raz w swoim pierdolonym życiu był zadowolony?! -Odetchnął głębiej, a jego twarz wykrzywiła się w paskudnym uśmiechu. Milczał przez chwilę i pokręcił głową, mierząc go na poły histerycznym, na poły wściekłym spojrzeniem. -Zresztą, znasz mnie. Skoro tak o mnie myślisz, to czego, do chuja się spodziewałeś? - Zapytał chłodno.
Był wściekły, chociaż sam chyba nie do końca wiedział na co. -I ten kretyn nazywa się Bart. I jest pierwszą osobą, która nie każe wybierać mi między tobą a sobą - syknął cicho. -Nie masz pojęcia o czym mówisz. A i tak, kiedy miałem być dla niego, byłem dla ciebie. Nie widzisz tego. Nigdy kurwa nie widziałeś... nawet Allison - kolejna fala histerycznego śmiechu nim wstrząsnęła. Miał dość.
Bo był na siebie zły, bo wiedział, że Regan miał też rację, ale go ranił. Bo nigdy o nim nie zapomniał, a nie był na tyle mądry, żeby rozwiązać to tak, żeby już zawsze było dobrze. -Zresztą. Gdybyś miał taką okazję, też byś mnie zostawił. Jak wszyscy - usłyszał jeszcze swój głos, nim do niego dotarło co właściwie mówi.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
04.06.21 23:38
https://story-of-magic.forumpolish.com/t145-brakebills-christopher-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t166-brakebills-christopher-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t240-brakebillschristopher-brams#520 https://story-of-magic.forumpolish.com/t182-chris-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t169-chris-brams
Powrót do góry Go down
Chance Regan
It's been a long day without you, my friend Giphy
Przynależność : Guślarze
Ranga w Sekcie : Rekruter
Zasoby : 5PD | 1295$
Chance Regan
Guślarze
Próba odpowiedzi na jego zarzuty nieco zbiła go z tropu. Może spodziewał się potwierdzenia. Może prośby żeby zostawił go w końcu w spokoju. Nie potrafił być na niego zły, nie chciał. Nigdy tak naprawdę nie chciał. Chciał znaleźć wspólny grunt, stanąć na nogi,  odbudować to co mieli. Dlatego westchnął głęboko, uciskając palcami nasadę nosa. Dlaczego musi mu tłumaczyć tak podstawowe rzeczy? Dlaczego życie raz nie może być łatwe? - To że teraz miałeś szczęście nie znaczy, że następnym razem też je będziesz mieć! - westchnął. Życzył mu szczęścia. Zawsze i w każdej sytuacji. Czuł się jakby Chris kazał mu wybierać między swoją przyjaźnią, a spokojem ducha. Kiedyś bez wahania wybrałby Chrisa. Teraz nie był już taki pewien. Kto o niego zadba, jeśli nie on sam? Nie rodzina, nie James, nie sekta, więc kto? Chris? Siedząc w Brakebills o wysyłając zmartwione smsy? Ukrywając przed nim istniejące zagrożenie? - W jakiej sytuacji mnie stawiasz jeśli coś pójdzie nie tak? Skąd będę wiedział, że ktoś zrobił ci krzywdę, a nie po prostu… - zawahał się. Jeden głębszy oddech później, ciągnął dalej. -Po prostu dostałeś inną, lepszą okazję?
Chwilowo odzyskany spokój znów zaczął pękać. Nie był zadowolony? Naprawdę? Czy szczerość i trochę przejrzystości w tej posranej sytuacji to za dużo? - Ale chciałem! Zawsze chciałem - podniósł głos. Rzadko krzyczał. Rzadko wyrażał gniew inaczej niż zirytowane spojrzenia czy złośliwy komentarz. Nie stać go już było na spokój. Za bardzo przejmował się tą sytuacją. Stał pod ścianą, uciekały mu kolejne opcje. Nie może go stracić, nie w ten sposób, nie na rzecz samego siebie. Ile razy dawał się łapać na dobre słowa? Na świetne intencje, które koniec końców zawsze prowadziły do tego samego rozwiązania- rozczarowania i niespełnionych nadziei. Mógł je przyjmować od niej, ale nie od Chrisa. Ona dawała nadzieję na kilka tygodni, on budował je przez lata. Nie mógł tak dalej, nie w ten sposób. -Starałem się w Las Cruces i będę się starał w Nowym Yorku, ale to musi działać w obie strony. Nie możesz mnie trzymać w takiej niepewności - znów starał się mówić z sensem, przedstawić swój punkt widzenia. Chris kiedyś rozumiał, zrozumie i teraz, prawda? Rozumiał, tak? - Jak mam doceniać decyzje, o których nie wiem? - co ma mu jeszcze powiedzieć? Jakie podstawowe zależności wytłumaczyć, by było już w porządku? -Nie czytam ci w myślach, Brams. Mógłbym, kurwa mógłbym bez problemu, ale wiem, że nie chcesz. Więc powiedz, skąd mam to wiedzieć?
Zbierające się pod powiekami łzy w końcu wygrały. Potoczyły się żywo po jego policzkach, gorące. Był zły na siebie. Przecież nie chce litości. Nie powinien ryczeć. Co jeśli Chrisa to tylko bardziej wkurwi? Nie powinno. Wcześniej nigdy tak nie robił, nie był jak ona. Teraz Chance niczego już nie był pewien. Skulił się w sobie tylko po to, by chwilę później znów wybuchnąć nową falą frustracji. - Kurwa mać, byłem zadowolony! - jak mógł o tym nie wiedzieć? Jak mógł zapomnieć? - Nienawidzę Las Cruces, ale byłem szczęśliwy. Bo miałem ciebie i wiedziałem, że nie jestem sam na tym pierdolonym świecie - miał kogoś, kto by zauważył, że zniknął. Bez Chanca świat nadal by się toczył, nic by się nie zmieniło, nie zostawiłby żadnego śladu. Tylko Chrisa. I kiedy uwierzył, że tak już będzie, że zostaną razem i być może nawet znajdą spokojniejsze, szczęśliwsze miejsce, wszystko się skończyło. - Wszyscy mi mówili, że uciekłeś. A ja chodziłem i pytałem. Szukałem cię. Mówiłem, że coś się musiało stać, bo nie zostawiłbyś mnie tak - miał deja vu. Rozmawiali już o tym. Już mu to mówił. Dlaczego musi powtarzać? Jak może powiedzieć to jaśniej? - Zraniłeś mnie, Chris. Jak nikt wcześniej - powiedział to. Nie będzie dalszego spychania tego problemu na bok. - I bardzo próbuję o tym nie myśleć, bo chcę cię znowu obok, jak kiedyś. Bo nigdy wcześniej nie miałem planów na życie, a z tobą zacząłem je robić, ok? Ale nie umiem o tym nie myśleć, kiedy mi nie mówisz o takich kurwa rzeczach - przecież potrafili być że sobą szczerzy, prawda? Kiedyś byli. - Odsuwasz mnie. Nie wiem dlaczego. Po prostu powiedz mi czego chcesz. Nie wiem czego mam oczekiwać, co robić - był zmęczony. Tłumaczył mu czego potrzebuje do spokoju, do odzyskania radości, którą kiedyś utracił, ale wydawało mu się, że te słowa nie docierają tam, gdzie powinny. Trzeba wiedzieć kiedy się poddać, tak? Nie wszystkich można przekonać i to chyba nie byłaby nawet jego wina.
