Sprawa miała się prosto: Milana chciała pójść na świąteczne zakupy. Chciała też spędzić więcej czasu z Aurorą, z którą przez ostatni rok zupełnie się nie widziała, bo tak jakoś nie miała mocy teleportacji, by ot tak przenieść się z Nowego Jorku do Hiszpanii. Nie chciała, by przełamanie lodów, jakie wreszcie dokonało się po sprawie z Bestiami, poszło na marne. Plan był taki, by kuć żelazo, póki gorące. Wykonanie... trochę letnie, bo nim Milana się obejrzała, był grudzień, a po wyjściu razem poza Brakebills ani widu, ani słychu. Oto jednak nastał ten czas: Milana, argumentując, że w centrum handlowym są świetne sklepy z ubraniami, jedna z księgarni ma solidny dział fantastyki, a tak w ogóle okres świąteczny to święto konsumpcjonizmu, odniosła sukces w przekonaniu panny Salazar, by udać się razem na zakupy. Dlatego teraz właśnie wysiadły z metra i kierowały się w stronę centrum. Peterca czasami wręcz podskakiwała, tak dobry miała humor.
- Jest trochę zimniej niż przewidywałam – skomentowała, zapinając granatowy płaszcz i tym samym kompletnie chowając pod nim niebieską bluzę w śnieżynki. Przynajmniej srebrne kolczyki w kształcie płatków śniegu były nadal widoczne, więc zamierzona kiczowatość pozostawała. – Ale zaraz wejdziemy do środka, to się rozgrzejemy. Od czego chcesz zacząć? – Posłała Aurorze uśmiech.
Po kilku minutach dosyć żwawego marszu – bo istotnie, chłód zaczynał dokuczać – dotarły do drzwi obrotowych. Po zostawieniu ich za sobą powitały je liczne głosy ludzi, bo tych, oczywiście, było więcej niż zwykle.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -