Jeśli oczekujesz w tej historii zapierającej dech w piersiach przygody, czy nieoczekiwanych zwrotów akcji, wyjdź. Serio. Nikt nie będzie z tego powodu robił problemów. Nie znajdziesz tutaj po prostu niczego, co choćby stało obok wyżej wymienionych zjawisk. Haru jest bowiem najnudniejszą osobą na tym łez padołu, a jej życie przypominało raczej pasmo nieszczęść i porażek, niż cokolwiek innego.
Urodziła się jeszcze w latach osiemdziesiątych, więc według wielu może być klasyfikowana jako dinozaur. Jej przyjście na świat nie było jakimś wspaniałym wydarzeniem. Pani Mae, nie mając dostępu do lepszego ubezpieczenia zdrowotnego, rodziła w kiepskich warunkach, wśród innych krzyczących z bólu kobiet. Imię, jakie dostała tego dnia, oznacza dosłownie
dzień, bo akurat świtało, gdy lekarz położył ją na rękach jej matki. Przynajmniej tyle dowiedziała się z opowieści kobiety, która z niewiadomych przyczyn do dziesiątego czerwca wracała dosyć często.
Ojca nie znała. Spierdolił nim się pojawił, albo matka się puściła. Fakt faktem, nawet gdy mała Haru poruszała ten temat, rodzicielka go ucinała. Z czasem dziewczyna zaczęła się denerwować, miała prawo w końcu wiedzieć, z którego chuja sperma dała jej życie. To prowadziło do licznych awantur, jakie wstrząsały miniaturowym mieszkaniem na Brooklynie. Potem zwyczajnie odpuściła, wiedząc, że dyskusje i tak do niczego nie zaprowadzą. Zresztą, jej relacje z matką nadawałyby się na bardzo długą książkę. Jakby się ktoś postarał, mógłby wydać ją nawet jako trylogię. Wątpiła jednak, że pozycja stałaby się bestsellerem. Kto by chciał czytać opowieść o dziewczynie i jej rodzicielce, która brała dragi, miała ją w rzyci i rzucała kurwami na prawo i lewo? Po którejś stronie użytkownik książki mógłby się znudzić, nawet jeśli początek wzbudziłby jakieś negatywne emocje.
Co jednak, gdy nie możesz tak po prostu zamknąć książki, odłożyć jej na półkę i zapomnieć, że kiedykolwiek miałaś z tym styczność? Dla Haru to była przecież rzeczywistość, z której nie mogła się ot tak wypisać. Zdezelowane cztery kąty, w których się wychowała stanowiły tylko pierwszy z brzegu przykład. Odpadająca farba ze ścian, brak gazu, bo przecież kto płaciłby rachunki. Najbardziej odczuła chyba brak swojego pokoju. Zostawało jej spanie na starym materacu w
salonie, który z biegiem lat coraz mocniej się kurczył. To i tak były królewskie warunki, biorąc pod uwagę to, że mogła spać pod kartonem, nie? Tak sobie przynajmniej mówiła.
Szkoła stanowiła jej odskocznię. Pierwsze klasy przynajmniej, bo im dalej, tym gorzej. Do momentu, w którym dziewczyna skończyła dwanaście lat, może i nie miała wielu znajomych, ale przynajmniej nikt jej nie zaczepiał. Potem dzieciaki z jej klasy zaczęły zauważać to, że wciąż chodziła w tych samych ubraniach, często pocerowanych nieumiejętnie jakąkolwiek nitką, którą akurat znalazła w domu. Nigdy nie miała też zapakowanych ładnie lunchów do szkoły, stołując się albo w bufecie, jeśli akurat posiadała jakieś drobne zabrane matce, albo wcale. Wszyscy wokół niej dostawali coraz to nowsze gadżety oraz prezenty, a jej sercem targała zazdrość.
Piekło zaczęło się, gdy miała trzynaście lat, a ktoś z jej klasy dowiedział się, że Haru nie ma ojca. Szydzenie z tego powodu stało się dla niej nową codziennością. Początkowo starała się odgryzać, walczyć, nie dać się nikomu, jednak gdy zobaczyła, że jej czyny jedynie zwiększają ilość tekstów rzucanych w jej stronę, postanowiła się wycofać. Nie chciała pokazać, że ją to rusza. Nauczyła się, że najlepszą obroną jest ignorowanie. To dało efekty na chwilę, bo potem wszystko znów wróciło do
normalności. Była w końcu skośnym, biednym dzieckiem bez ojca. Idealny cel.
W klasie miała tylko jednego przyjaciela, który zawsze pomagał jej się pozbierać. Co prawda nikt jeszcze na tamtym etapie nie posuwał się do zadawania jej fizycznego bólu, aczkolwiek wysypywanie książek, czy oblewanie jej przeróżnego rodzaju obrzydliwstwami, przychodziło rówieśnikom z łatwością. Wiele razy Haru prosiła swojego przyjaciela o to, żeby przestał się z nią zadawać. On przecież dostawał rykoszetem. Ten jednak pozostawał niewzruszony, zawsze uśmiechając się na jej widok. To od niego dostała swój pierwszy, własny komplet książek, które nie były potrzebne do szkoły. Fillory stało się dla niej krainą, do której mogła uciec w każdej chwili od świata.
Im była starsza, tym matka sprowadzała do domu więcej gachów. Haru przestała zwracać uwagę na nowe twarze, pojawiające się w drzwiach do jedynej sypialni w domu. Byli to ćpuni i pijacy, nigdy jednak nikt jej nie tknął. Zastanawiała się, czy rodzicielka miała na to jakiś wpływ, czy to może ona sama po prostu umiała się dobrze zlać z otoczeniem, ukryta w kącie pokoju na swoim materacu, z książką w dłoni. Rano zazwyczaj już ich nie było, co pozwalało dziewczynie wstać i zrobić śniadanie z tego, co akurat znalazła.
Szkoła średnia dawała jej nadzieję na to, że będzie lepiej. Pierwszego dnia wyciągnęła z szafy swoje najlepsze ubrania, a całe wakacje pomagała sąsiadom przy niewielkich pracach w ogrodzie, by zarobić chociaż na część potrzebnych książek. Haru uwielbiała kwiaty, dużo o nich czytała, posiłkując się jedynie pozycjami ze szkolnej biblioteki. Praca z nimi w prawdziwym życiu dawała jej dużo satysfakcji i psychicznego odpoczynku. To nie zmieniło jednak faktu, że musiała wrócić do szkoły, bo żeby w przyszłości zarabiać pieniądze, potrzebowała dyplomu.
Na początku było dobrze. Dziewczyna trzymała się całkowicie z boku, nie chcąc wchodzić nikomu w paradę. Robiła swoją pracę domową, pomagała innym, użyczając swoich notatek, oraz starała się wyglądać schludnie. Jej umiejętności szycia poprawiły się do tego stopnia, że większość mankamentów odzieży umiała naprawić tak, by nikt się nie spostrzegł, że jakieś miały w ogóle miejsce. Pozostawała w miarę niewidzialna, podobało jej się to.
Pod koniec drugiego miesiąca nauki w nowej szkole, panna Mae poznała starszą od siebie o rok dziewczynę. Ta przysiadła się do niej na lunchu i zaczęła rozmowę. Nie przedłużając więcej, wyglądała zjawiskowo. Coś na widok jej urody poruszyło serce Haru do tego stopnia, że zadurzyła się w niej niemal z miejsca. Nigdy wcześniej nie zwracała uwagi na fizyczny wygląd innych ludzi, dlatego nie do końca wiedziała co się z nią dzieje. Cała aura, otaczająca dziewczynę, dawała jej ciepło. Uśmiech rozświetlał dzień, a słysząc codzienne
dzień dobry, jej motyle w brzuchu zaczynały uprawiać wyścigi.
Zbierała się dość długo, żeby wyznać swoje uczucia przyjaciółce. Postanowiła, że zrobi to porządnie. Poczekała do walentynek, kupiła małą czekoladę w trakcie serduszka, oraz napisała wszystko co chciała jej przekazać na kartce. Wszystko musiało być idealnie, toteż w dzień zero, chowając swoje dwa małe prezenty pod bluzą, zaprosiła dziewczynę do jednej z nieuczęszczanych łazienek na najwyższym piętrze. Mało zajęć się tutaj odbywało, a strach, że ktoś je zobaczy wygrał z tym, że głupio tak komuś wyznać miłość w damskiej, szkolnej toalecie, która swoją drogą najczystsza nie była. Gdyby Haru mogła cofnąć czas, prawdopodobnie zrobiłaby to w tamtym momencie. Wyrzuciłaby wszystko, oraz zapomniała o sprawie. Pewnie serce by ją pobolało, aczkolwiek nie była gotowa na konsekwencje, które ją czekały. Nie spodziewała się tego, że ktoś wejdzie do tych nieszczęsnych łazienek, akurat gdy przeżywała swój pierwszy prawdziwy pocałunek.