Nie miał już siły na donośny ton głosu. Wrócił niemal do szeptu- szybkiego i ostrego, ale nadal szeptu. - I co? Bart powiedział ci co się dzieje? - odwrócił się znów w jego stronę, patrzył na niego uważnie. - Gówno ci powiedział. Nie wysyłałbyś tylu smsów. Był tam. Wiedział, że mnie zabrali i co? - znów, będzie żałować, ale brakowało mu już słów. Co ma powiedzieć, żeby w końcu zrozumiał? - Podobało ci się, siedzieć i nic nie wiedzieć? Budować kurwa scenariusze, domyślać się? - westchnął. Może Brams w ogóle tego nie robił? Może właśnie to ta ścianą, o którą się rozbija? Czy można dbać o kogoś z przyzwyczajenia? Może to to? Wydaje mu się, że dba bardziej, niż dba w rzeczywistości. Może rzeczywiście już od dawna jest sam? - Może za dużo ci mówię? Może się narzucam? Jeśli tak to powiedz. Przestanę - bo co innego może zrobić? Do niczego go nie zmusi. Jedyne co mu zostaje to uszanować decyzje Bramsa, jego potrzeby. Nawet jeśli Chris chyba nie do końca szanuje te jego. Niedbale otarł łzy z twarzy. Pociągnął nosem. - Nie wiesz tego - mruknął, zupełnie zmęczony. - Ja też nie wiem. Nigdy nie będziemy wiedzieć. I nie myśl, że sam się nie zastanawiam, ale to nigdzie, kurwa, nie prowadzi.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
05.06.21 13:08
https://story-of-magic.forumpolish.com/t363-guslarze-chance-regan#2232 https://story-of-magic.forumpolish.com/t364-guslarze-chance-regan https://story-of-magic.forumpolish.com/t365-guslarze-chance-regan https://story-of-magic.forumpolish.com/t367-przepowiednie-cyrila-malachia-hotline#2255 https://story-of-magic.forumpolish.com/t366-chance-chance-lize#2254
Powrót do góry Go down
Christopher Brams
It's been a long day without you, my friend Ff8f532ab49f094a3ebdf5981d1f91852b259da9
Przynależność : Brakebills
Dyscyplina : Manipulacja ciepłem
Zasoby : 14PD | 1085$
Christopher Brams
Fizyczni
-Mówiłem ci o nich jeszcze w grudniu - Prychnął gniewnie, słuchając kolejnych słów. Każde zdanie bolało coraz bardziej. Bo nawet, jeśli Regan miał rację, Brams zupełnie nie chciał się z tym mierzyć. Nie mówiąc o tym, że zupełnie nie rozumiał co nim powodowało. I tak jak jeszcze chwilę temu bladł, tak teraz poczerwieniał na twarzy. Wziął głębszy oddech, przywołując na twarz najbardziej paskudny z uśmiechów jaki był w stanie z siebie wykrzesać. Najlepszą obroną jest atak, tak?-Regan, to po co w ogóle jeszcze ze mną rozmawiasz, co? - Zapytał cicho, starając się powstrzymywać drżenie głosu. -Nigdy nie będziesz miał pewności, że cię nie zostawię, rozumiesz? Więc może od razu oszczędź sobie cierpienia i skończmy tę szopkę. - Spojrzał na niego z determinacją. Szukał wzrokiem jego spojrzenia, rzucając wyzwanie. Był wściekły i zraniony. Teraz to on czuł się zdradzony, nawet jeśli Chance miał podstawy, żeby mu nie ufać. -Nigdy nie będziesz wiedział przez cały czas co się ze mną dzieje. I jeśli za każdym razem masz się zastanawiać, czy cię nie zostawiłem, to to nie ma najmniejszego sensu. Bo i tak nigdy mi nie uwierzysz - zaczynał brzmieć płasko, powoli cedząc słowa. Głównie po to, żeby nie pozwolić wszystkiemu co nim targało wylać się na wierzch, bo szczerze powiedziawszy, nie wiedział co się z nim dzieje. Był skłonny wziąć za to odpowiedzialność, w myśl oszczędzenia... no właśnie, czego?