Po wszystkim mogła zapomnieć o jakimkolwiek schodzeniu z radaru. Aż do końca szkoły była obiektem kpin oraz znęcania się jeszcze większego niż miało to miejsce w poprzednim kroku edukacji. Jej miłość została bardzo szybko przeniesiona do innej szkoły, Haru jednak nie posiadała takiej możliwości. Nie wyobrażała sobie iść do rodzicielki i powiedzieć jej o wszystkim, co się wydarzyło. Wolała wszystko przetrawić sama, wziąć to na klatę. Nie spodziewała się też, że trafiła do bardzo homofobicznej klasy, która aż do końca szkoły średniej nie zostawiała na niej suchej nitki. Czasami dosłownie.
Cieszyła się z tego, że matka poczekała ze złotym strzałem na moment, w którym Haru wybiło osiemnaście lat. Właściwie to nawet nie wiedziała, czy to ona tak postanowiła, czy po prostu jej śmierć była wypadkiem przy pracy. Jeśli tak, to był to zaiste ciekawy zbieg okoliczności. Dziesiątego czerwca 2010 smutni panowie policjanci zapukali do drzwi mieszkania, by powiadomić ją o śmierci kobiety. Wspomnienie to na stałe wryło się w jej mózg. Czuła… pustkę. Nie była smutna, nie płakała, ku własnemu zaskoczeniu zdała sobie też sprawę z tego, że nie jest szczęśliwa. A powinna być, prawda? Rodzicielka w jej życiu stanowiła tylko zbędny balast.
O studiach mogła jedynie pomarzyć. Jakimś cudem ledwo skończyła liceum, łapiąc się każdej możliwej pracy dorywczej, by utrzymać mieszkanie, którego odmówiła zmieniać. Właściciel ją znał, w końcu to ona przekazywała mu co miesiąc pieniądze za czynsz. Nic się w tej materii nie zmieniło. Matce natomiast wyprawiła tradycyjny koreański pogrzeb. Z jakichś przyczyn czuła, że właśnie tak powinna zrobić. Trwał on trzy dni i ku jej zaskoczeniu pojawiło się na nim wiele osób. Rozesłała przecież tylko kilka wiadomości, do osób, które znała. Głuchy telefon musiał zadziałać. Coś w Haru pękało na ten widok. Gdzie ci ludzie byli, gdy jej matka potrzebowała pomocy z nałogiem? Wszyscy wokół byli tak sztucznie smutni.
Po skończeniu szkoły, dziewczyna zaczęła pracować na pełen etat w niewielkim sklepiku na rogu ulicy. Po prostu pewnego dnia zobaczyła na jego witrynie kartkę, że szukają kasjerów. Zadziałał impuls. Weszła do środka, spytała się, a na końcu umówiła się na dzień próbny. Tego dnia chyba pierwszy raz w życiu poczuła spokój. Może i nie płacili dużo, może i wciąż będzie musiała logicznie i surowo podchodzić do swojego budżetu, odmawiając sobie większości przyjemności, ale przynajmniej znalazła stały dochód. To pozwoliło jej na wzięcie oddechu pełną piersią, czy lepszy sen w nocy.
Powoli zaczęła też sprzątać mieszkanie. Jak już ustaliliśmy nie grzeszyła obfitym kontem bankowym, jednak uciułała trochę grosza na porządniejsze środki czystości. Pozbyła się starego materaca, wyczyściła wszystko od góry do dołu. Po trzech dniach salon, aneks kuchenny oraz łazienka, wyglądały całkiem dobrze. Sypialnie matki dziewczyna zostawiła sobie na sam koniec swojej przygody z mopem. Bała się tego, co tam znajdzie. Rodzicielka nigdy nie pozwalała jej wchodzić do środka, co dopiero szperać po szafkach. Gdy w końcu przemogła się, by to zrobić, czuła wyrzuty sumienia. Jakby robiła coś bardzo złego. Jakby naruszała czyjąś prywatność.