Zacisnął szczęki. -Jeśli chciałeś, to jest po twojej stronie, nie mojej. Nie możesz mnie za to winić - przestał podnosić głos, mimo że ton pozostawał nieprzyjemny i opryskliwy. Skoro już zaczął, równie dobrze mógł kontynuować. Skoro Chance chciał go odepchnąć, to dlaczego miał mu tego odmawiać? Bo przecież o to chodziło, tak? Pokazać mu jak bardzo jest niewystarczający. Jak nigdy nie będzie spełniał wymagań blondyna, bo przecież były nierealizowalne. Bo guślarz nie rozumiał albo nie chciał zrozumieć, czego próbował mu oszczędzić i to raz za razem. Jakie rozczarowania przed nim ukrywał i zmartwienia. Bo przecież nigdy go nie okłamał. Tylko po prostu nie mówił niepytany. W Las Cruces było tak samo. Dlaczego NYC miało być inne? To, że mówili, że będzie inaczej, nie oznaczało przecież, że przestanie go chronić w ramach własnej logiki. Bo nie widział starań. I może, gdyby zastanowił się nad tym głębiej, zobaczyłby, że trudno zdawać sobie sprawę z tego, co jest aktywnie przed kimś ukrywane. Ale tego nie zrobił. Bo przecież, według własnych przekonań, ten jeden raz, w tej jednej kwestii miał rację. I jeśli Regan sądził inaczej, to najzwyczajniej w świecie się mylił. Bo jeśli Chris miał płacić cenę za spokój przyjaciela, był skłonny to zrobić. Dopóki Regan nie powiedział o czytaniu w myślach. Wtedy coś w nim pękło. Tak, jakby go uderzył. Rozłożył szeroko ramiona, a do spojrzenia, oprócz wyzwania wtargnęła otwarta niechęć. -Skoro możesz, to się kurwa, nie krępuj. Zapraszam. No dawaj! NA CO, KURWA, CZEKASZ?! - Ryknął. Nawet jeśli chwilę temu starał się utrzymywać głos na wodzy, to teraz przestał próbować. W kilku gwałtownych krokach skrócił między nimi dystans. -Przestań mi, kurwa, robić łaskę, że szanujesz moje elementarne prawa i miejmy to już za sobą! Skoro cię to tak ciekawi! - Już miał sięgać ręką do jego torsu, żeby złapać go za koszulkę, ale zatrzymał się nim dłoń znalazła się miedzy nimi. Zastygł, mierząc go wściekłym spojrzeniem. Nie powinien nie robić tego, dlatego, że Chris sobie nie życzył. Nie powinien tego robić dlatego, że mieli sobie ufać.
A Regan mu nie ufał.
Lodowaty dreszcz przebiegł mu po kręgosłupie. Przełknął ślinę, cofając się pół kroku. Nie ufał mu do tego stopnia, że przeszło mu to przez myśl, żeby zajrzeć mu do głowy. Odwrócił wzrok, skupiając się na kolejnym papierosie. Kiedy odważył się znowu na niego spojrzeć, Regan już płakał. Kurwa. Ręce mu drżały. Czuł jak napięcie cały czas z niego nie schodzi. Oddychał szybciej, do tego stopnia, że przy pierwszym głębszym zaciągnięciu prawie się zakrztusił. Gardło mu się zacisnęło. Dopiero widząc jego łzy zrozumiał, że mógł zrobić krok za daleko. Ale teraz też nie potrafił się wycofać. Nie było dobrego sposobu, nie było dobrych słów, jeszcze bardziej niż zazwyczaj. Uparcie więc milczał, znowu patrząc gdzieś obok, byle tylko nie na jego twarz. Nigdy nie potrafił reagować na łzy, nawet jak jeszcze wszystko było w miarę w porządku. Nigdy się nie nauczył. Słuchał tych wszystkich słów, wiedząc, że wszyscy mieli rację. Bo go zostawił, bo uciekł, kiedy tylko nadarzyła się okazja. Mógł sobie tłumaczyć, że to dlatego, że Chance się od niego odsuwał, że to dlatego, że nie umiałby mu powiedzieć, że musi go zostawić w imię chociaż odrobiny bezpieczeństwa i spokoju. I nowego, lepszego życia. Bez niego. -Niczego nie chcę - usłyszał swój słaby głos. Bo niczego od niego nie chciał, oprócz tego, żeby po prostu byli. Bez tego całego bagażu. Żeby znowu było dobrze. -Nie odsuwam się - kontynuował bezbarwnie. -Ale po co mam ci mówić o rzeczach, które będą cię martwić, a nie będziesz miał na nie wpływu? - Tym razem jego głos był niewiele głośniejszy od szeptu. -Przez miesiąc martwiłbyś się, zupełnie niepotrzebnie, a nie mógłbyś tego sprawdzić. Tego chciałeś? Bo oni cię tam nie wpuszczą. Jeśli coś mi się stanie - całą jego energię pochłonął krzyk chwilę wcześniej. Nie był zmęczony, ale zwyczajnie bezsilny. -Nie wiem czego masz oczekiwać, Chance. Nie wiem czego chcesz oczekiwać? Nawet nie wiem czego ode mnie chcesz. Bo to nie jest to, co było kiedyś - mówił coraz ciszej. Nigdy nie chciał go zranić. Nie o to mu chodziło. Nie wiedział też jak ma za to przepraszać, bo wyraźnie nie był w stanie dać mu tego, czego potrzebował, żeby ten kawałek był gdzieś za nimi. Nawet chyba go nie winił, bo nie wiedział. Jak zwykle.
-To co mi powiedział, a czego nie, jest między mną, a nim, nie między nami - uciął ostro, ostrzej niż zamierzał. Tak samo, jak unikał tematu Regana, rozmawiając z Bartem, tak samo nie zamierzał pozwalać temu, co było między nimi na wchodzenie na relację z... no właśnie. -Powiedział mi, że cię odnajdzie. I poszedł cię szukać. Wyraźnie nie chciał mnie martwić - oczywiście, że był zły na Barta, ale też częściowo rozumiał to postępowanie. Niemniej, to jak to rozwiąże, nie dotyczyło Chance'a. Po raz pierwszy znajdował sie w jakimś związku, w którym ich znajomość go nie zmieniała. I chciał, za wszelką cenę, to utrzymać, chociaż wiedział, że się nie uda. Przynajmniej przez chwilę.
Jego słowa raniły, ale nie miał już na nie odpowiedzi. Jego ramiona opadły, a Chris zrobił jeszcze jeden krok w tył. -Nie robisz nic złego. Wyraźnie to ja - odpowiedział gorzko. Spojrzał na niego niechętnie, ale już nic nie powiedział. Bo doskonale wiedział, że Chance też by go zostawił. Wszyscy go zostawiali, więc dlaczego blondyn miałby zachować się inaczej? Dlatego lepiej było trzymać los w swoich rękach.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
08.06.21 22:31
https://story-of-magic.forumpolish.com/t145-brakebills-christopher-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t166-brakebills-christopher-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t240-brakebillschristopher-brams#520 https://story-of-magic.forumpolish.com/t182-chris-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t169-chris-brams
Powrót do góry Go down
Chance Regan
It's been a long day without you, my friend Giphy
Przynależność : Guślarze
Ranga w Sekcie : Rekruter
Zasoby : 5PD | 1295$
Chance Regan
Guślarze
Po co? Przecież powiedział mu po co. Chciał z nim zostać, załatać stare dziury, zacząć od nowa. Był z nim szczęśliwy, przy nim chciał myśleć o przyszłości, starać się być lepszą wersją siebie. Bo przecież nie był łatwy. Był niepewny siebie, przelękniony, wymagał zapewnień i żaden uśmiech, który przykleił sobie do twarzy nie potrafił tego ukryć do końca. Tak jak z dotykiem. Pragnął go, potrzebował, ale jednocześnie się bał, sam nie wiedział czego.
Nigdy nie będzie mieć pewności. Oczywiście, że nie. Nie oczekiwał tego. Może po prostu chciał odrobiny dobrej woli, odpowiedniego starania, żeby przekonać się, że może mu znowu zaufać. Bo nie mógł w nieskończoność udawać, że to zaufanie nie zostało nadszarpnięte. Liczył, że wszystko przejdzie po cichu. Chris zachowa się tak, jak tego chciał, a on już sam się przekona, że może wskoczyć do tej samej rzeki bez dłuższych przemyśleń. Nie czytam ci w myślach. Jak to się działo, że pomimo najlepszych chęci tak bardzo się od siebie odbijali?
Czuł się jakby tonął. Z każdym zdaniem coraz głębiej i głębiej. Jego klatka piersiowa robiła się cięższa z każdym wdechem, myśli znów zaczęły uciekać. W grudniu czuł się jakby znów miał te szesnaście lat, w najlepszym możliwym znaczeniu. Teraz to uczucie powracało, ale pod całkiem inną odsłoną. Miał naście lat, dał się złapać na to samo kłamstwo, zawsze się łapał, chociaż powtarzał sobie, że tym razem to już po raz ostatni. Zawsze był kolejny. A kiedy wszystko znów pierdolnęło, kiedy znowu wybrała odurzenie zamiast niego, a on śmiał okazać niezadowolenie, koło się domykało. To jego wina. Nie powinien być naiwny. Powinien się przyzwyczaić, przestać mazać, być cicho pod tym oknem, bo jeszcze mu ktoś wpierdoli. W takich momentach oddech był trudny do złapania. Chance siedział na schodach, skulony, ręką na ustach dławił płacz. Chris miał być inny.