Pokój wyglądał… tragicznie. Jeszcze gorzej niż zapamiętała, gdy była tutaj ostatnim razem. O wiele gorzej niż cała reszta mieszkania, o którą Haru starała się dbać pomimo ograniczonych funduszy. Śmieci walały się po ziemi, na ścianie były plamy, których pochodzenia nawet nie chciała się domyślać, a wszędzie leżało mnóstwo porozwalanych ubrań i papierów. Haru ze zgrozą zaczęła porządkować przestrzeń, zaczynając od rzeczy najłatwiejszych, kończąc na tych najbardziej wymagających. Większość mebli była do odratowania. Zdała sobie sprawę, że jeżeli dobrze zorganizuje swój budżet, w tym miesiącu będzie mogła kupić farbę, a w przyszłym najtańszy materac i może nawet jakiś bibelocik. To ją podniosło nieco na duchu. Pokój miał potencjał, żeby zostać jej własnym, osobistym azylem. Schronem przed światem. Sanktuarium, do którego zawsze mogłaby wrócić, a na honorowym miejscu, miały stanąć książki o Fillory, bez których nie dałaby sobie rady.
Wszystko przez chwilę trafił szlag. Haru przekopywała się przez jedną z komód, wyrzucając papiery z niej na ziemię. Ku jej zdziwieniu, pośród pożółkłych kartek, dostrzegła kopertę. Odznaczała się bielą i czystością, a ktoś ładnym pismem wykaligrafował
Haru w alfabecie koreańskim. Serce zaczęło jej łomotać. Nie miała wątpliwości co do autora listu. Tylko matka w ten sposób zapisywała jej imię, poza tym, to właśnie sypialni rodzicielki siedziała. Nie dając sobie czasu na decyzje, złapała za kopertę i schowała ją w jednej z kuchennych szuflad. Co z oczu, to z myśli, a ona naprawdę nie miała ochoty przeżywać na nowo swoich wypływających wspomnień.
Jak wszyscy możecie się jednak domyślać, ciekawość w końcu zwyciężyła. Nie dalej jak tydzień później, po wypiciu butelki wina
na odwagę, Haru wyciągnęła list z głębi szuflady i otworzyła. Bez procentów krążących jej we krwi pewnie nigdy by się na to nie zdobyła. Usiadła na rozwalającej się kanapie, wciągając głęboko powietrze przez nos. Rozrywając kopertę, w myślach powtarzała sobie, że przecież nie jest już dzieckiem, jest dorosła i powinna umieć robić takie rzeczy. Nalała sobie jeszcze jeden pełny kieliszek, wypiła go na raz i wzięła się za czytanie.
Droga Haru, jeśli czytasz ten list, to znaczy że w końcu go znalazłaś. Przepraszam. Wiem, że w tej chwili to jedno słowo nic nie zmieni, ale mam nadzieję, że kiedyś uda ci się mi wybaczyć. Zawsze pytałaś o swojego ojca, jeśli coś ci się ode mnie należy, to jego imię i nazwisko.
Słów nie było dużo, a jednak Haru dość długo je studiowała. Pismo było bardzo schludne, zero oznak, że matka mogła być naćpana, pisząc to. Przejechała tekst wzrokiem kilka razy, nim zdała sobie sprawę, że to wszystko. Nic więcej się tam nie pojawi, nic się nie zmieni. Parę słów, oraz imię i nazwisko na samym końcu, które nic jej nie mówiło. Była niemalże pewna, że nigdy w domu go nie usłyszała. Po tylu latach proszenia, błagania i płakania, uzyskała swoją odpowiedź. Dowiedziała się kto jest jej ojcem. A przynajmniej znała jego dane personalne. Co tak naprawdę niewiele jej dawało. Ludzi o tym konkretnym zestawie mogło być wiele w USA, przyjmując, że w ogóle gościu został w kraju. To nie miało jednak znaczenia. Haru na pewno nie miała zamiaru go szukać. Mógł ją co najwyżej pocałować w tyłek. Nie było go całe jej życie. Nie interesował się nią. Czemu ona miałaby interesować się nim?