Nie było schodów. Stał oparty o ścianę, skulony, co musiało wyglądać może nawet komicznie, bo przecież był wyższy. Ale Chris był większy. W łazience myślał o tym fakcie prawie z podziwem, teraz przestraszonym, rozbieganym wzrokiem śledził jego ręce. Nie zrobi tego. Nie zrobi, prawda? Słowa docierały do niego jak zza grubej szyby. Przecież powiedział, że tego nie zrobi. Nie zrobiłby, nie wbrew jego woli. Przecież wiedział. Powinien wiedzieć. Przyciskał dłoń do ust, próbował być cicho. Nie może płakać. Nie może go wkurwić jeszcze bardziej. Drugą ręką odruchowo osłaniał tors. Widząc jak jego ręka się podnosi, skulił się jeszcze bardziej, przygotowując się na nagły kontakt. Chwilę temu trzymał go za rękę, czuł się zakotwiczony w rzeczywistości. Gniew, który rozchodził się w falach od Bramsa, był skierowany w niego. Czy kiedykolwiek był w takiej sytuacji? Czy Chris kiedykolwiek podniósł na niego rękę? Pamiętałby, prawda? Prawda?
Żadna dłoń nie chwyciła go za fraki. Wciąż kulił się pod ścianą, próbował złapać oddech. Łzy lały się po jego twarzy. Próbował być cicho, ale nie potrafił do końca stłumić ciężkiego, nierównego oddechu. Patrzył na jego nogi. Podejdzie? Niczego nie chce. Nie odsuwa się. Nie chce go ranić i to jego wina, że nie potrafi tego docenić. Ktoś jest dla niego dobry, a on nadal chce więcej. Powinien się cieszyć, że ma cokolwiek. Po co ktoś miałby z nim zostawać? Sam powiedział- jest nikim. A Bart jest dobry. Nie zawraca dupy tylko działa. Działa, tak. Przyszedł po niego do metra. Przecież obiecał. Chance nie mógł się pozbyć uczucia, że jest tylko kartą przetargową. Durnym prezentem, który powinno się odstawić na półkę i zapomnieć. Bo przecież stał pomiędzy Chrisem, a jego życiem uczuciowym. Nie wiedział. Nie mógł wiedzieć. Teraz wie, może coś z tym zrobić. Może wziąć się w garść, przestać być pizdą. Ruth miała rację. James też. Nawet policja z Las Cruces i ciotka Maude. Dlaczego był taki głupi? Znów kręciło mu się w głowie.
Zapadła cisza. Przez chwilę, która wydawała się ciągnąć w nieskończoność, Chance trząsł się pod ścianą. Był skołowany. Wszystko wydawało się obce i nieprawdziwe. Odczucia, których przed chwilą był tak bardzo pewien, nagle wydawały się irracjonalne i nieadekwatne. Dlaczego musi taki być? Czekał. Próbował się upewnić, że Brams skończył. Po kilku kolejnych sekundach, chwiejnym, ale szybkim krokiem ruszył do łazienki.
Umył twarz. Drugi raz tego dnia, niechętnie spojrzał w lustro. Podkrążone oczy, czerwone plamy na szyi i blada jak papier twarz. Jak mógł się zapędzić tak daleko? Jak mógł nie wyłapać znaków? Przecież podobno czytał ludzi. Założył buty, te same, które miał w metrze. Zaczął składać zaklęcie. Szło mu powoli. Jeden raz, drugi, trzeci. Nie może tak wyjść na ulicę. Nie bez Chrisa, który by próbował się nim zająć. Zaśmiał się prawie bezgłośnie. Zająć. Dlaczego w ogóle pomyślał, że zawracanie mu dupy to dobry pomysł? Kiedy to się zaczęło? Od jak dawna trwało? W końcu udało mu się stworzyć zadowalającą jak na te warunki iluzję. Wełniany płaszcz, ten sam, który leżał pod gruzami bety. Czarne jeansy, bluza, czyste buty. Wyglądał prawie normalnie. Może poza twarzą, ale nie zamierzał za długo o tym myśleć. Nie miał siły. Kilka głębokich wdechów później, chwycił za klamkę.
Stanął w korytarzu. Niby wyprostowany, niby trochę dumny, ale zmęczenie wciąż oczywiste w jego ruchach. Odwrócił się w jego stronę. Nie patrzył mu w oczy tylko na brwi. Starał się sprawiać pozory. - Napisz jak będziesz gotowy pogadać - zacisnął usta i szczękę. Pod naciskiem prawie w ogóle nie zadrżała. - Przepraszam za problemy - wydukał jeszcze cicho, krótko i może zbyt ogólnikowo. Przepraszał za metro i za Las Cruces, za lata bycia zależnym dupkiem, któremu najwyraźniej za dużo się wydawało. Miał ochotę zniknąć. Nawet nie tak niewidzialnie, ale całkowicie. Rozpłynąć się w powietrzu i przestać. Po prostu przestać. Był zmęczony. Wyszedł z domu. Znajdował się na jakiejś zupełnie obcej mu ulicy, więc ruszył gdziekolwiek. Jakoś dotrze do domu. Chociażby musiał używać swoich paskudnych czarów. Nie potrafił być na siebie zły. Emocje wisiały nad nim ciężko, oddech wciąż miał drżący, ale poczucie pustki znowu zaczynało w nim kiełkować.

[zt]
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
09.06.21 9:59
https://story-of-magic.forumpolish.com/t363-guslarze-chance-regan#2232 https://story-of-magic.forumpolish.com/t364-guslarze-chance-regan https://story-of-magic.forumpolish.com/t365-guslarze-chance-regan https://story-of-magic.forumpolish.com/t367-przepowiednie-cyrila-malachia-hotline#2255 https://story-of-magic.forumpolish.com/t366-chance-chance-lize#2254
Powrót do góry Go down
Christopher Brams
It's been a long day without you, my friend Ff8f532ab49f094a3ebdf5981d1f91852b259da9
Przynależność : Brakebills
Dyscyplina : Manipulacja ciepłem
Zasoby : 14PD | 1085$
Christopher Brams
Fizyczni
Krew szumiała mu w uszach. Nie potrafił się odnaleźć, a gniew powodował, że widział tunelowo. Widział przerażonego Chance'a, widział łzy i dopiero zaczynał rozumieć, że to on. Tym razem, bezsprzecznie, był winny. Miał to czarno na białym. Przecież nigdy by go nie uderzył. W zasadzie, nie pamiętał, żeby kiedykolwiek kogokolwiek uderzył pierwszy. Oczywiście, lanie się po pyskach nie było mu obce - wielokrotnie złamane przegrody nosowe i pokrzywiona nasada nosa wyraźnie to wskazywały. Ale nigdy nie startował. Wynikało to chyba z tego, że dzięki temu mógł wierzyć, że mimo wszystko, jest dobrym człowiekiem. Dziwna definicja, ale hej! na czymś trzeba opierać swoją tożsamość. Nawet jeśli jest to proste "nigdy nie podniosłem ręki na nikogo, kto by mi nie zagrażał". To, że teraz nie doszło do kontaktu, miało marginalne znaczenie.