Nawet nie zauważyła, gdy po policzkach zaczęły spływać je łzy, a w klatce piersiowej zabrakło tchu. Co jej matka sobie myślała, żeby pisać takie rzeczy, a nie powiedzieć wprost, gdy żyła? Przecież mogła dostać pomoc. Haru mogłaby opuścić szkołę, pracować na etat, zająć się nią, wysłać na odwyk. Cokolwiek. Wybrała prostą śmierć, zostawiła ją. Zaczerpnęła gwałtowanie powietrza, czując jak kolejna fala psychicznego bólu, roztacza się po jej ciele. Emocje przepływały po niej, jakby ktoś odkręcił korek, który był na siłę zamknięty przez wiele lat. Najgorsze jednak było to, że nie miała nawet do kogo zadzwonić. Nie miała z kim się spotkać. Została sama, przytulając poduszkę oraz list, upłakując się do snu. To był chyba pierwszy raz, gdy Haru Mae pozwoliła sobie na łzy.
Obudziła się niedługo później, skacowana, ledwo nadająca się do życia. Nie musiała iść na szczęście do pracy, dziękując sobie w duchu, że wybrała sobie odpowiedni dzień na rozdrapywania starych ran. Wstała powoli, próbując nawiązać jakikolwiek kontakt z rzeczywistością, a następnie zrobiła kilka kroków. Coś… coś nie grało. I to mocno. Czując, jak jej skarpetki robią się mokre, spojrzała w dół. W połowie salonu stała woda. Dziewczynie zrobiło się słabo, jednak widok ją otrzeźwił. Szukała źródła wycieku długi czas, jednak nie znalazła nic. Sufit był suchy. Z żadnej rury nie ciekło. Ściany również były suche i obdrapane - takie jak zawsze. Incydent nigdy się też nie powtórzył, więc Haru z czasem po prostu o tym zapomniała.
Kolejnym krokiem milowym w jej życiu, było dostanie się do Brakebills. To właśnie tam dziewczyna trafiła, gdy wyszła ze sklepu po skończeniu swojej zmiany, oraz zgubiła się po drodze do domu. Trafiła na kampus, słońce świeciło, a miła osoba wskazała jej drogę na egzamin, tłumacząc wszystko. Haru kilka razy szczypała się po rękach, jakby nie chciała uwierzyć, że tak naprawdę znalazła się w magicznej szkole. Egzamin pisała na czuja. Z kartki nic nie rozumiała. Jednak jak się okazało, to wystarczyło. Dostała się na egzamin ustny, który też zdała po tym, jak z sufitu zaczął padać śnieg. Nie wiedziała, jak to zrobiła. Nie umiałaby pewnie zrobić tego ponownie. Dano jej szanse na naukę, więc nie miała zamiaru odmawiać. Nie była głupia, sen się nie kończył pomimo tego, że jej przedramię zdobiła grupa czerwonych kropek. Poszła za ciosem.
Na pierwszym roku nauki bała się nieco, że wrócą do niej wspomnienia ze szkoły średniej. Obiecała sobie, że nikt nie może dowiedzieć się o jej orientacji, o tym jak bardzo biedna jest, oraz że praktycznie jest sierotą. Nie chciała nikomu dać jakiejkolwiek amunicji, bo zależało jej na pozostaniu w Brakebills możliwie jak najdłużej. Może dlatego przez dwa wstępne semestry prześlizgnęła się jakby obok swojego rocznika, a nie razem z nimi. Zainteresowała ją natura, to na tych lekcjach więc skupiła się najbardziej. Grzebanie w ziemi miało na nią jakiś taki uspokajający wpływ. Szczególnie przykładała wagę do kwiatów. Sprowadzała zza granicy rzadkie cebulki kwiatów i uprawiała je na terenie ogrodów uniwersytetu pod okiem profesorki oraz posiłkując się wiedzą z książek. Duma, jaką odczuwała, gdy jej rabatki pokrywały się tęczą, była nie do opisania.
Nic więc dziwnego, że jej dyscypliną okazała się manipulacja pogodą. Trafiła na dobre do klubu naturalnych i tam nieco bardziej otworzyła się na ludzi. Rok spędzony na omijaniu innych, oraz dbaniu o rośliny, uświadomił jej, że w Brakebills nie stanie się jej żadna krzywda. Nikt nie czyhał za rogiem, by się nad nią znęcać. Poznała też w międzyczasie osoby, dzięki którym upewniła się jedynie w swoich przemyśleniach. Poza tym chatka na drzewie należąca do naturalnych krzyczała wręcz rodzinną atmosferą. Haru przez drugi rok zmieniła swoje nastawienie o sto osiemdziesiąt stopni. Więcej się socjalizowała, przyjmowała pomoc, gdy ktoś wyciągał do niej rękę. To właśnie ten czas ukształtował ją jako człowieka. W końcu poczuła się wolna.
Jednakże wszystko dobre, co się dobrze kończy. Tylko że dziewczyna nigdy nie chciała, żeby Brakebills się kończyło. Piąty rok przyszedł, pomimo wszelkich próśb do nieba, żeby czas stanął w miejscu. Haru ukończyła studia jako pionierka w swoim rodzaju magii z zapewnieniem, że uniwersytet będzie jej jeszcze płacił przez rok, by mogła stanąć na nogi. Cóż więc mogła zrobić? Spakowała swój cały dobytek życiowy do jednej walizki i opuściła tak ukochane przez siebie mury.
Pierwszy miesiąc spędziła w losowym wynajętym motelu, bez jakiegokolwiek planu na życie. Po tym czasie zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo tęskni za roślinnością. W Brakebills miała jej pod dostatkiem. Wszędzie było zielono. Na obrzeżach Nowego Jorku, mogła jedynie pomarzyć o czymś więcej niż sztuczny kwiatek w równie plastikowej doniczce. Wtedy w jej głowie zrodził się szalony pomysł. Chciała znaleźć rośliny. Chciała zobaczyć przeróżne, nowe gatunki kwiatów, uczyć się o nich, oraz badać je. Leżąc na nie tak czystym łóżku, obracając w palcach swój klucz absolwenta, podjęła najlepszą decyzję swojego życia.
Przekonać dziekana do jej planu było zaskakująco łatwo. Pojawiła się nieoczekiwanie na kampusie, żądając audiencji u króla, a następnie ze szczegółami opowiedziała mu swój pomysł. Chciała podróżować po różnych szkołach magii na świecie, by zbierać dane odnośnie rzadkich, zagranicznych kwiatów, które nie występowały w ich klimacie. Potem zebrane dane mogłaby wykorzystać, do uprawiania przynajmniej części z nich w ogrodach i szklarniach Brakebills. W jej głowie wszystko to miało sens, a wizja szalonej przygody jednocześnie ekscytowała ją, jak i przerażała. Koniec końców pan Fairbrain dał zielone światło. Gdyby Haru nie siedziała, pewnie by zemdlała ze szczęścia.
Tak właśnie zaczął się drugi, zaraz po nauce na uniwersytecie, najbardziej fascynujący okres w życiu kobiety. Z jedną walizką podróżowała po świecie, ucząc się o wszystkim, o czym mogła. Badała roślinność pod różnymi kątami, a przez resztę czasu tworzyła odpowiednie notatki i zapisywała swoje spostrzeżenia. Cel miała jeden - dowiedzieć się jak najwięcej, oraz próbować przenieść jak najwięcej kwiatów do Brakebills, manipulując odpowiednio okolicznościami. Wciąż utrzymywał ją uniwersytet, jednak wydawała pieniądze tylko na najpotrzebniejsze rzeczy. Schronienie zapewniały jej szkoły, które odwiedzała. W żadnej nie zatrzymywała się dłużej niż dwa tygodnie, pragnąc wyciągnąć z przygody tyle, ile się da. W każdym mieście kupowała pocztówkę. Po prawie dwóch latach, miała ich ponad pięćdziesiąt.
Po tym czasie Haru zdecydowała, że czas wrócić do Ameryki. Tęskniła za Brakebills, za ogrodami, za szklarnią, ba nawet za profesorami, którzy tam wykładali. Początkowo miała wrócić po to, by zmienić efekty swojej pracy na coś namacalnego. Dumę szkoły. Jednakże została jej również zaproponowana pozycja nauczyciela. Nie zastanawiała się dwa razy, tylko z miejsca przyjęła ofertę.
I tak, w sierpniowy wieczór stanęła na obrzeżach kampusu, dostając potężnego uczucia deja vu. Poczuła się jak mała, smutna, zapędzona w kozi róg Haru sprzed wielu lat, która dopiero miała odzyskać swoje życie i nie wiedziała co to prawdziwe szczęście. Teraz miała jednak uśmiech na ustach i z nadzieją patrzyła w przyszłość. Zaciągnęła się letnim powietrzem i pociągnęła swoją walizkę w stronę domów należących do kadry, szepcząc jeszcze tylko
- Wróciłam do domu.