Nigdy też nie radził sobie z płaczem. I nawet jeśli, wielokrotnie widział płaczącego blondyna, tym razem było inaczej. Chance w LC nigdy nie płakał z jego powodu. Tak przynajmniej mu się wydawało. Nigdy się bo nie bał. Ale dzięki temu, w przypadku tamtego płaczu, po prostu był obok. Teraz nie mógł po prostu być. Powinien coś zrobić. Ruszyć się. Cokolwiek. Nie był w stanie. Chciał go dotknąć, przeprosić, wytłumaczyć. Nienawidził czytania w myślach. Wciąż uważał, że było po prostu złe. Kochał swoją prywatność i swoją głowę bez obecności innych. Tak było dobrze. Nikt nie mógł niczego wykorzystać przeciwko niemu. Nikt nie mógł niczego zrobić z jego myślami. Nikt nie mógł wpłynąć na jego uczucia, nikt nie mógł zesłać koszmarów. Jego głowa musiała być tylko jego. Bezpieczna i cicha. Przecież Regan nie zrobiłby mu krzywdy, to chciał powiedzieć, że dlatego nie czyta mu w myślach. Zresztą, przecież tak się mówi, tak? Nawet nie drgnął, kiedy go wyminął. Stał jak słup soli, a gdy drzwi do łazienki zamknęły się za Chancem, powoli spojrzał na swoje, wciąż drżące w gniewie, dłonie. Jak w ogóle mógł tak zareagować. Zbierało mu się na wymioty. Od tego nie ma odwrotu. Stał się jedną z tych osób, którymi zawsze gardził. Zagroził komuś słabszemu od siebie, był tego pewien. Miał tę lodowatą, gadzią świadomość, że gdyby faktycznie doszło do rękoczynu, Chance nie miałby najmniejszych szans. Papieros tlił się leniwie między jego palcami, a Brams z jakąś nieopisaną fascynacją przyglądał się procesowi, jakby widział go pierwszy raz w życiu.
Kiedy Regan wyszedł, powoli odwrócił głowę w jego stronę, otwierając usta. Chciał go zatrzymać, ale głos zamarł mu gardle. Chciał go złapać i niemalże błagać, żeby został. Nie mogli tak się rozejść, nie po tym jak się odnaleźli po tych trzech latach, a Regan przeżył piekło, żeby do niego wrócić. Żaden dźwięk jednak nie wydobył się z jego wnętrza. Stał, milczący, blady i drżący. Chciał być gotowy rozmawiać od razu. W tej samej chwili, w której Regan przepraszał go za problemy, chciał przepraszać jego za wszystko co się stało przez te kilkanaście minut. Nie ruszył się jednak, nawet gdy drzwi trzasnęły za blondynem. Potrzebował jeszcze dobrych kilku minut, nim nogi po prostu się pod nim ugięły i opadł na podłogę. Nie wiedział jak długo tak siedział. Nie pamiętał też, kiedy mechanicznie wstał, wyrzucił zniszczone ciuchy Regana, żeby chwilę później zdemolować Bogu ducha winny śmietnik, wzorem blondyna z grudnia. Nie pamiętał też, kiedy odnalazł swoje schowane w pokoju gościnnym butelki. Meg i Allison nie piły dużo. Częściej z nim jarały, jeśli w ogóle. Nie pochwalały zresztą alkoholu. Część Bramsa pewnie to rozumiała, ale ta racjonalna część została zepchnięta gdzieś na tyły jego świadomości, zagłuszona już kompletnie kolejnymi łykami alkoholu. Padło na rum, jak zwykle. Bycie magikiem jednak miało pewne zalety. Przynajmniej nie pił najgorszego gówna.
Meg i Allison przyszły do domu po kilku godzinach. Znalazły go leżącego na plecach na podłodze, w pijackiej drzemce. Wciąż miał lekko opuchnięte dłonie, otaczały go butelki i pety. Trzymał telefon, jakby w każdej chwili spodziewał się że zadzwoni. Albo liczył na to, że w pijackim widzie to on wybierze kontakt. Nic takiego się nie stało. Cały wykład o tym, że przecież mieli się nim zaopiekować przeleciał mu nad głową. Przy kolejnym wątku, przyjaciółka chyba straciła rezon. Znalazł się w pokoju, w którym Chance miał się ukryć, wyspać, odpocząć. Świat rozmazywał mu się przed oczami, ale przynajmniej na jego twarz powrócił ten głupi uśmiech. Nie myślał, nie czuł. Było dobrze. Tak długo, jak ten stan się utrzyma, był bezpieczny.

[zt]
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
11.06.21 23:31
https://story-of-magic.forumpolish.com/t145-brakebills-christopher-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t166-brakebills-christopher-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t240-brakebillschristopher-brams#520 https://story-of-magic.forumpolish.com/t182-chris-brams https://story-of-magic.forumpolish.com/t169-chris-brams
Powrót do góry Go down
Sponsored content
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Powrót do góry Go down
Skocz do: